Opera jest dla koneserów. Kino to masowa rozrywka. Oba stwierdzenia trącą oczywiście stereotypem, jednak w każdym z nich jest odrobina prawdy. Jeśli więc filmowcy decydują się na stworzenie portretu operowego śpiewaka, nie może to być zwykły śpiewak. To musi być gwiazda. Gwiazda taka jak np. Luciano Pavarotti, jeden z najpopularniejszych i najbardziej cenionych operowych głosów przełomu wieków. Jego droga wiodła od chóru w Modenie, w którym śpiewał razem z ojcem, przez największe sceny operowe świata, aż na stadiony i miejskie place, gdzie gromadził tłumy fanów. Współpracował nie tylko ze śpiewakami operowych (słynne koncerty Trzech Tenorów), ale również sławami muzyki rozrywkowej, takimi jak: Bon Jovi czy Bono. Wszystkie te działania przyniosły mu gigantyczną sławę, porównywalną z popularnością gwiazd rocka. Jeśli do tej historii sukcesów dodać kilka wątków miłosnych i mały obyczajowy skandalik życiorys staje się doskonałym materiałem na film.
Jego reżyserii podjał się Ron Howard, zdobywca Oscara za „Piękny umysł”. Filmowiec, by opowiedzieć o życiu Pavarottiego sięgnął do rodzinnych archiwów, przekazów medialnych i nagrań z koncertów, z których wiele nie było dotychczas publikowanych. Rozmawiał też z najbliższymi artysty. Całość złożyła się na niemal dwugodzinny film, który swoją światową premierę miał 15 lipca. Opinie krytyków, którzy już go widzieli , są podzielone. Z jednej strony mówiono o „pełnym życia i emocji hołdzie dla śpiewaka” („USA Today”), z drugiej zarzucano mu wybielanie życiorysu artysty. „Jeśli Pavarotti kiedykolwiek miewał gorsze dni, to nie zobaczymy ich w tym filmie” - pisał „New York Times”, a „Washington Post” ocenił go jako „nudny i irytujący” obraz, którego miłośnicy opery nie powinni oglądać.
Polscy widzowie samodzielnie film będą mogli ocenić już 2 sierpnia. Przedpremierowo dokument pokaże zaś Kino Kijów.Centrum (seans m.in. dziś o godz. 18.55).
