Na żywo oglądałem ich jeden mundialowy mecz, a było to 21 lat temu na MŚ w Korei i Japonii. Urugwaj grał z Senegalem, a ja siedziałem za bramką, do której najpierw drużyna z Afryki strzeliła trzy gole do przerwy, a potem ich rywale z Ameryki Łacińskiej też trzy gole. Urugwaj pokazał hart ducha i z 0-3 doprowadził do 3-3, niczym Liverpool Jerzego Dudka z AC Milan Andrija Szewczenki. O ile jednak w tamtym historycznym finale Ligi Mistrzów w Turcji decydowały rzuty karne, w Korei remis premiował Senegalczyków, a smutni Urugwajczycy wrócili do domu. Ktoś, kto naprawdę interesuje się piłką musiał słyszeć o Diego Godinie - kapitanie ich reprezentacji, który zagrał dla niej 161 razy. Czy o małym, wielkim napastniku Luisie Suarezie, który strzelił dla niej 68 goli.
Byłem raz w Montevideo i zawsze będzie mi się kojarzyć z postawionym podstępem, wbrew lewicowym władzom miasta, pomnikiem papieża-Polaka Jana Pawła II, który powstał na gruncie należącym do… państwowej biblioteki.
17 lipca 1976 rozpoczęły się igrzyska olimpijskie w Montrealu, które dla Biało-Czerwonych piłkarzy skończyły się klęską, bo zajęliśmy tam dopiero drugie (!) miejsce. Ach, to były czasy. Trenera – legendę Kazimierza Górskiego wywalono po tym srebrnym medalu z roboty, bo od polskich piłkarzy polscy kibice wymagali złota i nikt wówczas nie skandował idiotycznego: „Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało”.
Też 17 lipca, tylko 18 lat później w finale mundialu „Made in USA” Brazylia w karnych pokonała Italię 3-2 i zdobyła swój czwarty tytuł mistrzowski - 40 lat po tym pierwszym z Pele i Garrinchą. I tak wróciliśmy do Ameryki Łacińskiej...
