- Byłem proszony o poprowadzenie drużyny tylko wtedy, gdy zagrażał jej spadek. Utrzymywałem zespół i wracałem do pracy z młodzieżą. Często koledzy pytali: Co ty robisz? Idziesz do młodzieży, zostawiasz ligę – śmiał się Marian Cygan, dzieląc się wspomnieniami z innymi laureatami, którzy 12 lutego stawili się w Pałacu Krzysztofory.
Wszyscy państwo wiecie, jak wtedy wyglądało nasze piłkarstwo, te nasze ligi zawodowe. Dlatego w pewnym momencie powiedziałem stop: idę pracować z młodzieżą. Jak nauczę, wychowam, to będę miał z tego satysfakcję. No i tak do dzisiaj zleciało - dodał.
Marian Cygan, rocznik 1940, był bramkarzem. Występy na boiskach zaczynał dokładnie 70 lat temu, jako młodzieżowiec Cracovii. Na Błoniach, gdzie wówczas zbierali się chłopcy z całego Krakowa, by pokopać piłkę, wypatrzył go Ignacy Książek.
Cztery lata później był już reprezentantem Polski – pojechał z drużyną prowadzoną przez Kazimierza Górskiego do Luksemburga na mistrzostwa Europy do lat 18. Wrócił do klubu z medalem za trzecie miejsce.
- Wtedy legendarny szatniarz Cracovii Jan Wiecheć, do którego po buty przyjeżdżali najlepsi piłkarze w kraju, zawołał mnie i dał mi nowe buty oraz koszulkę w pasy - wspominał przed laty w rozmowie z red. Jerzym Filipiukiem.
W Cracovii na pozycji bramkarza konkurencja była spora, w ekstraklasie rozegrał tylko mecze z Szombierkami Bytom i Polonią Bydgoszcz. Wchodząc w dorosłość, przeniósł się do III-ligowej Tarnovii, a następnie, by uniknąć gry w Lubliniance, zgłosił się w wojsku do krakowskiej jednostki desantowej i wylądował w II-ligowym Wawelu. W 1964 roku trafił do Hutnika Nowa Huta.
Kilka miesięcy później, podczas sparingowego meczu w Cieplicach z Wisłą Kraków rzucił się pod nogi szarżującego na strzeżoną przez niego bramkę Fryderyka Monicy tak nieszczęśliwie, że doznał poważnego urazu nerki. Tak skończyły się jego marzenia o wielkiej karierze.
W Hutniku został w charakterze trenera, pokonując kolejne stopnie wtajemniczenia. Na stażu w Górniku Zabrze, gdzie na zajęciach miał m.in. Włodzimierza Lubańskiego, Zygfryda Szołtysika, Jerzego Gorgonia i Stanisława Oślizłę, nabrał przekonania, że praca w roli szkoleniowca jest jego powołaniem. W Nowej Hucie był asystentem kilku trenerów, aż w końcu, jesienią 1971 roku, sam został tym pierwszym. Później prowadził w lidze nowohucką drużynę jeszcze dwukrotnie, w roku 1983 i w latach 1985-1986.
Ale, jak już wiemy, praca z seniorami nie dawała mu takiej satysfakcji, jak ta z młodzieżą. W 1986 roku został koordynatorem szkolenia w Cracovii, a następnie prowadził Victorię Jaworzno.
Lista wynajdywanych w małych klubach, a następnie prowadzonych przez niego utalentowanych piłkarzy jest długa. Przed laty byli to Ryszard Czerwiec, Krzysztof Bukalski, Mirosław Waligóra, a później...
Mateusz Klich, Bartosz Kapustka, Sławek Peszko, który się teraz bawi w trenerkę (od lata ubiegłego roku prowadzi III-ligową Wieczystą – przyp.) - wylicza Marian Cygan. - Jestem ogromnie zaskoczony, że Sławek ruszył w moje ślady jako trenera. Życzę mu wszystkiego dobrego. W gronie zawodników z najmłodszego pokolenia, z którymi zaczynałem szkolenie od dwunastego roku życia, jest też na przykład Buksa - dodaje.
Jak mówi, drugie dwadzieścia lat przepracował w Krakowskim i Małopolskim ZPN. Dziś ma 83 lata, ale po nagrodę podczas plebiscytowej gali wyszedł na scenę pełen werwy.
- Na koniec powiem tylko, że miałem wielką satysfakcję z dziewięciu mistrzostw Polski w różnych rozgrywkach, a innych tytułów nie zliczę. Zawsze powtarzałem chłopakom: kariera piłkarska zaczyna się dopiero w lidze. Wielu z nich jej zaznało, ale wielu, niestety, tego nie zrozumiało. Największa dla mnie satysfakcja jest wtedy, gdy któryś z nich spotka mnie na ulicy Krakowa lub w innym miejscu i dziękuje za wychowanie i nauczanie. To było celem mojej pracy - mówi.
