Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cudem przeżył wypadek na zakopiance. Teraz walczy o zdrowie i życie innych

Maria Mazurek
Grzegorz Nędza leżał półtora miesiąca w śpiączce - po tym jak na zakopiance potrąciło go auto. Lekarze nie dawali mu szans. Teraz walczy o zdrowie i życie innych.
Grzegorz Nędza leżał półtora miesiąca w śpiączce - po tym jak na zakopiance potrąciło go auto. Lekarze nie dawali mu szans. Teraz walczy o zdrowie i życie innych. fot. Anna Kaczmarz
Grzegorz Nędza leżał półtora miesiąca w śpiączce - po tym jak na zakopiance potrąciło go auto. Lekarze nie dawali mu szans.

Akcja "GK": Na zakopiance muszą powstać kładki!

Jeśliby zapytać starszych mieszkańców gminy Mogilany, to powiedzą, że do lat 70. życie w Gaju, Libertowie, Włosaniu i Mogilanach toczyło się dość sennie. Z dala od wielkomiejskiego zgiełku i wielkomiejskich problemów.

Zmieniło się 40 lat temu. Przyjechały koparki, jakieś maszyny, robotnicy. Przecięli te kilka wsi dosłownie na pół. Pomiędzy nimi zrobili drogę szybkiego ruchu. Jedną z najważniejszych w kraju, prowadzącą do Zakopanego. Droga stała się ich największym przekleństwem.

Śmiertelna lista
Sylwester Szefer jest przewodniczącym Stowarzyszenia Mieszkańców Gminy Mogilany, które walczy o poprawę bezpieczeństwa w gminie - budowę kładek dla pieszych i bezkolizyjnych wyjazdów na zakopiankę dla mieszkańców. W tej walce jego bronią jest lista, na której widnieją ofiary, które od końca lat 70. zginęły na zakopiance w podkrakowskiej gminie Mogilany. Wciąż uzupełnia ten wykaz, nie zna jeszcze wszystkich nazwisk. Dziś lista liczy blisko 40 nazwisk.

Dla urzędników z Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, która zarządza drogą, to tylko cyfry. Stosunkowe małe. Za małe, by wybudować kładki. Ale w liczącej 10 tys. mieszkańców gminie trudno znaleźć kogoś, kto nie ma krewnego czy znajomego, który zginął na zakopiance.

Jacek nie wrócił
Jacek Szurlej stracił życie 15 marca 2009 r. Zostawił żonę Beatę i troje dzieci: 2-letnią wówczas Wiktorię, 4-letniego Patryka, 5-letnią Gabrysię. Wyjeżdżał swoim autem z Gaja, z ulicy Zadziele. Fatalne miejsce. Sąd stwierdził, że wymusił piewszeństwo. Zginął na miejscu. Ale przecież nie zginąłby, gdyby był tam bezkolizyjny wyjazd.

Przeczucie żony
Mówi się, że przyszłość jest nieodgadniona. Ale Beata to czuła. Czuła nadchodzącą tragedię. - Kiedy tego dnia żegnaliśmy się, poczułam dziwny ucisk w sercu. Jakbym widziała go ostatni raz - wspomina.

Mąż jechał na noc do pracy. Zginął przed godz. 21, a o wypadku dowiedziała się dopiero o pierwszej w nocy. Policja najpierw pojechała do rodziny męża, na Podkarpacie. Tam był zameldowany.

- Nie płakałam bardzo długo, kilka lat. Myślałam o dzieciach, o tym, co muszę załatwić. Że muszę być silna, silna, silna. Dziś mam już dość bycia silną. Do teraz tak naprawdę nie przeżyłam żałoby - opowiada.

Kiedy to się stało, Wiktoria miała dwa lata. Nie rozumiała, co się stało. - Podchodziła do mnie i mówiła: mamo, nie bądź smutna. Przecież tato powiedział, że jedzie do pracy. Wróci - opowiada Beata.

Kiedy rozmawiamy, 6-letnia dziś Wiktoria siedzi nad kartką i kredkami. Kiedy słyszy, że mówimy o jej tacie, podnosi główkę i mówi: Ja pamiętam tatusia. Mieliśmy inaczej łóżko i przychodziliśmy do niego, kładliśmy się, a on się z nami bawił. Ale umarł - tłumaczy.

Najbardziej z dzieci przeżyła to chyba 9-letnia dziś Gabrysia. Szukała winnych, powtarzała "zakopianka-zabijanka". Buntowała się. Kiedy jej koleżanki jeździły na wycieczki czy chodziły na tańce, mama tłumaczyła jej, że oni nie mogą sobie na to pozwolić. - Złościła się. Mówiła: gdyby był tatuś, mielibyśmy na to pieniądze - wspomina Beata.

W tym roku Beata wreszcie wysupłała pieniądze, żeby posłać ją na upragnione tańce. Gabrysia przyszła ostatnio do niej i powiedziała: - Mamo, już nie będę marudzić. Już się pogodziłam z tym, że tatuś umarł.

Część mnie leży w grobie
Beata dostała 900 zł renty. Odszkodowania - nie. Dorabia, pilnując dzieci koleżanki. Przy trojgu małych dzieci nie może pozwolić sobie na pełnoetatową pracę. Trzeba jedno zawieźć do szkoły, zaraz drugie do lekarza, trzecie odebrać, odwieźć na trening, ugotować obiad. Po wypadku pracodawca jej męża opłacił jej lekcje jazdy. Panicznie bała się wsiąść do samochodu, ale wiedziała, że musi to zrobić. Przełamała się.

Nie narzeka, nie użala się nad sobą. O pieniądzach powiedziała dopiero kiedy ją o to zapytałam. Bo przecież nie to jest w tej sytuacji najgorsze. Najgorsza jest ta bitwa uczuć: przytłaczającego smutku, złości, rozpaczy. I ta ostateczność. To, że śmierci się nie da odwrócić.

- Często u starszych ludzi jest tak, że ktoś umiera, a za miesiąc umiera też jego żona czy mąż. W ogóle przestało mnie to dziwić. Jeśli kogoś tak bardzo się kocha, jeśli jest twoją częścią, to już nie masz ochoty żyć. Część mnie leży w grobie i czasami mam ochotę położyć się w tym grobie obok Jacka. Ale wiem, że mam dla kogo żyć. Że jeszcze nie mogę - kiedy to mówi, jej oczy zaczynają się szklić.

- Każda rozmowa na ten temat kosztuje mnie wiele emocji. Ale rozmawiam z panią, bo mam nadzieję, że coś to zmieni, że jeśli urzędnicy poznają naszą historię, to śmierć mojego męża i innych osób przestanie być dla nich tylko cyframi. Może zadbają o nasze bezpieczeństwo - opowiada.

Nie dopuszcza, żeby z tych szklących się oczu spłynęły łzy. Żegna się ze mną z uśmiechem twardej, silnej kobiety.

Świat stał otworem
Grzegorz miał wypadek ledwo cztery miesiące po mężu Beaty. Wysiadł z autobusu z Krakowa, przechodził przez zakopiankę w Mogilanach, przy ośrodku zdrowia. Potrąciło go pędzące auto. Miał więcej szczęścia niż Jacek - przeżył.

Ale przez półtora miesiąca leżał w śpiączce. Do dziś nie odzyskał dawnej sprawności.

Grzegorz był energicznym, młodym mężczyzną. Studiował politologię w Warszawie, pracował w Krakowie w sklepie obuwniczym. Zaradny, inteligentny, pracowity. Podpora rodziny. Całe życie było przed nim.

26 lipca, wracał z pracy. Wysiadł w Mogilanach. Po drugiej stronie zakopianki czekał na niego tata. Miał go odwieźć do domu, do Włosania. Akurat remontowali zakopiankę, ruch odbywał się po jednej stronie. Nie było przejścia dla pieszych, choć był przystanek. Dlatego później prokuratura umorzyła śledztwo. Bo wypadek nie zdarzył się na przejściu.

Nic nie pamięta. Wie tylko, że potrącił go pędzący nissanem warszawiak. Też miał na imię Grzegorz, był niewiele starszy. Ten kierowca nigdy się z nim nie skontaktował. Choćby po to, żeby dowiedzieć się, czy żyje.

Lekarze nie dawali rodzinie nadziei, że się wybudzi. Potem mówili - może być rośliną. Jeszcze później, że do końca życia będzie jeździł na wózku. Teraz jakoś chodzi. Wrócił na studia, notuje wszystko na netbooku, bo nie może pisać, egzaminy zdaje ustnie. Stara się.

Po wypadku mieszkańcy Mogilan zorganizowali dla niego akcję krwiodawstwa. Po przebudzeniu obiecał sobie: też będę pomagać.
Gdybym tylko zginął...

Bo o ile dla jego rodziny mówienie o wypadku jest przeżywaniem tego na nowo, to mężczyzna chce, żeby to nieszczęście przekuć w coś pożytecznego. W tym roku zorganizował w Mogilanach akcję krwiodawstwa. Był festyn, zabawy, porady dietetyków. Chce robić to co roku.

Kiedy pytam go, dlaczego to robi, pochyla się nad filiżanką kawy i mówi: - Bo przeżyłem. Ale nie mogę przestać myśleć o tym, że gdybym zginął, to dla urzędników byłby argument, te kładki może by już powstały...

Widziała niejeden dramat
Pani Anna mieszka na granicy Mogilan i Włosania całe życie. Kiedy wybudowali drogę tuż pod oknem jej kuchni, przez to okno widziała już niejedną śmierć.

Te sceny śnią jej się po nocach. Pisk, uderzenie, ciało leci przez kilkadziesiąt metrów.

Pierwszy był Eugeniusz Pulchny. Sąsiad. Zginął w 1981 r. Mieszkał obok matki, dzieliła ich tylko droga. Wracał od niej, śpieszył się na program w telewizji... To była pierwsza śmierć, jaką widziała Anna. Pierwsza zawsze najbardziej wbija się w pamięć.

Niedługo po nim pod jej domem zginął Andrzej Szczurek. Anna nie pamięta, który to był rok. Ale odpust był, 24 sierpnia. Andrzej przyjechał do rodziny z Krakowa. Szedł na przystanek. I nagle uderzył go samochód. I po życiu.

W '86 zginęła tu Kasia Papież, z domu Chrobak. Ciotka Anny. Potem, w 1993, na jej oczach zginął Andrzej Tylek. Były Zaduszki. Potrącił go weterynarz z Myślenic.

W 2003 pod jej oknem przechodziły siostry. W jedną uderzył samochód, a potem przez kilkaset metrów ciągnął pod kołami.
- Nie muszę oglądać horrorów, bo horror mam za oknem - mówi pani Anna. - Ile śmierci muszę zobaczyć, żeby urzędnicy usłyszeli nasze wołanie?

Akcja "GK": Walczymy o bezpieczne przejście przez zakopiankę! [WZÓR PETYCJI]

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska