https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zabił szefa, by mieć kasę na randkę z ukochaną

Artur Drożdżak
Dariusz D. w konwoju policji w drodze na proces do sądu
Dariusz D. w konwoju policji w drodze na proces do sądu Robert Szwedowski
Anna P. pali nerwowo jednego papierosa za drugim. Do domu dziennikarza nie zaprosi. Ścisza głos. - Córka jeszcze śpi, nie chcę, by dowiedziała się o pana wizycie.

Proszę w tekście zmienić jej imię, na przykład na Beatę, więcej nie dzwonić i nie odwiedzać - błaga. I szybko opowiada historię, która zmieniła życie całej rodziny.

- To zaczęło się gdzieś latem 2006 roku. Beata wysyłała SMS-a do koleżanki, ale pomyliła jedną cyfrę i wiadomość trafiła do zupełnie nieznanego mężczyzny. Jak się okazało, do mieszkańca stolicy - opowiada kobieta.

- Mówili, że córka ma 15 lat i kontakt z 35-latkiem nie jest pedofilski

Nieznajomy odpisał, potem zaczął dzwonić, w końcu potajemnie przyjeżdżał z Warszawy pod Wieliczkę, wynajmował pokoje w tanich hotelach i spotykał się z Beatą, która długo się z tym kryła przed rodzicami. Gdy wszystko wyszło na jaw Dariusz D. nie zamierzał rezygnować z kontaktów ze śliczną, 15-letnią gimnazjalistką. Ta straciła dla niego głowę i poświęcała mu każdą wolną chwilę.

- Ja go kocham mamo! - mówiła zbuntowana nastolatka. Zaczęła wagarować, błyskawicznie opuściła się w nauce i ze wzorowej stała się uczennicą przeciętną. - Byłam przerażona, z mężem nie mogliśmy wyjść z szoku i nie wiedzieliśmy co w takiej sytuacji robić - opowiada Anna P. Tym bardziej że policja nie potrafiła, a może nie chciała pomóc. - Twierdzili, że przecież nic złego się nie dzieje.

Dziewczyna miała skończone 15 lat i jej kontaktów z 35-latkiem nie można było uznać za pedofilskie - tak policjanci mydlili nam oczy - wspomina. Z czasem zaczęły wychodzić na jaw kolejne tajemnice Dariusza D. Okazało się, że jest żonaty, był w przeszłości karany za oszustwa. Nic sobie nie robił z pretensji rodziców dziewczyny, którzy nie zgadzali się na kontynuowanie znajomości. On doskonale manipulował naiwną 15-latką.
- Dziwny był. Dariusz D. w specyficzny sposób kontrolował córkę, pozwalał jej bawić się z rówieśnikami, a sam przy stoliku w samotności popijał piwo - opowiada Anna P. Nie ustawała w walce, by pozbyć się uciążliwego natręta, tym bardziej że zaczęły docierać do niej nowe informacje o Dariuszu D.

Dowiedziała się, że mężczyzna używa kilku telefonów, raz podaje się za wojskowego, innym razem za oficera służb specjalnych albo za obrotnego biznesmena. Sam do siebie wysyłał SMS-y z różnych aparatów i stwarzał wrażenie, że dysponuje olbrzymim majątkiem.

Faktycznie Dariusz D., jako kierowca i sprzedawca, dorabiał sobie u Edmunda A., mieszkańca stolicy, który utrzymywał się z handlu dewocjonaliami. Handlarz zatrudnił u siebie Dariusza D., bo było mu żal mężczyzny, który po wyjściu z więzienia został na lodzie i nikt do niego nie wyciągnął pomocnej dłoni.

U Edmunda A. Dariusz D. zaczął bardzo dobrze zarabiać, ale stale sięgał do kieliszka. Przepił nawet gotówkę, którą otrzymał od pracodawcy na leczenie z nałogu i wszycie sobie esperalu. Obaj mężczyźni sporo jeździli po kraju.

Jednak najlepiej sprzedawało się im święte obrazki, śpiewniki, plakaty z wizerunkami świętych pod Kielcami. Przeważnie nocowali w niedużym, ale schludnym, działającym od kilku lat hotelu Grelland w Paśmiechach, na pograniczu Małopolski i Świętokrzyskiego, Do dziś pracownicy hotelu pamiętają obu mężczyzn.

- Mieszkali w pokoju nr 9. Rano wyjeżdżali na handel i wracali pod wieczór. Ten Dariusz D. ciągle pił, bywał agresywny, ale jego pracodawca miał złote serce. Mnie dał na pamiątkę święty obrazek - pokazuje Teresa Grela, do dziś zatrudniona w hotelu.

Interes dobrze się rozwijał, tym bardziej że akurat w maju w okolicy Kazimierzy odbywały się uroczystości związane z peregrynacją kopii obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. 8 maja 2008 r. po męczącym dniu Edmund A. położył się spać. Dariusz D. jeszcze się kręcił po pokoju.

Gdy zorientował się, że jego szef zapadł w głęboki sen ruszył do kuchni. Do ręki wziął tłuczek do mięsa i zaatakował nim pracodawcę. Uderzył raz, drugi, trzeci. Gdy Edmund A. się obudził i zaczął walczyć o życie, napastnik dusił go poduszką.
- W końcu zadałem mu trzy ciosy nożem prosto w szyję - Dariusz D. powie podczas przesłuchania. Krzyków Edmunda A. i jego wołania o pomoc nikt nie usłyszał, bo w budynku obok odbywała się dyskoteka dla hotelowych gości. Dariusz D. skorzystał z zamieszania i przeszukał kieszenie ubrania szefa, zabrał mu 2700 zł utargu, dokumenty, polisę ubezpieczeniową i kluczyki do skody octavii, która stała na parkingu.

Około godziny 23.00 zamknął drzwi pokoju na klucz i wsiadł do auta. Już wcześniej raz udało mu się zmylić czujność Edmunda A. i zabrać kluczyki samochodu, pojechać do 15-latki pod Wieliczkę, wrócić nad ranem i to tak cicho, że szef nie zorientował się, że jego pracownik miał nocny wypad. Tym razem kradzież pojazdu poprzedziła zbrodnia.

Nieco wstawiony Dariusz D. zjawił się u ukochanej Beaty P. koło północy, zabrał dziewczynę do auta i pojechali do Krakowa na wystawną kolację. Potem spacerowali po Rynku Głównym, pili piwo, rozmawiali o życiu.

- Zabiłem pracodawcę, tu są pieniądze, przelicz - Dariusz D. w przypływie szczerości przyznał się do zbrodni. I pokazał dziewczynie zrabowaną gotówkę. Nie wiedział, że w kradzionym samochodzie jest ponad sześć tysięcy złotych, które Edmund A. zostawił w jednym ze schowków.

Nad ranem zakochani zdecydowali, że trzeba wracać pod Wieliczkę. Dariusz D. był bardzo pijany, mylił drogę, co chwilę trąbiły na niego inne auta. W pewnej chwili, na ul. Tischnera, Dariusz D. stracił panowanie nad pojazdem, przejechał skrzyżowanie na czerwonym świetle, po czym ściął dwa słupy energetyczne i spadł ze skarpy. Samochód dachował.

Kierowca z trudem wydostał się z auta i uciekł. Zostawił Beatę P., nawet nie zainteresował się, czy odniosła jakieś obrażenia. Na szczęście dziewczyna cudem wyszła z wypadku i poza kilkoma zadrapaniami nic się jej nie stało. Na miejscu zjawiła się policja, która zatrzymała 15-latkę.

Tymczasem koło godziny 6.00 rano w hotelu w Paśmiechach znaleziono zwłoki Edmunda A.
Mieszkańcy sąsiedniego pokoju, także handlarze dewocjonaliami, byli z nim umówieni na wyjazd do stolicy. Planowali wspólny powrót do domu. Edmund A. mówił, że spieszy się do szpitala, do ciężko chorej teściowej. Jego żona cały czas czuwała przy łóżku cierpiącej matki.

Sąsiedzi, widząc, że z parkingu zniknął samochód, zaniepokoili się na tyle, iż próbowali dostać się do pokoju nr 9. Niepokój wzrósł, gdy okazało się, że przecieka sufit w pokoju znajdującym się bezpośrednio pod mieszkaniem zajmowanym przez Edmunda A. Z sufitu leciała krew. Wyważono drzwi i znaleziono zakrwawione zwłoki mężczyzny.

Dariusza D. policja znalazła po kilku godzinach przed restauracją "Błękitna Laguna" w Krakowie. Przy sobie miał nieco ponad tysiąc złotych, resztę zrabowanej gotówki już przepił. Przyznał się do zabójstwa, ale twierdził, że nie chciał zabić pracodawcy.

- Planowałem, że tylko go ogłuszę, zabiorę auto i pieniądze, i wrócę po kilku godzinach - wyjaśniał na przesłuchaniu. Potwierdził, że bił szefa tłuczkiem po głowie, dusił, potem do ręki wziął nóż. Już podczas kolejnego przesłuchania przyznał, iż zakładał, że jego szef poniesie śmierć, bo gdyby przeżył mógłby bez trudu zdradzić tożsamość zabójcy. - Planowałem, że po zbrodni będę ukrywał się w rodzinnych stronach w okolicach Warszawy - wyznał śledczym.

Sąd Okręgowy w Kielcach skazał oskarżonego Dariusza D. na 25 lat więzienia za zabójstwo.
- Wina oskarżonego nie budzi wątpliwości. Zabił z niskich pobudek, dla zysku i obrabował człowieka, który wyciągnął do niego pomocną dłoń. To szczególnie naganne zachowanie - podkreślał sędzia.

Zauważył, że chociaż oskarżony przyznał się do zbrodni to nie wyraził skruchy, nie przeprosił rodziny zamordowanego i nawet nie podjął takiej próby. - Kara 25 lat więzienia ma w tym przypadku charakter odstraszający - dodał sędzia.

Okazało się, że Sąd Apelacyjny w Krakowie uchylił ten wyrok i nakazał jeszcze raz przeprowadzenie procesu ze względu na zmianę przepisów prawa. Terminu jeszcze nie wyznaczono. Prokuratura zdecydowała się także na postawienie zarzutu utrudniania śledztwa nastolatce, która nie powiadomiła policji o zbrodni, chociaż miała na ten temat informacje od samego sprawcy.

Jednak sąd dla nieletnich zdecydował, że nie doszło do przestępstwa, sprawę umorzył. Uznał, że same słowa Dariusza D., który twierdził, że zdradził partnerce szczegóły zbrodni, to za mało. Rodzice nastolatki już się martwią, że po raz kolejny będą musieli zeznawać przed sądem i znowu oglądać Dariusza D. Tym bardziej że mężczyzna dzwoni do nich zza krat, wysyła SMS-y, pisze listy do ich córki.

- Beata powoli dochodzi do siebie, uczy się już w miarę dobrze. Jednak w nas strach przed tym mężczyzną pozostał. Ta sprawa dla nas się jeszcze nie skończyła - nie kryje zdenerwowania Anna P., matka dziewczyny.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska