Jakie byłoby pierwsze pytanie, które dziennikarz Surma zadałby trenerowi Surmie?
Ale wyjechałeś [śmiech]... Nie masz łatwiejszych pytań?
Będą później.
Nie wiem, muszę się zastanowić.
Proszę bardzo. Masz czas.
Hmm... Wiem jedno: dziś dziennikarz Surma byłby ostrożniejszy, niż kiedyś przeprowadzając wywiad. A jedno pytanie to zbyt mało, żeby zgłębić problem i dowiedzieć się czegoś ciekawego. Musiałbym ich zadać o wiele więcej.
Jak jednak rozpocząłbyś rozmowę z człowiekiem, który przerwał nieźle zapowiadającą się karierę dziennikarza telewizyjnego i postanowił zostać trenerem piłkarskim?
Aha, chcesz mnie naprowadzić na pytanie: dlaczego to zrobiłem?
Nie od razu. Słyszałeś kiedykolwiek o jakimś dziennikarzu, który został trenerem?
Nie słyszałem. W drugą stronę zdarza się to dość często, bo sporo piłkarzy czy szkoleniowców pracuje w mediach, lecz z takim przypadkiem jak mój nie spotkałem się. Gdy zacząłem pracę w Górniku Łęczna, to nawet gdzieś w gazecie przeczytałem, że idę pod prąd.
Sprawdzałeś, czy jesteś tym jednym przypadkiem na pięć miliardów?
Nie, gdyż to nie mój problem. Nie interesuje mnie to.
Świadomość wyjątkowości nie łechce Twojego ego?
Nie, naprawdę. Nie zrobiłem tego, żeby powiedzieć o sobie: jestem jedyny, wyjątkowy. W ogóle nie rozpatrywałem tego w takich kategoriach.
I w ten sposób doszliśmy do sakramentalnego pytania: no to dlaczego to zrobiłeś?
Piłka nożna jest moją pasją, to jest coś, co kocham. Pracując w zawodzie dziennikarza, komentując mecze i rozmawiając z ludźmi, coraz częściej łapałem się na rozmyślaniu, czy dałbym radę coś zrobić lepiej, inaczej. Futbol mnie inspiruje, pociąga, zaciekawia. Pogłębiam swoją wiedzę, czytając książki na temat taktyki, przygotowania motorycznego, biomechaniki czy fizjologii.
Dziennikarstwo było lizaniem cukierka przez papierek?
Trochę tak. A mnie zawsze pociągało coś więcej niż tylko to, co widać na boisku. Jako dziennikarz próbowałem więc spoglądać na rzeczy inaczej. Dlatego nakręciłem film dokumentalny o trenerze Lenczyku i jego Bełchatowie "Siedem dni od mistrzostwa", dlatego przeprowadziłem wywiad z kardynałem Stanisławem Dziwiszem na temat sportu. Z jednej strony cały czas ciągnęło mnie, żeby pokazać coś więcej, a z drugiej - ciągle było mi mało. Czułem, że krążę wokół tego wszystkiego, ale nie mogę dotknąć istoty rzeczy.
I rozpakowałeś ten cukierek...
Cały czas go rozpakowuję [śmiech]. Trenerem to dopiero chcę być.
W porządku, ale jak długo dojrzewałeś do tego, żeby wykonać taką woltę? To był proces czy nagła iluminacja?
Trwało to od lat. Moja rodzina jest - że tak powiem - zaawansowana piłkarsko. U nas zawsze wszystko kręciło się wokół futbolu. Pracując w Canal+, jeżdżąc z kamerą na treningi, na mecze, analizowałem to, co dzieje się na treningach, a potem wczytywałem się w literaturę fachową. Podjąłem kurs w szkole trenerów PZPN. Po prostu chciałem wiedzieć więcej, chciałem być dobrym partnerem do rozmowy z mądrzejszymi ode mnie. Na moją decyzję wpływ miało wiele czynników. Z pewnością i osobowość trenera Lenczyka odegrała znaczącą rolę.
Jako 18-19-latek miałeś jednak inne pragnienia. Skończyłeś grać w piłkę i zacząłeś studiować ekonomię.
Fakt, plany miałem nieco inne. Jednak jako mały chłopak wykazywałem trenerską żyłkę; może po mamie, która była pedagogiem. W klasie bardzo lubiłem ustawiać kolegów na pozycjach [śmiech]; kto na bramce, kto na obronie, w pomocy, ataku. Jak jeździliśmy na zielone szkoły, nawet treningi im organizowałem. Coś we krwi więc zawsze było.
Dziennikarstwo pozwoliło Ci to w sobie na nowo odkryć?
Tak, na pewno. Sport zawsze był dla mnie ważny. Kiedy poszedłem na studia, nie miałem problemów z nauką, mogłem nawet zostać na uczelni, ale mimo to cały czas szukałem kontaktu ze sportem. Stąd wzięło się dziennikarstwo. Piłka nożna była i jest motorem moich działań. I pewnie jeszcze długo będzie...
Twój tata grał w Wawelu i Cracovii, brat w Wiśle, wuj jest kapelanem Cracovii. Ty byłeś juniorem w Wiśle, teraz pracujesz w "Pasach". Co odpowiadasz ludziom, gdy pytają: za kim jesteś?
Odpowiadam słowami Jerzego Pilcha: "Świat jest pełen zagadek, a studnia jego tajemnic niezgłębiona".
Sprytnie. A jak rodzina zareagowała na Twoją decyzję?
Normalnie, od pewnego czasu wszyscy wiedzieli, że się z tym noszę. Łukasz [brat, który teraz jest piłkarzem Lechii Gdańsk - przyp. red.] wręcz mnie w tym wspierał i utwierdzał w przekonaniu, że sposób, w jaki myślę o piłce, może mnie predestynować do zawodu trenera. Nie ma zresztą dnia, żebyśmy nie wymienili przynajmniej kilku uwag o futbolu.
Łukasz twierdzi, że zmieniłeś swoje spojrzenie na wiele spraw, odkąd jesteś "człowiekiem z wewnątrz".
To prawda. Dopiero siedząc w szatni i na co dzień pracując z drużyną, jest się w stanie zrozumieć, jak wiele niuansów decyduje o grze i wyniku. Jako dziennikarz też już to wyczuwałem, lecz teraz wiem, że pewne sytuacje powinienem był ocenić inaczej. Jest tyle czynników, które składają się na końcowy wynik meczu, tyle różnych sytuacji i okoliczności, że trzeba być naprawdę bardzo ostrożnym, aby rzetelnie mówić o futbolu i kogoś oceniać.
Dziennikarze znają się piłce?
[śmiech]
Nie odpowiesz?
Wiesz, w futbolu jest tyle szkół, teorii, zagadnień, że kadry trenerskie w zachodnich klubach liczą po kilkanaście osób. Dziś wiem, dlaczego tak jest. Coraz więcej czasu trzeba poświęcać na trening indywidualny i nie zaniedbywać ogólnej sprawności zawodnika, przy tym doskonaląc jego piłkarskie umiejętności. To naprawdę skomplikowana dziedzina.
Zaraz wyjdzie na to, że dziennikarze nie są w stanie tego ogarnąć, więc nie mają prawa do krytyki.
Mają prawo, ale... przywalić potrafi pierwszy lepszy. Później ludzie kształtują swoją opinię na tym, co przeczytają, co usłyszą. W sporcie istota tkwi w szczegółach. Nawet między terminami "siła" i "moc" jest kolosalna różnica. A w potocznym rozumieniu tego słowa to jedno i to samo. Inny przykład: łatwo napisać: piłkarze nie biegają, bo nie mają siły... To kolokwializm, który tylko utwierdza kibica w złym przekonaniu i złym postrzeganiu piłki. Bo co to znaczy, że nie mają siły? Co to w ogóle jest siła? Patrzymy na futbol przez złe okulary. Łatwiej napisać, kto i gdzie chodzi na imprezy, ile zarabia, co porabia jego żona. Na szczęście są dziennikarze, których też to denerwuje.
Jak piłkarze przyjęli w szatni faceta z drugiej strony barykady? Krzywo patrzyli?
Nie wiem, nie zastanawiałem się nad tym. Do tego zawodu wszedłem z poczuciem, że tylko pracą i wiedzą mogę pokazać, czy się do tego nadaję. I staram się robić swoje. Poza tym kiedy byłem dziennikarzem, nie goniłem za sensacją, zupełnie mnie nie interesowały pseudotematy. A że niektórzy robią inaczej? To mnie boli.
Dziennikarze dzwonią teraz, łasząc się o newsa po starej znajomości?
Nie, pewnie wiedzą, że nic nie wskórają.
Pomysł na siebie to jedno, znaleźć pracę to co innego. Jak to było w Twoim przypadku? Rozsyłałeś CV po klubach?
Nie, nie. Kiedy zrobiłem kurs i film dokumentalny, zaliczyłem staż właśnie u trenera Lenczyka w Bełchatowie.
Czyli dokument mu się spodobał.
Najlepiej zapytać o to jego samego. Po tym stażu otworzyła się możliwość pracy w Bełchatowie, przy czym musiałbym zrezygnować z Canal+. Zostałem w telewizji... Jednak kiedy na początku roku pojawiła się szansa współpracy z trenerem Wojciechem Stawowym w Łęcznej, już się nie wahałem.
Nie żałujesz?
Absolutnie.
Mimo że na własnej skórze przekonałeś się, jak cholernie trudny to zawód? Po kilku miesiącach Stawowego w Górniku już nie było i Ciebie też.
Nie traktuję tego jako porażki. Dla mnie to było kapitalne doświadczenie. Kiedy trener Stawowy rozwiązał kontrakt za porozumieniem stron, postanowiłem zrobić to samo.
Snujesz plany, marzysz? Samodzielna praca, Barcelona, świat u stóp?
Mam szczęście pracować w Cracovii we wspaniałej kadrze trenerskiej. Trener Lenczyk jest moim mistrzem, a ja mam problem, żeby być pojętnym uczniem.
Kiedyś miałeś mniej nabożny stosunek do doświadczonych trenerów.
Co masz na myśli?
Gdy w Wiśle pracował jeszcze Henryk Kasperczak, przyjechałeś do niego z kamerą i pizzą. Nie bacząc na to, że był to moment, w którym złościły go pytania o transfer Kamila Kosowskiego do Lazio Rzym, zapytałeś, jaką pizzę lubi Kosowski. Kasperczak poczerwieniał i z tym swoim zabawnym francuskim akcentem wysapał: - Śmierdzącą.
[śmiech] Wcale tak nie powiedział i wcale nie przyjechałem z pizzą! Owszem, zadałem mu takie pytanie i faktycznie był trochę zdenerwowany. Dziś wcale mu się nie dziwię. Tak się jednak składa, że z trenerem Kasperczakiem mam dobre kontakty. Ale z tą śmierdzącą pizzą to mnie rozbawiłeś. Od kogo to słyszałeś?
Historia z drugiej ręki.
O, i tak rodzą się plotki. Ech, dziennikarze... [śmiech]