Damian Słomski z Business Insider wytropił, że na liście zadłużonych we franku znajdziemy kilkudziesięciu polityków wszystkich opcji: od Katarzyny Lubnauer, przez Joannę Scheuring-Wielgus, po Przemysława Czarnka. Ale teraz, po wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, dłużnicy mogą spać spokojniej.
To chyba ostatni odcinek serialu pod tytułem „kredyty we frankach”. Znana od zawsze zasada mówi, że powinno się brać kredyt w walucie, w której się zarabia. Świadomość tego powinna być oczywistością. Ale po wejściu Polski do Unii pojawiły się kredyty we franku szwajcarskim. Zasady i ostrzeżenia do ludzi nie przemawiały, ponieważ za kredyty w złotówce trzeba było płacić ok. 6 procent rocznie, a za te we frankach 0,25%. Różnica była kolosalna.
Problem w tym, że ludzie pożyczali wielkie sumy na zakup mieszkań czy domów. A tego typu kredyt spłaca się 20 lub 30 lat. Ci, którzy byli pierwsi wygrali, bo sporo zdążyli spłacić z nikłym oprocentowaniem. Kiedy jednak stopy procentowe w Szwajcarii gwałtownie wzrosły, a wartość złotego do franka spadła, okazało się, że raty poszybowały w górę. Do tego stopnia, że w niektórych przypadkach po 5 czy 6 latach spłacania rat poziom zadłużenia głównego kapitału jeszcze nawet nie drgnął. Czyli dług był taki sam, jak w chwili zaciągnięcia kredytu.
„Frankowicze” poczuli się oszukani i szli do sądów. Ale sędziowie w Polsce mają niewielkie doświadczenie w tej materii i wyroki były różne. Sprawa przeniosła się więc przed TSUE, który niedawno orzekł, że banki nie informując wystarczająco klarownie o ryzyku, nie mają prawa „żądać od konsumenta rekompensaty wykraczającej poza zwrot wypłaconego kapitału oraz poza zapłatę ustawowych odsetek za zwłokę".
Teraz przed polskimi sądami szykują się procesy konkretnych dłużników przeciw konkretnym bankom. Tym razem to banki będą przegrywać, a chodzi o gigantyczne pieniądze liczone na dziesiątki miliardów złotych. Niektórzy mówią o 100 miliardach. Nie jestem ani politykiem, ani sędzią, ani bankierem. Nie mam kredytu we frankach. Nie moją jest rolą osądzanie, kto zawinił: banki czy naiwni kredytobiorcy. Natomiast na samym końcu rachunek zapłacimy my wszyscy. I nikt nas o zdanie nie zapyta. Bo jeśli banki stracą 100 miliardów, to gdzieś muszą to sobie odbić.
Ci, którzy mają kredyty złotówkowe, też mogą być niezadowoleni. Bo oni płacili, płacą i będą płacić, a nad ich losem TSUE się nie pochyli.
Inny całkiem status mają „chwilówki”, czyli szybkie pożyczki. Wszelako z poprzednią sprawą łączy je to, iż nikt odpowiednio głośno ludzi nie ostrzega. Taką szybką pożyczkę łatwo zaciągnąć, nikt specjalnie nie wnika czy kredytobiorca ma stabilną sytuację pozwalającą na spłacanie długu. Oprocentowanie jest na ogół horrendalnie wysokie, co grupy finansowe tłumaczą zwiększonym ryzykiem. Jednak ze ściąganiem rat świetnie sobie radzą. Znam ludzi, którzy biorą pożyczki na spłatę pożyczki i tak kręcą sobie coraz mocniej zaciskający się sznur na szyję. Czasem chodzi o ludzi, którzy wpadli w tarapaty w sposób niezawiniony, na skutek choroby lub zdarzenia losowego. Inni jednak
potrafią się zadłużyć żeby lecieć na egzotyczne wakacje, albo wyprawić nadmiarowe wesele, albo jeszcze w celach znacznie mniej usprawiedliwionych, jak rozmaite nałogi. Chwilówki potrafią ich życie i życie ich rodzin zamienić w piekło.
- Oto najpiękniejsze wodospady w Małopolsce. Te miejsca zachwycają!
- Restauracje i kawiarnie z widokiem na Kraków. TOP 12 miejsc na wyjątkowe spotkanie
- Horoskop miłosny na lato 2023!
- Gdzie na lody w Krakowie? Oto miejsca polecane przez internautów
- Dla kierowców z Małopolski ta droga będzie bramą na południe Europy. ZDJĘCIA
