Na to ostatnie pożegnanie z „Franzem” przyjechały prawdziwe tłumy. Byłych podopiecznych Smudy, reprezentantów Polski, jego współpracowników, działaczy, ale też zwykłych kibiców, którzy przyszli oddać hołd trenerowi, który prowadził ich drużyny do sukcesów. Nie zabrakło oczywiście delegacji Polskiego Związku Piłki Nożnej, Małopolskiego Związku Piłki Nożnej, klubów, w których Franciszek Smuda pracował. Pocztów sztandarowych. Ten PZPN nieśli byli reprezentanci Polski, ale też wiślacy: Paweł Brożek, Arkadiusz Głowacki i Marcin Wasilewski. Z kolei sztandar Wisły niósł Kazimierz Antkowiak, a towarzyszyli mu byli piłkarze, ale też wieloletni współpracownicy Smudy w sztabach trenerskich, czyli Kazimierz Kmiecik i Dariusz Marzec.
Nie zabrakło poruszających przemówień. W imieniu Ministerstwa Sportu i Turystyki głos zabrał sekretarz stanu Ireneusz Raś. W imieniu PZPN przemawiał Andrzej Strejlau, który przypomniał, że pracował z Franciszkiem Smudą już w latach 70. w Legii, a na koniec powiedział: - Dołączyłeś Franciszku do tych, którzy tworzą już radę trenerów w tym lepszym ze światów. Do legendarnego Kazimierza Górskiego, do Leszka Jezierskiego, Wojciecha Łazarka i Oresta Lenczyka.
W imieniu Wisły głos zabrał z kolei Jarosław Krzoska, który kilka razy był w sztabie Smudy w roli kierownika drużyny, a w imieniu Widzewa jego właściciel Tomasz Stamirowski. Obaj podkreślili, że zarówno w środowisku wiślackim jak i widzewskim pamięć o Franciszku Smudzie będzie zawsze żywa. Na koniec głos zabrała żona Franciszka Smudy, która pożegnała męża i podziękowała wszystkim za tak liczne przybycie na ten jego ostatni mecz...
Franciszek Smuda był postacią wybitną w polskim futbolu. Ten pochodzący z Lubomi trener najpierw realizował się jako piłkarz m.in. takich klubów jak: Odra Wodzisław Śl., Stal Mielec, Piast Gliwice czy Legia Warszawa. Grał też za granicą, m.in. w Stanach Zjednoczonych, gdzie przyjaźnił się z legendą polskiego futbolu Kazimierzem Deyną.
Karierę trenerską rozpoczynał w klubach niemieckich, grających na niższym poziomie. Pracował też w Turcji. Do Polski wrócił w 1993 roku. Krótko pracował w Stali Mielec, ale dopiero kolejny przystanek na jego trenerskiej drodze przyniósł mu prawdziwą sławę. Dwa tytuły mistrza Polski z Widzewem Łódź. Awans do Ligi Mistrzów i mnóstwo niezapomnianych meczów sprawiły, że „Franz” stał się dużą postacią w polskim futbolu. W 1998 roku trafił do Wisły, z którą ruszył po wyczekiwany tutaj od ponad 20 lat tytuł mistrza Polski. W 1999 roku Wisła pod wodzą Smudy zdobyła mistrzostwo Polski w znakomitym stylu, wręcz nokautując ligową konkurencję. Do Wisły wracał później jeszcze dwukrotnie. Sukcesy osiągał też gdzie indziej, choćby w Lechu Poznań, z którym zdobył Puchar Polski. Ostatni to tej pory w kolekcji „Kolejorza”. Mecze, jakie Lech pod wodzą Smudy rozgrywał w europejskich pucharach do dzisiaj z wielkim sentymentem, a nawet łezką w oku wspominane są przy Bułgarskiej.
W 2009 roku przejął reprezentację Polski, by poprowadzić ją na mistrzostwach Europy w Polsce 2012 roku.
Później wrócił do pracy klubowej. Najpierw znów w Niemczech, w Jahnie Ratyzbona, ale ciągnęło go do Polski, do Krakowa, gdzie ożenił się w czasach pracy dla Wisły. Wszedł do niej jeszcze raz na dwa lata, by później podjąć pracę w Górniku Łęczna, w Widzewie walczącym o powrót do świetności i na koniec w Wieczystej Kraków, gdzie już jednak było coraz trudniej ze względu na pogarszający się stan zdrowia.
O Franciszku Smudzie jego byli podopieczni zgodnie mówią, że był trenerem o twardej ręce, ale też takim, dzięki któremu mogli być pewni, że będą grać lepiej, że będą osiągać sukcesy. Tomasz Frankowski powiedział nam o swoim byłym szkoleniowcu: - Graliśmy przy Franciszku Smudzie znakomity futbol jak na tamte lata. Trener miał wielką charyzmę, w szatni trzymał porządek. Powtarzał zawodnikom, że trzeba dbać o detale. Jak masz porządek wokół siebie, to później łatwiej jest w treningu, na boisku. Dyscyplina w szatni u Smudy musiała być, ale to był trener, którego praca przynosiła efekty. Często to, czego się dotknął, zamieniało się później w złoto.