Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Doktor Dariusz Kubicz: mój tato umarł na moim dyżurze

Anna Górska
Lek. Dariusz Kubicz w krakowskim Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym
Lek. Dariusz Kubicz w krakowskim Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym Anna Kaczmarz
O tym jak ojciec umiera na dyżurze syna - opowiada lekarz medycyny Dariusz Kubicz, wicedyrektor Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego w Krakowie, w szczerej rozmowie z Anną Górską

To był rutynowy dyżur? Żadnych znaków na niebie, że coś się stanie?
Tak, to był mój kolejny dyżur w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym w Krakowie. Pracowałem tam już dziewięć lat.

Doświadczony lekarz…
Zgadza się. Dwa miesiące wcześniej przyjąłem na oddział tatę. Jego choroba przewlekła szybko postępowała, a moja 80-letnia mama już nie mogła się nim należycie opiekować.

Musiało to Pana boleć.
Bolało. Wiele osób ma ogromne poczucie winy, że stając się opiekunami rodziców, muszą ich przekazać do ZOL-u. Nie mogą pogodzić się z tym. Też miałem ten problem. Jak i cała moja rodzina. Bo w pewnym momencie to przestaje być problemem medycznym jednej osoby, tylko psychologicznym najbliższego otoczenia.

Wyrzuty sumienia?
Dojrzewanie do decyzji, że kogoś trzeba oddać, jest męką. Słowo oddać trzeba pisać w cudzysłowie, bo chory tata czy mama to żaden przedmiot i nie można ich oddawać. Musiałem wyzbyć się poczucia powinności wobec rodzica, poczucia winy i zaakceptować perspektywę przekazania opieki nad nim komuś innemu. Bo wielu z nas musi pracować, utrzymywać rodziny, spłacać kredyty i nie jest w stanie opiekować się ciężko chorym rodzicem przez 24 godziny na dobę. Są to wielkie dylematy.

Rozmawialiście o tym w swojej rodzinie?
Tak, wiele razy. Byliśmy jednak w tej uprzywilejowanej sytuacji, że pracowałem w zakładzie. Miałem wyobrażenie jak to będzie wyglądać, wszystko sobie przemyślałem i usystematyzowałem. Mój tata, gdy go przyjęto, nie do końca zdawał sobie sprawę, gdzie się znajduje i po co.

Rozpoznawał Pana?
Rozpoznawał mnie, siostrę, mamę. Raz rozpłakał się, gdy przyjmował komunię świętą. Trudno postawić cezurę, gdzie kończy się świadomość i zaczyna się nieświadomość. Wiemy, że u starszych osób, zdarzenia dawne, sprzed kilkudziesięciu lat, są utrwalone. Najbardziej jest upośledzone zrozumienie tego, co dzieje się teraz. I stąd taka osoba poznaje starych znajomych, najbliższą rodzinę, ale nie jest w stanie przypomnieć sobie co zjadła na obiad. Tak było z moim tatą. Kontakt z nim z dnia na dzień był gorszy.

Tata mówił, gdy trafił do zakładu?
Pojedyncze słowa. Głównie ja mówiłem, on potakiwał, uśmiechał się. Wiem, że cieszył się, gdy go odwiedzałem. Widziałem też łzy.

Jest Pan jedynakiem?
Jestem wtórnym jedynakiem.

?
Mam dwie znacznie starsze od siebie siostry. Jestem takim późnym dzieckiem, rozpieszczano mnie, więc mam coś w sobie z jedynaka.

O czym rozmawialiście, gdy był Pana pacjentem?
Znałem jego słabostki czy sentymenty. Przypominałem mu różne historie.

Może Pan opowiedzieć?
Gdy był w wojsku, pewnego razu z kolegami oddalił się samowolnie z jednostki na zabawę wiejską. Następnego dnia byli mocno niedysponowani. Nagrywałem i puszczałem mu też piosenki Ireny Santor, którą zawsze lubił. Przyniosłem z domu książki o łowiectwie. Tata był myśliwym. Wspólnie oglądaliśmy je, pytałem: a jak to zwierzę się nazywa, co to za strzelba, a czy ten śrut jest dobry na kaczki czy nie jest dobry. Próbowałem utrzymać jakiś poziom jego aktywności, takiej normalnej ludzkiej. Pomagałem mu jeść. To znaczy karmiłem go, goliłem, strzygłem.

Kłóciliście się?
W chorobie taty nie. Nawet pielęgniarki stwierdziły, że był wyjątkowo kulturalny. Z naszego doświadczenia wynika, że gdy rozwija się otępienie u osób nawet wysoko "postawionych", to wówczas następuje odhamowanie niektórych dotychczas kontrolowanych reakcji.

Zaczynają przeklinać?
To również. Bywa, że używają niecenzuralnych słów, bywa też, że do pań pielęgniarek zwracają się w sposób niegrzeczny, czy zbyt skracają dystans. Z tatą było inaczej. Wzbudzało to mój podziw. Choć innych starszych panów całkiem rozumiem: nie zawsze chory ma ochotę na to, by akurat w tym momencie wsadzali go do wanny, wymieniali pampersa, albo przenosili do fotela, gdy dobrze mu się leży w łóżku. Ale mój tata nigdy nie przekroczył kanonów, które dla mnie były związane z obrazem ojca.

Jakie były te dwa miesiące?
Bardzo ciężkie. Obserwowałem proces postępującego zniedołężnienia. Tata z ojca zrobił się podopiecznym, wymagającym coraz więcej uwagi, zapobiegliwości, troski. Choroba nie była najgorsza, tylko to odwrócenie ról. Tata zawsze był wielkim autorytetem dla mnie, i nagle stwierdzam, że nasze role się odwróciły. Sprawuję opiekę nad tym, kto opiekował się mną.

Trudny moment, gdy dzieci przestają być dziećmi...
Chcemy być zawsze dziećmi dla swoich rodziców.

Tego dnia na dyżur Pan przyjechał razem z mamą?
I jeszcze z siostrą, siostrzenicą i szwagrem. Posiedzieliśmy, ogoliliśmy tatę, ostrzygliśmy, natarłem go jego ulubioną wodą kolońską.

Jaką lubił?
"Brutal". Jedna z najpowszechniejszych wód dla starszych panów. Jeszcze przez długi czas po śmierci taty czułem zapach "Brutala" na jego poduszce w domu. Wsadziliśmy tatę do fotela. Był w dobrym humorze.

Potem rodzina pojechała do domu...
A ja zostałem na dyżurze. To już był wieczór. W pewnym momencie zechciałem jeszcze raz sprawdzić, czy wszystko w porządku u taty.

Coś tknęło Pana?
Tak. Pomyślałem: a, jeszcze zerknę do niego. Szedłem korytarzem, widziałem jak pielęgniarki kończą obchód wieczorny. Zdejmowały rękawiczki, myły wózek. Powiedziały mi, że przed momentem były u taty, umyły go, położyły spać. Wszedłem i zobaczyłem, że już jest bardziej po drugiej stronie niż na tym świecie. Taka bladość powłok. Musiałem podjąć decyzję: reanimować czy nie, defibrylować czy nie defibrylować. To szalenie trudne dla lekarza. Bierze na siebie czyjeś być albo nie być.

Pan miał dodatkową trudność.
Tak, bo moim pacjentem był mój tata. Uścisnąłem go, usłyszałem, że oddaje ostatnie tchnienie, oddech. Jakby powiedział mi: już daj mi spokój. Objąłem go, przytknąłem swoje czoło do jego czoła. Już. Zamknąłem mu powieki, klęknąłem, zacząłem się modlić. Musiałem zadzwonić do mamy, siostry. Bałem się, nie wiedziałem, jaka będzie reakcja. Była godz. 21.37.

Dokładnie Pan pamięta, bo musiał Pan wpisać godzinę śmierci do karty medycznej?
Jako lekarz dyżurny musiałem wpisać stwierdzenie zgonu. Z jednej strony się czułem jakbym to nie ja pisał. Nie, inaczej: miałem wrażenie, że piszę nie o swoim ojcu.

Zadzwonił Pan do siostry?
Bałem się telefonować do mamy. Siostra to wzięła na siebie. Musiałem podczas dyżuru też dokończyć pracę. Siostra, szwagier i mama przyjechali w nocy. Wiem jak jest to ważne pożegnać się z kimś bliskim. Moje własne przeżycie mi uświadomiło jak ważne jest ostatnie pożegnanie. Nie można tego nigdy nikomu odbierać.

Wchodził Pan do taty jeszcze raz z rodziną?
Tak. Odmawialiśmy różaniec. Dla mnie jako syna bardzo istotne było też przygotowanie taty do pogrzebu. To znaczy ubranie taty do trumny. Pojechałem do zakładu pogrzebowego z siostrą. Wiedziałem po twarzach tych pracowników, że byli zdziwieni.

Teraz rzadko to się zdarza.
Natomiast dla mnie było to coś nieocenionego. Moja ostatnia posługa. Niby prozaiczna rzecz: ubranie do trumny. Ale wiem, że guziki koszuli miał zapięte tak jak lubił.

Jak?
Jeden pod szyją ma być odpięty. Krawat był zawiązany w takim stylu jak to lubił. Banalne? Może, ale przez to, że znałem tatę, byłem w stanie zadbać o te detale.

Praca w tym miejscu zmieniła Pana?
Pewnie. Byłbym skończonym hipokrytą, gdybym powiedział, że pracuję w instytucji, gdzie stykam się z ludzką kruchością, śmiercią, cierpieniem i to na mnie nie wpływa.

Boi się Pan starości?
Nie boję się starości, tylko zniedołężnienia. A najbardziej boję się tego, że gdzieś będę chciał się podrapać, ale nie będę w stanie tego zrobić.

Praca w tym miejscu musi potęgować te lęki?
No właśnie że nie. Widzę, że mogę liczyć na kogoś, nawet gdy nie będę miał rodziny, jak będę bezdomny. Ktoś jednak mną się zajmie, poda coś do picia rano, weźmie na wózek i przywiezie do sali rehabilitacyjnej, w lecie na taras.

Nie bałby się Pan zostać pacjentem ZOL-u?
Myślę, że nie. To nie jest problem bycia pacjentem ZOL-u. Mogę być pacjentem, który leży w domu. Nie chodzi o miejsce. Trudno pogodzić się z tym, że ktoś mi musi wymienić pieluchę. Każdy chce sobie sam posmarować kromkę chleba masłem tak jak lubi, a do kawy dosypać półtorej łyżeczki cukru i ani krzty więcej. A gdzie to się odbywa - nieważne.

Starość jest samotna, straszna?
Starość jest różna. Uogólnianie nie ma sensu.

Mówi się, że starość Panu Bogu się nie udała?
Nie można tak powiedzieć. Byłem świadkiem ślubu 90-latków. I była to miłość, która w swojej świeżości nie traciła nic. To też starość: radosna, szczęśliwa.

Starsi ludzie boją się śmierci?
Śmierci nie, ale umierania, bólu, cierpienia, samotności. Boją się że nie zdążą czegoś zrobić, co zaplanowali. Że nie zdąży przyjechać córka z Irlandii, albo syn nie zadzwoni z Australii.

Rozmawiała: Anna Górska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska