Gdy w Gorlice poszła wieść, że na Foreście zaczęli produkować pellet, jedni wzruszali ramionami, inni potakiwali: a co mają robić z tymi wszystkimi wiórami? Dodajmy, nie byle jakimi, bo bukowymi, bez żywicznych dodatków. Potencjał w odpadach dostrzegł także zarząd i wszedł w kooperację z partnerem, wspomnianą już Terra Verde. Owszem, wcześniej zakład produkował drewniany brykiet, ale pellet to wyższa półka. Bardziej – nazwijmy to – energetyczna, a więc dająca więcej ciepła. I najważniejsze - ma czterokrotne większą wydajność od brykietu. Do tego ekologiczna, łatwa to transportu i przechowywania. Na razie to początek pelletowej przygody, a zarząd zapowiada, że gruszek w popiele nie zamierza zasypiać.
- Produkcja jest certyfikowana, będziemy ją systematycznie zwiększać – deklaruje Błażej Wroński, prezes zarządu Forestu.
Linia do produkcji jest w pełni zautomatyzowana. Kosztowała około trzech milionów złotych, a całe przedsięwzięcie powstało w ramach Polskiej Strefy Inwestycji Krakowskiego Parku Technologicznego. W oficjalnym otwarciu zakładu wzięły udział władze miasta.
- Każda inicjatywa, która przyczynia się do wykorzystania i zagospodarowania odpadów poprodukcyjnych w formie paliwa, jest dla miasta bardzo ważna – podkreśla Rafał Kukla, burmistrz Gorlic.
Wieszaki z Forestu na słynnym liniowcu
Forest to jednak wciąż wieszaki. Zresztą ich historia sięga minionego wieku. I to bynajmniej nie jego schyłku, ale czasów znacznie bardziej zamierzchłych. W historii zakładu jest bowiem piękna opowieść, jak w drugiej połowie lat 40, zaczęła się produkcja jeszcze przedwojennych zamówień.
- W pracownikach najwięcej emocji budził wówczas fakt, że wieszaki miały zawisnąć w garderobach brytyjskiego liniowca pasażerskiego Queen Mary. Ówcześni właściciele zakładu, po naradzie postanowili przysporzyć krajowi poszukiwanych dewiz i przygotowali wyroby sygnowane nową nazwą, czyli Gorlickimi Zakładami Produkcji Drzewnej, nie zaś starym Forestem – wspominał na łamach „Gazety Gorlickiej” Tomasz Pruchnicki, miłośnik lokalnej historii. - Wszystko zostało spakowane i wysłane statkiem do Anglii. Jakież musiało być zdziwienie, gdy transport powrócił, a w przysłanej wiadomości pojawiła się uwaga, że królewskie zamówienie kierowane było do Forest Spółka Drzewna, a nie do nieznanego podmiotu – opisuje dalej.
Koniec końców, nie pozostało nic innego, jak odgrzebać stare matryce, wieszakom nadać stosowne stempelki i wysłać transport raz jeszcze.
Za tok ma być ich milion
Dzisiaj takich dylematów już nikt nie ma, a wieszaki z Gorlic jadą w daleki świat.
- Najdalsze pinezki na mapie moglibyśmy przyczepić w Japonii, Chinach, Australii – wylicza Błażej Wroński. - Od ponad roku jesteśmy w światowych domach mody w Anglii, Włochy też nie są nam obce – podkreśla z dumą.
Wieszaki z Gorlic nie mają już wiele wspólnego z tym, co nasuwa się większości z nas. Czasy, gdy były tylko wypolerowanym i polakierowanym kawałkiem drewna, dawno odeszły w przeszłość. Dzisiaj pokrywa się je na przykład złotymi płatkami.
- Drugi wariant, z miedzią i srebrem, też mamy – dodaje ze śmiechem.
Tych zwykłych i mniej zwykłych wieszaków każdego miesiąca wyjeżdża z Forestu 350-400 tysięcy sztuk. Za rok ma ich być trzy razy więcej. Ma to wzmocnić konkurencyjność, również tę finansową, zakładu.