Kłopoty z samoakceptacją
Nie miała łatwego dzieciństwa. Matka pracowała w biurze, a ojciec w fabryce. Do jedenastego roku życia mieszkała z rodzicami w ciasnej kawalerce – dopiero wraz ze zmianą mieszkania dostała własny pokój.
- Chyba nie byłam do końca szczęśliwa w moim świecie. Być może z powodu nadwrażliwości - z jednej strony, a dużych ambicji - z drugiej. Miałam kłopoty z samoakceptacja. Pamiętam, że wszystko ogromnie mocno przeżywałam, byłam dzieckiem dosyć płaczliwym – wspominała niegdyś w wywiadzie dla magazynu „5-10-15”.
Z czasem dostrzegła drogę do wyzwolenia z kompleksów w tężyźnie fizycznej. Zaczęła więc namiętnie uprawiać sport – najpierw gimnastykę, potem jazdę figurową na lodzie, no i wreszcie koszykówkę. Wtedy została zaakceptowana przez grono szkolnych rówieśników. Zaczęły się pierwsze imprezy, pierwsze wyjazdy, pierwsze powroty nad ranem do domu.
Mimo emocjonalnych zawirowań, zdała na prestiżowy handel zagraniczny, bo chciała zaspokoić marzenia rodziców o córce pracującej w biznesie. Nie wytrzymała jednak długo – początkowo przesiadywała ze znajomymi w kawiarniach, upijając się koniakiem i sypiała po dwanaście godzin na dobę, śniąc psychodeliczne sny. W końcu postawiła wszystko na jedną kartę: mając zaledwie 50 dolarów w kieszeni, poleciała do Londynu.
Śpiewając na ulicy
Pierwszą noc na obczyźnie przespała u... dziewczyny poznanej w samolocie. Całe szczęście szybko znalazła pracę, mogą więc przeprowadzić się do własnego mieszkania. Najpierw była kelnerką w klubie, potem sprzedawała ciuchy w butiku.
Wieczorami włóczyła się po mieście i oglądała koncerty kolejnych zespołów. Wyjątkowo spodobała jej się grupa The Blue Aeroplanes – bo nie dość, że poznała się osobiście z jej muzykami, to nawet wybrała się z nimi w trasę koncertową po Anglii.
Chłopaki namówili ją, żeby sama zaczęła śpiewać. Niebawem można było ją spotkać na Portobello Road, gdzie z przygrywając sobie na gitarze wykonywała piosenki swej ulubionej Joni Mitchell. Te doświadczenia sprawiły, że wiedziała, co chce robić w życiu. Dlatego spakowała się i wróciła do Polski.
- Często układam muzykę i mimo że nie ma jeszcze tekstu, płyną mi czasem łzy. Wywołują je jakieś niesamowite emocje. W ten sposób się oczyszczam. Jest to forma autoterapii. Myślę, że łatwość pisania piosenek jest czymś danym mi przez Boga. Nie mam żadnego problemu z układaniem numerów. To jest jak moja mowa, mój słuch. To jest mój zmysł – tłumaczyła w „Machinie”.
Sen o karierze
Polski show-biznes potrzebował jednak wtedy świeżej krwi. Powstawały pierwsze prywatne studia nagraniowe i wytwórnie płytowe. Wielką popularność zdobył zespół Hey z nieśmiałą wokalistką Kasią Nosowską, w jej ślady poszła drobna, ale dysponująca mocnym głosem Kasia Kowalska. I niebawem dołączyła do nich Edyta Bartosiewicz. Wydany w 1994 roku „Sen” stał się bestsellerem, czyniąc ze swej autorki gwiazdę pierwszej wielkości.
- To dało mi to pewność siebie, której wcześniej mi brakowało. Z jednej strony miałam duże ambicje, a z drugiej szereg kompleksów. Dzięki sukcesowi i fanom zrozumiałam, że to, co robię jest potrzebne. To dało mi siłę i pewność siebie – podkreślała w „5-10-15”.

Kolejne płyty również sprzedawały się świetnie. Było to zasługa zarówno przebojowych piosenek, jak i inteligentnych tekstów. Porównywana do kanadyjskiej gwiazdy Alanis Morrisette, Bartosiewicz nie obawiała się odsłaniać przed słuchaczami – choć własne emocje wpisywała w kontekst opowieści o innych ludziach.
- Nigdy nie chciałam być do końca szczera. Nie mogę nikomu podać siebie na talerzu. Tak już jestem skonstruowana. Muszę zachować pewne niedomówienia. Tak jak napisałam w piosence „Skłamałam” – „Nikt nigdy nie dowie się o mnie prawdy” – twierdziła w „5-10-15”.
Niezwykła więź
Sukces sprawił, że zaczęła żyć na pełnych obrotach. Koncert, za koncertem, do tego nagrania, a wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Eksperymentowała nie tylko z wyglądem, robiąc sobie kolorowe włosy czy podwójne brwi, ale też z różnymi używkami. W końcu nastąpił łatwy do przewidzenia krach – problemy z głosem, głęboka depresja i wycofane się z muzycznej branży.
Podobnie, jak wiele jej koleżanek i kolegów po fachu zaczęła szukać ratunku w ezoteryce. Niestety – wizyty u uzdrowicieli przyniosły wręcz odwrotny skutek. Dlatego w 2006 roku trafiła do szpitala. Sympatia fanów i kolegów z branży pomagała jej jednak przetrwać najtrudniejsze chwile.
Pomogły dopiero ćwiczenia fizycznie – i powrót do uprawiania sportu. Po raz pierwszy wystąpiła publicznie na Orange Warsaw Festiwalu w 2010 roku. Choć nie była do końca zadowolona ze swego głosu, entuzjastyczne przyjęcie publiczności sprawiło, że poczuła wiatr w skrzydłach. Na jej nową płytę trzeba było jednak czekać jeszcze kolejne dziesięć lat.
- To jest naprawdę jakaś niezwykła więź, która łączy mnie z moimi fanami, czy też oddanymi słuchaczami. Czasem mam wrażenie, że jesteśmy jedną, wielką rodziną. Wiem, że mogę liczyć na zrozumienie i wsparcie z ich strony. Wiele razy się o tym przekonałam – podkreśla.