Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dariusz Mioduski: Nie powiem z pełnym przekonaniem, że Legia jest drużyną na Ligę Mistrzów [WYWIAD]

Sebastian Staszewski, Polsat Sport
Mioduski: Celem nr 1 Legii w tym sezonie jest tytuł mistrza Polski
Mioduski: Celem nr 1 Legii w tym sezonie jest tytuł mistrza Polski Bartek Syta
Budżet Legii wzrośnie ze 120 do 200 mln zł, ale musimy grać w Lidze Mistrzów - mówi Dariusz Mioduski

Patrząc na Pana zawodowy życiorys zastanawiam się po co Panu ten futbol? Mógłby Pan być księdzem, wziętym prawnikiem, panem prezesem a nawet ministrem. A zamiast tego woli Pan nerwy, stres, niepewność. Wszedł Pan w Legię z nudów? Z próżności?
Z pasji. Nigdy w życiu się nie nudziłem. Wręcz przeciwnie, czasu mam raczej za mało. Próżność? Ci, którzy mnie znają wiedzą, że taki nie jestem. Księdzem chciałem być jako dziecko, już mi przeszło, teki ministerialnej nie przyjąłem, a prawnikiem - jestem. Za to od zawsze marzył mi się klub sportowy. Mieszkając w Ameryce śniłem o drużynie koszykarskiej. Ale gdy w 1991 roku zacząłem przyjeżdżać do Polski, na nowo zapłonął ogień miłości do futbolu. Zamieszkałem w Warszawie, pokochałem Legię i gdy po ponad 20 latach pojawiła się szansa na jej przejęcie, spełniłem swoje pragnienie.

Ile ma Pan procent akcji?
Mam 60 procent.

Są chwile, gdy Pan żałuje?
Proszę mi wierzyć, że nigdy. Choć trudnych momentów nie brakowało. Trzy najgorsze to: mecz z Jagiellonią Białystok, kiedy na trybunach bili się kibice, afera po meczu z Celtikiem i finisz poprzedniego sezonu, gdy wyprzedził nas Lech. Nie jestem jednak naiwny, spodziewałem się tego. W piłce nożnej nie stąpa się tylko po różach. Robiłem jednak w życiu wiele projektów, które teoretycznie były niemożliwe, a jednak doprowadzałem je do końca. Dziś twierdzę, że projekt o nazwie „Legia” jest najtrudniejszy. Ale to daje mi tylko dodatkową energię, aby pracować nad nim jeszcze ciężej.

Jak definiuje Pan cele Legii na stulecie klubu?
Najważniejsze jest mistrzostwo. W drugiej kolejności był Puchar Polski. Dublet będzie więc spełnieniem celów. A Liga Mistrzów? Robimy progres, ale nie powiem dziś z przekonaniem, że mamy już drużynę, która wywalczy awans. Bardzo na to liczę, ale będziemy potrzebowali dużo szczęścia.

Łatwiej, niż po reformie Platiniego, już nie będzie…
Na pewno nie. Powiem więcej: jest ogromna presja, aby od tej reformy odejść. Na szczęście dziś kiedy toczą się rozmowy o reformach w europejskim futbolu, to często jestem środku tych dyskusji, a nie raz jestem także ich inicjatorem. Bronię interesów klubów, które są na podobnej półce, co my.

Od września 2015 roku jest Pan członkiem zarządu European Club Association, czyli największego zrzeszenia profesjonalnych klubów w Europie. Co w praktyce oznacza to dla Legii?
Do zarządu tej organizacji zostałem wybrany jako pierwszy Polak i to istotne dla całego naszego futbolu klubowego. Mamy małą świadomość na temat siły ECA. Ta organizacja zrzesza ponad dwieście najważniejszych europejskich klubów, a to one są właścicielami aktywów, czyli zawodników, więc UEFA i FIFA właśnie z ECA negocjuje wszystkie kwestie dotyczące kalendarzy, praw, dzielenia pieniędzy i tak dalej. I my, jako Legia, jesteśmy ważnym głosem w tej dyskusji. Obok takich firm jak Real, Barcelona, Juventus, Milan, Bayern, Arsenal czy Manchester United.

Czy Pana zdaniem poziom sportowy Legii odzwierciedla jej poziom finansowy?
Ten poziom jest wysoki jak na Polskę, ale nie możemy porównywać się do dobrych klubów z Europy. Od najlepszych wciąż dzieli nas przepaść. Natomiast weźmy pod uwagę, że jeśli wygramy teraz mistrzostwo, to zdobędziemy trzeci tytuł w ciągu czterech lat. Legia nigdy nie miała takiej serii! Mamy szeroką kadrę, dobrego trenera, stabilny budżet. Nie możemy jednak zestawiać poziomu meczu Legia -Lech, do meczów czołowych drużyn Premier League czy Primera División.
W tej chwili budżet Legii to…
Jakieś 120 milionów złotych.

A docelowo ma wynosić?
Mam nadzieję, że w ciągu dwóch-trzech lat będziemy mieć blisko 200 milionów. Ale bez awansu do Ligi Mistrzów raczej nie będzie to możliwe.

Ile dziś możecie najwięcej wydać na transfer?
To kwestia złożona. Jeśli zapłacimy za jednego człowieka dwa miliony, to na drugiego i trzeciego może nam nie starczyć. A zamiast wzmocnić jedną pozycję, wolimy kilka. Celujemy w ogólne podnoszenie piłkarskiej jakości. Jeśli jednak trafi się ktoś, kto da nam jej wyjątkowo dużo, to możemy rozmawiać o kwotach rzędu półtora miliona euro.

Tyle podobno oferowaliście Rennes za Grosickiego…
Tak, takie kwoty padały w negocjacjach z Francuzami. My chcieliśmy Kamila, on chciał do Legii, ale się nie udało. Na szczęście wyszło z Arturem Jędrzejczykiem, bo teoretycznie to także był piłkarz poza naszym zasięgiem finansowym. W normalnych warunkach nie moglibyśmy sobie na niego pozwolić.

Pozwoliliście sobie za to, aby za Michała Masłowskiego zapłacić 700 tysięcy euro. I Michał niemal w ogóle nie gra. Boli Pana ten transfer?
Boli, bardzo boli, ale przede wszystkim szkoda chłopaka. Legia to specyficzne miejsce, Warszawa - specyficzne miasto. Nie każdy wyróżniający się zawodnik ligi polskiej od razu da tu sobie radę, a niektórzy nigdy się nie odnajdą. Część nie ma predyspozycji psychicznych. Za Michała Pazdana zapłaciliśmy podobne pieniądze i się przebił. Masłowski niestety na razie nie daje sobie rady, choć wszyscy wiemy, że ma duży potencjał.

A czy Legię w normalnych warunkach byłoby stać na takiego trenera, jak Stanisław Czerczesow? Wiem, że w Dinamie Moskwa zarabiał dwa miliony euro rocznie!
Gdybyśmy musieli płacić mu gażę podobną do tej, jaką miał w Rosji, to nie. Natomiast skorzystaliśmy z sytuacji na rynku. To ciekawa zależność: w Polsce najczęściej przepłacamy, a zagranicą udaje się chwilami trafić na super okazję. Czerczesow chciał z Rosji wyjechać, pokazać się na Zachodzie. A Legię postrzegał jako pomost do europejskiej piłki. I dzięki temu mogliśmy go mieć za nierynkową dla niego pensję.

Jak się dogaduje z nim Pan, człowiek wychowany w kulcie Ameryki?
Mam nadzieję, że trener się ze mnie wtedy nie śmieje, ale po rosyjsku! Może nie mówię bardzo dobrze, ale próbuję. Dajemy radę.

Czerczesow nie powinien nauczyć się polskiego? Tak obiecał.
Od razu wyjaśnię, bo to podobna sytuacja, jak z Henningiem Bergiem. On też chciał się uczyć polskiego, miał lekcje trzy razy w tygodniu, ale zwyczajnie nie miał na to szansy. Trenerem Legii jest się 24 godziny na dobę i czasu wolnego praktycznie nie ma. Podobnie jest z Czerczesowem. Pracuje bardzo dużo i gdyby te kilka wolnych godzin, które ma, poświęcał nauce, to by zwariował.
Ulżyło Panu, kiedy dowiedział się Pan, iż Berg zostanie trenerem węgierskiego Videotonu? Bo wasza księgowa na pewno odetchnęła.
Słyszeliśmy, że prowadzi poważne rozmowy z Węgrami i to pomogło nam w negocjacjach. Udało się dojść do porozumienia, naszą współpracę zakończyliśmy trochę szybciej, niż mieliśmy. Umowy są już podpisane, sprawa jest zakończona.

Ile Legia zapłaciła Bergowi za okres od zwolnienia do parafowania umowy? Według moich obliczeń to 250 tys. euro, czyli milion złotych.
Co najmniej. To były pieniądze tego rzędu, choć dokładnie nie pamiętam.

Czy ligowy futbol stał się passe dla polskich bogaczy?
Piłka nożna to nie jest sport elit. Elity intelektualne są często ogromnymi pasjonatami futbolu, ale to dyscyplina mas. Lubię czasem pojechać do St. Moritz i pooglądać tam polo, ale nie wyobrażam sobie, abym miał się tym emocjonować. A w piłce nożnej kocham właśnie niesamowitą energię.

I futbol też Pan kocha?
To był mój sport od zawsze. Jestem z Bydgoszczy, więc od dziecka byłem szalikowcem Zawiszy. Ale później wyjechałem do USA i tam niestety to uczucie trochę przygasło. Wróciło, gdy wylądowałem na lotnisku w Warszawie.

A co Pan woli? Piłkę nożną czy żużel?
Do żużla mam ogromny sentyment. Mieszkałem kilometr od stadionu Polonii. Spędzałem tam każde popołudnie. Czyściłem motory zawodnikom, za co dostawałem żużlowe gogle. Miałem ich największą kolekcję na osiedlu. Czasami lubię włączyć sobie speedway. Ale piłka dziś to numer 1.

A nie koszykówka? Niedawno poleciał Pan aż do Houston tylko, albo aż po to, aby obejrzeć pożegnalny mecz Kobiego Bryanta.
Kosza też uwielbiam, gdy mieszkałem w Stanach Zjednoczonych to była moja wielka pasja. Lubię również hokej, futbol amerykański. Tylko baseball mnie nudzi. A do Houston zaprosił mnie znajomy, który miał bilety na ten mecz. Nigdy nie przepadałem za Lakersami, jestem megafanem Houston Rockets. Ale doceniam klasę sportową Koby’ego Bryanta. Fajnie było zobaczyć go po raz ostatni na parkiecie.

Barack Obama by Pana poznał?
Oj, wątpię. Byliśmy kolegami z parkietu, często graliśmy razem w kosza na Harvardzie. Ale ostatni raz to było jakieś 25 lat temu! Chociaż nie było tam wielu wysokich, chudych białych chłopaków z kędzierzawymi włosami, którzy biegali za pomarańczową piłką. Więc może by mnie jednak skojarzył?

Może warto byłoby go zaprosić na mecz Legii, na przykład po awansie do Champions League?
Kiedyś? Nie wykluczam. Gdy Obama przestanie być prezydentem, a znów będzie normalnym człowiekiem, to może taki pomysł zrealizuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Dariusz Mioduski: Nie powiem z pełnym przekonaniem, że Legia jest drużyną na Ligę Mistrzów [WYWIAD] - Gol24

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska