MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Artur Orzech, czyli ja jako gwiazda Eurowizji

Katarzyna Kojzar, Marcel Wandas
W środę 7 września w TVP 1 zadebiutuje talent show „Hit Hit Hurra!”.  Poprowadzi go Artur Orzech.
W środę 7 września w TVP 1 zadebiutuje talent show „Hit Hit Hurra!”. Poprowadzi go Artur Orzech. fot. Piotr Smoliński
Dziennikarz muzyczny, prezenter, konferansjer. Artur Orzech miał zostać doktorem iranistyki, ale wybrał pracę w radiu i telewizji. Od 1994 roku komentuje też finałowe koncerty Konkursu Piosenki Eurowizji.

Spotykamy się podczas otwarcia Muzeum Polskiej Piosenki w Opolu. Nie możemy więc nie zapytać - czym dla Artura Orzecha jest polska piosenka i co w niej jest wyjątkowego?
Bo jest polska, nasza. I wciąż próbuje się bronić przed zalewem piosenki anglosaskiej. Obserwuję to jeżdżąc po Europie: na Łotwie, w Estonii, na Litwie, czyli państwach niezależnych, ale aspirujących do bycia krajami zachodnimi, króluje piosenka rosyjska. Tego nie uświadczymy w Polsce, co wynika z naszej historii - mamy ewentualnie w głowie „Biełyje Rozy” i Ałłę Pugaczową z lat 70-tych. Polska piosenka się broni. Oczywiście różnie z nią bywa. W latach 90-tych mieliśmy boom zespołów i wokalistów rockowych - chociażby Hey, Edyta Bartosiewicz… Można wymienić mnóstwo formacji, które się wtedy pojawiały. To były dobre lata dla muzyki i rynku płytowego, ale tak musi być. Jak w sporcie: raz się zdobywa medal, a raz nie.

Wiele osób mówi, że mamy obecnie świetne czasy dla muzyki, szczególnie tej z pogranicza alternatywy i popu - wystarczy wymienić Brodkę, Dawida Podsiadło czy Natalię Przybysz…
Tylko, że nie sprzedają już po pół miliona płyt. Taka jest różnica. Ale tak, mamy się czym chwalić i nie ma u nas przestoju. Ten obszar, o którym mówicie, czyli na granicy mainstreamu i alternatywy, jest bardzo żywy i odkrywczy, pojawiają się ludzie, którzy absolutnie powalają mnie swoimi dokonaniami. Ostatnio wszyscy zachwycali się Kortezem, coraz więcej mówi się o Buslavie - kiedy go usłyszałem, padłem na kolana. Fakt, śpiewa po angielsku, ale to polski muzyk - a oferuje produkt światowy. Alternatywa więc się broni, ale jeśli mówimy o muzyce popowej - jak dla mnie, mamy dołek. Choć w odbiorze społecznym jest inaczej, jacyś wokaliści funkcjonują. Wystarczy popatrzeć na koncerty plenerowe. Ale do mnie to nie trafia.

Wykorzystując jeszcze miejsce, w którym się spotykamy, chcieliśmy zapytać o Festiwal Opolski. Pan wielokrotnie prowadził koncerty podczas tej imprezy. Jak człowiek radia, który zazwyczaj w studiu siedzi sam z mikrofonem, odnajduje się na estradzie, gdzie ma przed sobą tysiące osób i kamery?
Jeśli chodzi o Opole, to ja się czuję tutaj jak u siebie. Ale konferansjerki uczyłem się latami. Debiutowałem 22 lata temu. Nie ma w Polsce czegoś takiego, jak szkoła konferansjerska, trzeba uczyć się na żywym organizmie. Mój debiut w 1994 roku, kiedy byłem człowiekiem bez wielkiego doświadczenia w mediach, wyciągniętym z radia, to porażka. Byłem radiowcem na scenie, a przecież nie o to chodzi. Uczyłem się latami i myślę, że trochę się nauczyłem. Ale we współczesnych czasach problem polega na tym, że festiwal to też widowisko telewizyjne. Tu trzeba podporządkować siebie i narrację, ale też dogadać się z publicznością, żebyśmy współgrali. To trudna sztuka - prowadzenie spektaklu telewizyjnego. Ja najbardziej lubię prowadzić takie koncerty, gdzie nie ma kamer, przychodzą tylko ci, którzy chcieli kupić bilety. To najlepsza forma dla konferansjera i artysty. Ale również dla publiczności.

O to obycie przed kamerami i publicznością pytamy nie bez przyczyny - od września będzie można oglądać program „Hit Hit Hura!”, w którym Pan będzie gospodarzem. Co prawda prowadził Pan już wiele rzeczy w telewizji…
Nawet wiadomości, ale mało kto już o tym pamięta.

No właśnie, ale czy to jest taka naturalna kolej rzeczy - radiowiec przechodzi do telewizji?
To była dla mnie naturalna ścieżka. Ale pamiętajmy o legendzie, Piotrze Kaczkowskim, który chciał pozostać tylko w radiu. To jest indywidualna decyzja każdego. Są tacy, którzy świetnie się czują na scenie, ale nie przed kamerami. Mogą prowadzić koncerty, to ich bawi, ale robią to w sensie wystąpień publicznych, a nie telewizyjnych. No i ostatnia grupa - ci, którzy podążają obiema ścieżkami. Ja jestem człowiekiem radia, podkreślam to na każdym kroku. Telewizja jest dla mnie przygodą. Proszę zwrócić uwagę, że nigdy nie miałem etatu w telewizji, zawsze byłem człowiekiem zadaniowym. Jeśli pojawił się fajny pomysł, akceptowałem to i go prowadziłem. Jeśli go nie czułem, uważałem, że to coś postrzelonego, rezygnowałem. W nowym programie biorą udział dzieci. Na początku miałem wątpliwości -zdawało mi się, że ja i dzieci… to nie ten rewir. Ale spotkałem się z twórcami programu, którzy wyjaśnili mi, że te dzieciaki, fantastycznie śpiewające, będziemy traktować poważnie. To nie będzie mizianie po włosach, ale też nie będzie hejtu - to mnie najbardziej przekonało. W drodze castingu wybrano 22 dzieci - wszystkie śpiewają świetnie. Siłą programu jest to, że nikt nie odpada. Kiedy to usłyszałem, otworzyła mi się klapka: to, ze względu na rozwój psychiczny dziecka super. Nie będzie płaczu, że mnie skrzywdzili, że jest niesprawiedliwie. Oczywiście, ktoś wygra, ale cały program oni będą razem. Już stworzyli fajną paczkę.

Ale to nie jest, mimo wszystko, wpychanie dzieciaków w niezdrowy wyścig szczurów?
Dzięki temu, że tu nikt nie odpada, tak nie jest. Wyselekcjonowano dzieci w różnym wieku - najstarsza uczestniczka ma 17 lat. Nie będzie tak, że pojawią się dzieci, które jeszcze nie potrafią śpiewać, a na dodatek je ośmieszymy, wyśmiejemy za fałszowanie. Jury to kompetentne osoby. Jest Hirek Wrona, taki ojciec historii muzyki, który potrafi powiedzieć uczestnikowi: wiesz, mam płytę, pożyczę ci, przesłuchaj przed próbami, a może coś skorzystasz z tego. Edyta Górniak - wiadomo, jest świetną wokalistką. Do tego Bartek Caboń, który jest pedagogiem. I to jest istotne, bo razem tworzą oni zespół, który patrzy z różnych płaszczyzn i stara się pomagać dzieciom. Ale to wcale nie znaczy, że nie będzie emocji.

Czyli rywalizacja, ale nie negatywna.
Dokładnie. W tej rywalizacji wygra najlepszy. A kto nim będzie, zobaczymy. Mamy 12 odcinków, 11 nagrywamy z całą grupą dzieci. Zaśpiewają solo, w duecie, tercecie i z wymarzoną gwiazdą. W ostatnim odcinku wystąpi szóstka z największą liczbą punktów, zbieranych podczas programu.

To o jakich gwiazdach marzą dzieci?
Na razie nie mogę wam zdradzić! Emisja pierwszego odcinka na początku września.

Z dziećmi pracuje się łatwiej czy trudniej niż z dorosłymi?
Za mną nagranie dwóch odcinków. Z dotychczasowych doświadczeń - z dziećmi pracuje się bardzo dobrze. One nie oszukują. Dzieciaki są szczere. Cała ekipa programu musiała szybko nauczyć się tej bezlitosnej szczerości. Kiedy im się coś nie podoba, od razu dają o tym znać. To nie jest tak, że grzecznie stoją i czekają na to, co im się powie. Staram się, jako główny prowadzący tego programu, traktować ich jako potencjalnie bardzo zdolnych artystów, na poważnie. Z tyłu głowy mamy, że to są dzieci. Jednak skoro śpiewają największe światowe przeboje, a w jury mamy profesjonalistów, to próbujemy zachowywać się wobec nich tak, jakby za pięć lat mieli śpiewać w Opolu.

W takiej sytuacji, kiedy co tydzień będzie się Pan pokazywał na ekranie, audycje w Trójce są ulgą, oddechem? Co się dzieje z człowiekiem, kiedy po takiej dawce emocji, również na scenie, wchodzi do intymnego, radiowego studia?
Kiedy schodzę z sceny to tęsknię do radia. Jestem zaszczycony zaproszeniami na wielkie wydarzenia, lubię konferansjerkę. Jednak za każdym razem jak najszybciej chcę wrócić na Myśliwiecką. Nie chodzi mi o to, że traktuję prowadzenie programów telewizyjnych i estradowych po macoszemu. Fajnie jest wyjść z przyjaciółmi, spędzić z nimi fantastycznie czas, zrobić coś pożytecznego, ale w końcu wraca się do domu.

Tęskni się za radiem czy za Trójką?
Tęskni się za radiem, a to często równa się Trójka. Przede wszystkim chodzi jednak o medium intymnego kontaktu ze słuchaczem. Kiedyś był on jeszcze intymniejszy - zamiast maili mieliśmy telefony, i to takie na kabel. Dziś, przez maile i portale społecznościowe, można na bieżąco prowadzić dialog ze słuchaczem. Jednak w Trójce też się tęskni - za słuchaczami. Niezależnie od tego, jakie się ma doświadczenie, ile lat siedzi się za mikrofonem, oni pozostają uważni. Zawsze usłyszą i zrozumieją to, co chcemy mu powiedzieć. Kiedy, nie daj Boże, zdarzy się błąd - wypunktują go. Nie możemy więc popadać w rutynę.

Jaka jest dziś rola dziennikarza muzycznego w radiu? Żyjemy w czasach, kiedy każdy ma dostęp do wszystkiego. Chodzi o selekcję, czy wyszukiwanie smaczków, których w internecie nie ma?
Moją rolą rzeczywiście jest wyszukiwanie ciekawej muzyki. Mamy tutaj dwa etapy. Pierwszym jest właśnie selekcja. Rzeczywiście, można dotrzeć do wszystkiego, ale trzeba mieć na to czas. Ludzie są na to zbyt zabiegani. Staram się więc im pomóc, badając muzykę bardziej niszową. Poza tym przywożę płyty z podróży. To są rzeczy, których nie można kupić w Polsce lub dostać w sieci. Nie chodzi o snobizm, a o zaprezentowanie czegoś wartościowego. Kiedyś przeraziłem się, że na świecie wychodzi tyle książek, które nawet nie zostaną przetłumaczone, do których z tego powodu nie mam szansy dotrzeć. Tak samo jest z muzyką, której całe mnóstwo nie jest utrwalane na żadnych nośnikach. Wytłumaczyłem sobie wtedy, że nie da się wszystkiego.

To chyba też główna wartość Trójki - jest miejsce na muzykę, o której Pan mówi - czyli nową, spoza głównego nurtu.
A wolność, o której mówicie, jest bezcenna. Nikt nie ingeruje w to, co dzieje się w naszych audycjach.

Polityka nie miesza się z muzyką?
Jak do tej pory tego nie odczułem.

Kiedy ktoś kiedyś usłyszy nazwisko Artur Orzech, to chce Pan, żeby skojarzył je z komentatorem Eurowizji, prowadzącym festiwale, osobowością telewizyjną, czy dziennikarzem radiowym?
Przede wszystkim „dziennikarz muzyczny”. To określenie spina te wszystkie zajęcia, o których mowa. Również: komentator festiwalu muzycznego. Choć rozbawiło mnie, kiedy w internecie przeczytałem, że program „Hit Hit Hurra!” poprowadzi Artur Orzech, gwiazda Eurowizji.

Absolutnie największa gwiazda tego festiwalu. Jest pan jedyną postacią, która jest z nim kojarzona w Polsce od samego początku do dziś! Inne przemijają.
Nie odcinam się od Eurowizji. To, co zrobili Duńczycy w Kopenhadze to widowisko telewizyjne na najwyższym poziomie. Staram się mieć dystans i szczerze komentować. Nie wolno traktować widza jak idioty, który tylko zmienia kanały. Jeśli ktoś fałszuje na scenie, to nie można mu wpierać, że śpiewa czysto. Cieszę się jednak, że w ostatnich latach na każdej Eurowizji jest przynajmniej jedna piosenka, którą z pełną odpowiedzialnością i radością mogę przynieść do radia i zaprezentować słuchaczom. Bo po prostu nie ma wstydu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska