Ludzie są załamani. Nie mają pieniędzy na jej odbudowę, w gminie również bezradnie rozkładają ręce. Chodakowie mieszkają na wzniesieniu. Polna droga, która do tej pory wiodła do ich domu przez las, w pewnym momencie urywa się. Dalej jest tylko wielkie osuwisko. Niebezpiecznie tutaj iść nawet na piechotę.
- Teściowa leży w domu sparaliżowana, męża czekają kolejne operacje. Jak wezwać lekarza czy dzwonić po pogotowie lub straż? Nikt nie dojedzie - martwi się Anna Chodak. Obawia się też o bezpieczeństwo dzieci, zwłaszcza najmłodszej Małgosi, która codziennie będzie musiała chodzić tędy do szkoły. Jej mąż nie wie, czy będzie czym nakarmić zwierzęta w gospodarstwie.
- Czy w ogóle jest sens żniwować? Którędy mam dowieźć zboże czy siano z pola? - pyta. - Przecież na plecach tego nie doniosę.
Mimo, że od powodzi minął już miesiąc, na ich drodze do tej pory nic nie zrobiono.
- Trzeba koniecznie postawić mur oporowy. Zatrzymałby on osuwisko, które zabrało już dojazd do Chodaków, ale poważnie zagraża stabilności drogi asfaltowej do centrum Dąbrówki. Po kolejnej takiej ulewie, dojazdu może zostać pozbawiona nie jedna rodzina, ale pół wsi - twierdzi Marek Marta, mieszkający po sąsiedzku.
Wicewójt Pleśnej Władysław Węgiel potwierdza, że sytuacja rodziny Chodaków jest dramatyczna.
- Drogi w tym miejscu nie da się odbudować. Trzeba byłoby włożyć na nią miliony, a tych nie ma skąd brać - przyznaje. Dodaje, że najrozsądniejszym rozwiązaniem jest wytyczenie nowej drogi, ale to wiąże się nie tylko ze sporymi wydatkami, ale też z uzyskaniem zgód od właścicieli działek, przez które miałaby biegnąć. A to jest bardzo czasochłonne.
Więcej we wtorkowej "Gazecie Krakowskiej"