Dopiero po latach odkrywałem ze zdumieniem, że prawdziwe przygody rycerza z La Manchy obejmują w sumie dwa opasłe tomiszcza, a dzieło Jonathana Swifta nosi tytuł: „Podróże do wielu odległych narodów świata w czterech częściach przez Lemuela Gullivera, początkowo lekarza okrętowego, a następnie kapitana licznych okrętów” i opowiada nie tylko o Liliputach czy olbrzymach.
Wydaje mi się, że współcześnie publikowanie takich adaptacji znacznie ułatwiłoby życie Ministerstwu Edukacji, które niczego nie musiałoby z listy lektur usuwać, unikając tłumaczenia się przed dziwnie zdenerwowanymi tą kwestią Pisiorami.
Niewątpliwie głównym Wieszczem w neoedukacji powinien stać się Aleksander (ale już nie hrabia) Fredro. Po usunięciu końcowych bzdur o jakiejś „zgodzie”, „Zemsta” świetnie oddawałaby ducha nowej epoki. Podobnie jak „Paweł i Gaweł”, z nieśmiertelną frazą „Wolnoć Donku, w swoim domku”. A czymże innym, jak nie opowieścią o sympatycznym w swej jowialności Marszymku Hołowni jest „Pan Jowialski”? A „Śluby panieńskie”? Toż to przecież manifest feministek, czy wręcz trybad. A takie „Dożywocie” z kolei wystarczyłoby zadedykować Mariuszowi Kamińskiemu i Maciejowi Wąsikowi…
Unikałbym tylko przypominania wierszyka „Małpa w kąpieli”, opowiadającego o istocie, która narobiwszy w domu bałaganu gdzieś uciekła, bodajże do B… No, mniejsza.
Idąc dalej. „Pan Tadeusz” to przecież apoteoza rządu Tadeusza Mazowieckiego. „W pustyni i w puszczy” uratowałby epilog opowiadający o tym, jak Staś ściągnął do Polski całe ludy Samburu i Wa-hima, by mogły oddawać się na naszych ulicach rozstrzyganiem swych plemiennych sporów. A takiego „Pana Wołodyjowskiego” w ogóle przerabiać by nie trzeba. Przecież wysadzając się w powietrze sam siebie ukarał za iście faszystowską islamofobię.
Oczywiście, idąc drogą nareszcie obiektywnej neoTVP należałoby oddać sprawiedliwość i nieco miejsca lekturom pisowskim. Na przykład „Weselu”, z finałowym pouczeniem opowiadającym o jakimś złotym rogu, czapce (błazeńskiej?) i sznurku. Niestety, nie do snopowiązałek
