Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W cieniu supermocarstw

Jerzy Surdykowski
Surdykowski: po cichutku Ameryka wycofuje się z obecności w spokojniejszych regionach, jak choćby w Europie.
Surdykowski: po cichutku Ameryka wycofuje się z obecności w spokojniejszych regionach, jak choćby w Europie. fot. archiwum Polskapresse
Barack Obama zwyciężył w amerykańskich wyborach, co sprawia, że najważniejsze mocarstwo pozostanie w starych koleinach. Gigantyczny dług napędzany daremną wojną w Afganistanie i militarną obecnością w całym świecie dalej będzie narastał, choć po cichutku Ameryka wycofuje się z obecności w spokojniejszych regionach, jak choćby w Europie.

Gospodarka trochę się rozkręci, ale na niskim biegu, bo przygniata ją ciężar wydatków socjalnych i wysokie podatki. Wizy dla Polaków nadal będą obowiązywać, bo kto w Białym Domu miałby głowę dla tak niewiele znaczącego kraju? Na poważniejsze zmiany, jakich to - coraz mocniej chore - supermocarstwo od dawna potrzebuje, przyjdzie czas po następnych wyborach albo po katastrofie dolara, do jakiej niepowstrzymany wzrost długu musi doprowadzić. W każdej gazecie i programie telewizyjnym można znaleźć zalew rozważań powyborczych, więc więcej o tym pisać nie wypada.

Co innego ze zmianą przywództwa w drugim co do potęgi mocarstwie: tutaj wiadomo tylko, że w ostatni czwartek rozpoczął się zjazd partii komunistycznej, który w ciągu tygodnia ma wyłonić i zatwierdzić jej nowe władze. Rozważań i komentarzy jak na lekarstwo, nie tylko dlatego że w Chinach - jak w każdym kraju rządzonym dyktatorsko - wszystko odbywa się za zasłoną tajności, a wybory są tylko formalną sztuczką. Także dlatego że nie przywykliśmy jeszcze do zainteresowania Chinami, choć coraz więcej młodych ludzi przezornie uczy się chińskiego. Nie znamy wciąż Chin, chociaż ten gigantyczny i najludniejszy kraj świata błyskawicznie wyskoczył z niedawnej pozycji trapionego przez głód nędzarza na pozycję światowego lidera szybkości wzrostu gospodarczego i na drugą potęgę globu coraz mocniej grożącą niekwestionowanej dotąd przewadze Ameryki. Większy skok niż awans naszego tenisisty Jerzego Janowicza. Mimo to pamiętamy najwyżej "wielkiego przewodniczącego" Mao Zedonga, ostatecznie jego następców, którzy dokonali zwrotu ku kapitalizmowi, nie rezygnując jednak z wszechwładzy partyjnej: Deng Xiaopinga czy Li Penga.

Teraz jednak w wyniku naturalnego następstwa pokoleń do głosu musi dojść w Państwie Środka nowa, inaczej myśląca generacja
przywódców. Dzisiejszy prezydent i szef partii Hu Jintao podobnie jak premier Wen Jiabao to urodzeni w 1942 roku ludzie, którzy dorastali w okresie twardego komunizmu, straszny czas "rewolucji kulturalnej" to wspomnienia ich młodości, studia kończyli w kraju, ich życie to burzliwe odbijanie się Chin od dna, gigantyczny wzrost produkcji, okupiony straszliwym zniszczeniem środowiska i jeszcze straszliwszą biedą mas skontrastowaną z bogactwem niewielu. Ale to pokolenie już gaśnie. Politycy wymieniani jako ich możliwi następcy to zupełnie inni ludzie. To "książątka", synowie dygnitarzy z nomenklatury, jedynacy z okresu "polityki jednego dziecka", niepamiętający okropieństw rewolucji kulturalnej, wypieszczeni w dobrobycie, edukowani na najlepszych uczelniach USA i Europy. Ale nie łudźmy się, że wreszcie nadciąga grupa, która pojedna Chiny z Zachodem, nada "ludzką twarz" tamtejszemu komunizmowi. Obecny przywódca równie dyktatorskiej i jeszcze bardziej komunistycznej Korei Północnej Kim Dzong Un (wnuk legendarnego Kim Ir Sena), też wychowany i wykształcony na Zachodzie, swoje panowanie zaczął od wymordowania lub wpakowania do więzień większości współpracowników zmarłego ojca. Pol Pot, przywódca krwawej dyktatury w Kambodży, był absolwentem paryskiej Sorbony.

Patrzmy uważniej niż dotąd na to, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami Pekinu. Nie tylko dlatego że USA są zadłużone w Chinach na 1160 mld dolarów. Także dlatego że w Pekinie i Szanghaju dzieją się sprawy ważne dla przyszłości naszego kraju, który dotąd nie potrafi wrócić nawet na mizerną pozycję eksportera towarów przemysłowych do Azji, jaką miał w czasach komunistycznych. Także dlatego że w Pekinie wprawdzie zamyka się opozycję do więzień, ale w rządzącym politbiurze nikt nie obrzuca przeciwnika obelgami ani nie odmawia mu miana patrioty. W Waszyngtonie przegrany Romney potrafił wycałować Obamę i pogratulować mu zwycięstwa. A u nas? Pięć skłóconych ze sobą marszy w Święto Niepodległości! Dlatego, jak napisałem w poprzednim felietonie: "im się udaje, a nam niekoniecznie".

Autor: konsul generalny w Nowym Jorku (1990-1996), ambasador w Bangkoku (1999-2003), pisarz, reporter.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska