Do tych niewielu, którzy od początku zaakceptowali góralsko-jamajski eksperyment, należał ksiądz Józef Tischner. Gdzie mógł, tam te nowe brzmienia propagował. Krzysztof Trebunia Tutka wspomina.
- Spotykam pewnego razu księdza Tischnera w Krakowie, a on mówi: Krzysiu, a nie masz jeszcze jednej kasety z tymi Murzynami, bo swoją dałem papieżowi. Ale się Ojciec Święty uśmiał z tych ich tłumaczeń góralskich tekstów!
Nutki w genach
W rodzinie Trebuniów Tutków tradycje muzykowania sięgają przynajmniej trzech pokoleń wstecz. Są odłamem starego sołtysiego rodu Krupów, który z Czarnego Dunajca rozprzestrzenił się po Podhalu.
- Wiadomo, że co najmniej od początków XIX wieku górną część polany Krupówki w Zakopanem opanowali Trzebunie. Po drodze zapewne jakiś parafialny pisarz zgubił jedną literkę i tak powstało dzisiejsze brzmienie naszego nazwiska - tłumaczy Krzysztof Trebunia Tutka, lider zespołu. - Na przydomek Tutka zarobił nasz pradziad Andrzej, który nosił z Węgier tabakę i tutki, czyli lufki do papierosów.
Pradziad Andrzej miał czterech uzdolnionych muzycznie synów. Najstarszy Jan ożenił się w dodatku z córką słynnego dudziarza z Poronina, Stanisława Budza Lepsioka, zwanego Mrozem. Mróz bacował w Małej Łące, a w wolnych chwilach przygrywał na kozie "panom", którzy rozsławili go daleko poza Podhalem.
Jan Kasprowicz napisał o nim wiersz "Kobziarz Mróz", Szymanowski wsłuchiwał się w jego nuty, a malarze portretowali. W latach międzywojennych trafił nawet na wiele widokówek, na których uwieczniono go grającego na kozie. Syn Mroza, Jan, odziedziczył to zamiłowanie, jednak żył krótko. Prowadząc turystów na Giewont w roku 1937 zginął na jego wierzchołku od uderzenia pioruna.
Wżeniony w rodzinę słynnego dudziarza, Jan Trebunia Tutka nie chciał być gorszy. Wspólnie z młodszymi braćmi Stanisławem, Andrzejem i Władysławem utworzyli w Poroninie pierwszą "muzykę" Tutków. W następnym pokoleniu sytuacja się powtórzyła.
Czterej synowie Jana i Ludwiny, córki Mroza, okazali się nie mniej muzycznie utalentowani niż ojciec, stryjowie i dziadek. Stanisław, Henryk, Andrzej i Władysław muzykowali od dziecka, a gdy dorośli, nie obeszło się bez nich żadne wesele w Poroninie.
- Między wojnami grali dziadek i jego trzej bracia, po wojnie mój ojciec i stryjowie, no a teraz, w wolnej Polsce, my - mówi Krzysztof Trebunia Tutka, syn Władysława.
Podhalański Platon
Władysław, senior obecnego zespołu, to cała osobna historia. - Tato twierdzi, że jego prawdziwy zawód to malarstwo, a muzyka to tylko hobby, choć jest chyba najlepszym żyjącym prymistą góralskim - mówi Krzysztof.
Władysław Trebunia Tutka sam wspominał, że malował wcześniej niż mówił. Te swoje pierwsze próby nazywa "malarstwem nameblowym", bo ledwo nauczył się chodzić, pokrywał swymi malowidłami domowe ławy i stoły.
I tak mu już zostało. W Krakowie ukończył Liceum Plastyczne, a potem studia na ASP. Muzyki jednak i wówczas nie porzucił i przez 13 lat był prymistą w studenckim zespole "Hyrni". Poza tym nauczył się grać na… gitarze, w każdym razie na tyle, aby akompaniować wykonaniom pieśni biesiadnych przy studenckich ogniskach, co z rozrzewnieniem wspominają jego koledzy z tamtych lat.
Po studiach wrócił do Białego Dunajca, ożenił się, a troje swych dzieci wychował na muzycznych następców. Dziś to właśnie Krzysztof, Anna i Jan tworzą trzon rodzinnego zespołu. Oni wnoszą nowego ducha, a Władysław trwa na straży tradycji. Choć… kiedy trzeba, to ustępuje.
Z początku on właśnie był najbardziej przeciwny wspólnym występom z muzykami z Jamajki. A kiedy Norman Grant, lider zespołu Twinkle Brothers, po raz pierwszy przyjechał do Białego Dunajca, Władysław stwierdził, że muzyk jest trochę podobny… do diabła.
Mimo iż jest człowiekiem wielu talentów, wśród górali przysłowiowa jest skromność Władysława Trebuni Tutki. Syn Krzysztof tak mówi o nim; - W zeszłym roku, kiedy tato dostał pod rząd nagrody Gloria Artis, imienia Oskara Kolberga i tytuł Ambasadora Polszczyzny, za każdym razem pytał: Ale czy ja na pewno zasługuję?
Zaś kiedy przed kilku laty ksiądz Józef Tischner utrwalił go w swej "Filozofii po góralsku" jako podhalańskiego Platona, w jednym z wywiadów swoim zwyczajem stwierdził: - Na Podhalu jest wielu lepszych ode mnie i bardziej godnych miana Platona.
W rytmie reggae
Był rok 1991, kiedy w muzyce Trebuniów Tutków nieprzewidziane do tej pory możliwości dostrzegł Włodzimierz Kleszcz, muzyczny dziennikarz Polskiego Radia, znawca i miłośnik world music i reggae. W jego głowie właśnie narodził się szalony, zdawałoby się, pomysł, by górali z Podhala pożenić z zespołem Twinkle Brothers, kultową już wówczas grupą, grającą tradycyjne reggae. Po pierwszych śniegach rastamani zawitali pod Tatry.
Bracia Norman i Ralston Grant, urodzeni w biednym getcie Falmouth na Jamajce, podobnie jak Trebunie Tutki muzyką żyją niemal od urodzenia. Koncertowali już jako dzieci, a kiedy w roku 1962 Jamajka uzyskała niepodległość, założyli własny zespół. Nietrudno obliczyć więc, że grają reggae już prawie 50 lat, a wydali w tym czasie ponad 60 płyt.
I choć w pierwszej chwili niektórym białodunajczanom rzeczywiście wydali się podobni do diabłów z góralskich jasełek, to szybko okazało się, że gadają głównie… o Bogu. Rastafarianie bowiem to ludzie bardzo religijni, wierzący w tego samego jedynego Stwórcę, choć pojmują go rzeczywiście nieco inaczej niż górale, nazywając nieco poufale Jah.
- Z początku wszyscy się dziwili, co oni tak ciągle "Dża" i "Dża", aż w końcu się wyjaśniło - uśmiecha się Krzysztof Trebunia Tutka. Szybko też, podczas wspólnych posiadów u Tutków w Białym Dunajcu, narodziło się porozumienie muzyczne.
Nawet sceptyczny z początku Władysław dał się przekonać i stanął razem z czarnoskórymi przybyszami do grania, co zaowocowało pierwszą wspólną płytą "Higher Heights". Nieoceniony ksiądz Tischner opisał to wydarzenie po swojemu:
"Do Biołego Dunajca ciągli ludzie ze świata, coby sie ucyć góralskiej muzyki, bo tyz inksej muzyki wte nie było. Przyjechali nawet Murzyni, cheba nawet z Jamajki. Władek kozoł im skrzypce i basy zrobić, a pote ik naucył syćkiego. (…) I z tego sie narodziła murzyńsko muzyka. Murzyńsko muzyka to tyz jest muzyka góralsko…".
Nawet, jeśli nie do końca, to przecież szybko okazało się, że eksperyment się udał. W Polsce wprawdzie podniósł się z początku krzyk, ale za granicą sypnęły się pochlebne recenzje. Pojawiły się też inne dowody uznania: Płyta Miesiąca w Wielkiej Brytanii, Wydarzenie Roku Targów Muzycznych WOMEX w Berlinie, trzecia Płyta Dziesięciolecia World Charts Europe EBU. Amerykański magazyn "Billboard" ocenił przedsięwzięcie jako "sensacyjne". Wtedy dopiero w czarodziejski sposób zmienił się ton opinii także w Polsce.
Do Polaków przez Zachód
- O to właśnie chodziło - mówi Krzysztof Trebunia Tutka. - Idea była taka, aby po gombrowiczowsku z polską tradycją dotrzeć do Polaków przez Zachód. I to się udało. Kiedy przekonano się, że góralska muzyka, traktowana wcześniej jako ginąca ciekawostka, może się podobać na świecie, zaczął się zmieniać do niej stosunek także w kraju.
Nie był to oczywiście koniec muzycznego mariażu z Twinklami. Przed niespełna dwoma laty w serii "Inne brzmienia" wyszła ich najnowsza wspólna płyta "Songs of Glory. Pieśni Chwały", dziś już osiągająca status Złotej Płyty. Trebunie Tutki są dziś najbardziej rozpoznawalną w Polsce góralską kapelą.
- Można powiedzieć, że 17 lat temu ideowo eksperyment się udał, choć komercyjnie nie za bardzo - twierdzi lider zespołu Krzysztof Trebunia. - Pozytywne recenzje w prasie zagranicznej wzbudziły zainteresowanie, ale nie przełożyły się na sprzedaż. Wszelkie pogłoski, że zarobiliśmy na tym furę pieniędzy, trzeba włożyć między bajki. Zresztą, nie dążyliśmy do zarobku za wszelką cenę. Włodek Kleszcz też jest ideowcem, który raczej straci na ambitnym przedsięwzięciu niż zarobi na czymś, do czego nie jest przekonany. Poza tym, nasze życie na muzykowaniu się nie kończy.
On sam jest architektem, projektuje stylowe budynki, nawiązujące do budownictwa podhalańskiego. Siostra Anna ukończyła grafikę na ASP w Krakowie i religioznawstwo na UJ. Pracę magisterską napisała o dawnych wierzeniach ludu podhalańskiego. Brat Jan ma za sobą klasę lutniczą w Liceum Kenara i Szkołę Artystycznego Projektowania Ubioru w Krakowie. Gra na skrzypcach, które sam zrobił i chodzi w dżinsach, na których wyhaftował parzenice. Szwagier Andrzej Wyrostek jest także lutnikiem.
Kalendarz koncertowy mają wypełniony. Anita Rysiewska, menedżer rodzinnej grupy, a prywatnie żona Krzysztofa, zapewnia: - Na szczęście, nie muszę się bawić w organizowanie widowni. Chętni najczęściej sami się do nas zgłaszają. Jeszcze w styczniu zagramy w Filharmonii Szczecińskiej, w katedrze św. Floriana w Warszawie i w Muzeum Jarosława Iwaszkiewicza w Stawisku. Luty zaczniemy koncertem w Kościelisku.
Nowa góralska muzyka
Trzeba jednak przyznać, że w zakopiańskich karczmach płyty Tutków można usłyszeć tylko z rzadka, grana jest w nich na ogół muzyka tylko z nazwy góralska. Podobna twórczość dominuje na straganach z płytami.
- I to jest prawdziwe nieszczęście - przyznaje Krzysztof. - Z mody na muzykę góralską od jakichś dziesięciu lat coraz bardziej masowo korzystają grupy, grające jej karykaturę, jakieś niby-góralskie disco polo. Pół biedy, kiedy to się dzieje w knajpach i remizach strażackich, gorzej, że takie zespoły bywają już nawet zapraszane na oficjalne uroczystości. Ich płyty pojawiają się na półkach w Empikach, gdzie prawdziwej muzyki Podhala nie uświadczysz. Ludzie słuchają i myślą, że to prawdziwa muzyka góralska. To jest zaprzepaszczanie dorobku pokoleń.
Krzysztof Trebunia Tutka postanowił zrobić coś, aby dorobek pokoleń ocalić. Nie poprzez zamknięcie go w skansenie, ale przez kontynuację. Nie ogranicza się do grania wraz z zespołem dawnych melodii, ale w tym samym duchu komponuje nowe.
- Nazwałem to nową muzyką góralską - mówi. - Etnomuzykolodzy traktują ludową muzykę Podhala jako coś zamkniętego, martwego. A przecież ta muzyka nie była zawsze taka sama, zmieniała się, rozwijała.
Anita Rysiewska dodaje:
- Krzysztof w swojej twórczości stara się zachować proporcje pomiędzy tym, co wypływa z tradycji i charakteru kultury góralskiej, a tym, co jest jego własne. I największym dla niego komplementem jest, kiedy ojciec powie, że to brzmi zupełnie jak stare.
Nie na wiele jednak zdałyby się te starania, gdyby na tym pokoleniu Trebuniów Tutków ich muzykowanie miało się zakończyć. - Problem zaczyna się już w dzieciństwie - mówi Krzysztof. - Ze szkół podstawowych muzyka została wyrugowana, a szkoły muzyczne odwróciły się od muzyki ludowej. Nie muzykuje się już także po domach, co dawniej było normą.
Stara się temu zaradzić, prowadząc zajęcia z dziećmi w Tatrzańskim Centrum Kultury i Sportu "Jutrzenka". Temu samemu służą założone przez niego zespoły Śleboda, Jutrzenka i… Małe Trebunie Tutki. Tak, są już i takie. Szesnastoletni Marcin, o dwa lata młodsza Ania i siedmioletni Jaś kontynuują rodzinne tradycje. W grudniu, wraz z tatą i jego zespołami, nagrali swoją pierwszą płytę "Góralskie dzieci kolędują".
Jest więc nadzieja, że góralska muzyka nie zaginie.