Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dorota Segda: Daję dwóję, kiedy nie widzę pasji

Maria Mazurek
Dorota Segda na planie serialu
Dorota Segda na planie serialu Sylwia Dąbrowa
Po egzaminie na PWST byłam przekonana, że poszło mi beznadziejnie. Chciałam rzucić się z mostu do rzeki - wspomina aktorka i profesor sztuk teatralnych Dorota Segda w rozmowie z Marią Mazurek

Lubi Pani grać czarne charaktery?

Czarne charaktery zawsze są barwne. Aczkolwiek wiele osób postrzega aktorów przez role, z których ich znają. Niestety.

Pani więc wciąż dla niektórych jest siostrą Faustyną?
Pewnie tak. Ale dla innych Salomeą ze spektaklu Jerzego Jarockiego, a dla jeszcze innych - dyrektorką szpitala z serialu „Na dobre i na złe”. Szczęśliwie udało mi się uniknąć szufladek.

Dla mnie jest Pani chorą psychicznie matką z filmu „Tato”, której przeraźliwie się bałam. Nawet jak teraz siedzi Pani naprzeciw, to ją widzę. Szczególnie, że wygląda Pani tak jak wtedy...
Studenci mówili mi to samo. Że gdy ten film szedł i pokazywałam się na ekranie, wchodzili pod stół. Ale najbardziej przeraził mnie chłopak - obecnie bardzo obiecujący reżyser filmowy - który powiedział, że przez oglądanie tego filmu bał się swojej mamy. Przez całe dzieciństwo.

Dlaczego?
Bo wydawało mu się, że ta jego miła mama, łagodna i czytająca mu bajki, nagle pokaże swoje prawdziwe oblicze i zacznie zachowywać się jak ja w tym filmie. To jest dla mnie taka śmieszno-straszna historia ku przestrodze, która wskazuje, czego nie należy pokazywać dzieciom. Ale to miłe, gdy Pani mówi, że wyglądam tak samo jak wtedy. To było ponad dwadzieścia lat temu.

Grzegorz Turnau też wygląda dla mnie tak samo jak wtedy, kiedy byłam dzieckiem. Albo to kwestia dziecięcej percepcji, albo tak dobrze się w tym świecie artystycznym konserwujecie.
Wewnętrzna pasja nas konserwuje. Może niektórzy konserwują się i na inne sposoby, ale mnie na razie to nie dotyczy.

Ile lat pracuje Pani na PWST?
Kilkanaście. Dość długo nie mogłam zdecydować się na uczenie. Jako dwudziestoparolatka grałam bardzo dużo i musiałam być już jakimś autorytetem, skoro mnie systematycznie o to proszono. A ja odmawiałam z przekonaniem, że mnie to w ogóle nie interesuje. Kiedy wreszcie udało się mnie przekonać, nauczanie okazało się moją największą życiową pasją.

Od tego momentu nie gra Pani już tak dużo. Myśli Pani, że gdyby nie praca na PWST, osiągnęłaby Pani większy sukces jako aktorka?
Ja bardzo dużo grałam również dlatego, że byłam młodą aktorką. Takie są prawa zawodu. Oczywiście, mogę sobie zadawać pytania, czy powinnam zostać w Warszawie, skoro byłam na etacie w Teatrze Narodowym? Ale nigdy nie żałowałam tego, że nie zostałam. Może moje życie potoczyłoby się nieco inaczej, ale myślę sobie, że gdybym nie miała studentów i uczelni, to straciłabym coś niezwykle ważnego w swoim życiu. Nie tylko dlatego, że to jest niesamowicie twórczy świat. Chodzi również o stabilizację. Mam bardzo dużo koleżanek, nawet wziętych aktorek, które mają w swojej pracy okresy przestoju. Bardzo to przeżywają, wtedy żyją właściwie tylko tym, czy zadzwoni telefon. Ja w całym swoim życiu nie miałam ani jednego dnia, w którym czekałam na telefon. Mam taką masę pracy w szkole (przygotowanie egzaminu ze studentami jest w zasadzie przygotowaniem spektaklu teatralnego, gdzie jest się jednocześnie pedagogiem, reżyserem i dramaturgiem, a w sesji są dwa egzaminy), że nawet jeśli akurat mniej gram w teatrze lub w ogóle w nim nie gram - choć ostatnie lata gram akurat bardzo dużo, jednak pamiętam inne lata w życiu. Pewnie takie jeszcze przyjdą - dlatego się tym nie przejmuję.

Ani trochę?
Za bardzo absorbuje mnie praca w szkole. To nie jest praca, z której się wychodzi i przestaje o niej myśleć. Mnie się nocami przypominają teksty moich studentów. Moją pasją absolutną jest nauczanie wiersza. Moją ambicją jest, żeby odbywało się ono na bardzo wysokim poziomie.

W zawodzie aktora emocje trzeba mieć uporządkowane, bo się cały czas na nich pracuje, czasem w ekstremalny sposób, i to każdego wieczora. To jest zawód, który w sposób niezwykły musi łączyć słabość z siłą

I jest?
Jest. Potwierdzają to choćby egzaminy. Czasem podczas jednej sesji, pięknych egzaminów jest więcej niż wartościowych spektakli w niektórych teatrach przez cały rok. Ostatnio przeczytałam obrzydliwy wywiad z Piotrem Siekluckim, dyrektorem Teatru Nowego w Krakowie, który wypowiadał się, że wiersz stoi w szkole teatralnej na żałosnym poziomie. Zastanawiałam się, czy nie wytoczyć mu za te pomówienia sprawy w sądzie, bo te słowa mnie po prostu oburzyły. Nawet nie zabolały, bo były absurdalne i głęboko nieprawdziwe. Jestem ciekawa, czy przez ostatnie lata widział pokaz jakiegokolwiek egzaminu z wiersza? Powiedział: Zobaczcie, kto uczy wiersza w PWST, to się pośmiejecie. Śmieszy go Tadeusz Malak czy Jacek Romanowski? Anna Radwan, Ewa Kaim, Urszula Grabowska czy ja? Mnie śmieszą jego uzurpacje do bycia autorytetem, którym w tej dziedzinie - smutna prawda - nie jest. Może dlatego zajmuje się plotkarstwem, mówiąc o „zwalczających się koteriach w PWST”.

Chyba trudno przekonać studentów do poezji? Wybierając te studia, raczej nie robią tego z myślą o tych zajęciach.
I to jest cała nasza misja, żeby tych ludzi nauczyć samodzielnego myślenia, rozkoszy rozszyfrowywania metafor i rozkoszy czytania poezji w ogóle.

Młodzież tę pasję ma? Poziom PWST jest porównywalny z tym, kiedy Pani studiowała?
Oczywiście. Jednak tej pasji trzeba czasem nauczyć. Ludzie, którzy dostają się na PWST, pochodzą z różnych środowisk, często ze wsi, a bywa, że byli raz w życiu w teatrze, więc nawet nie wiedzą, do czego mają zdążać. Więc musimy otworzyć ich myślenie, poszerzyć horyzonty. I to jest fascynujące. Czasem widzę, jak studenci tu rozkwitają, jak zmienia się ich poziom myślenia o literaturze, teatrze, świecie. I jestem z tego dumna.

Co decyduje, że jednym dajecie tę szansę, a innym nie? Bardziej osobowość czy talent?
Decyduje stopień przydatności do zawodu. Predyspozycje, które oceniamy podczas egzaminów wstępnych. Co nie znaczy, że się nie mylimy. Czasem już po pierwszym semestrze widać, że popełniliśmy błąd, niesłusznie kogoś przyjmując.

A zdarza się, że mylicie się w drugą stronę?
Tak. Wie pani, Janusz Gajos nie dostał się do szkoły teatralnej cztery razy, w tym raz również do Krakowa? Jest chyba najlepszym dowodem na to, jak bardzo można się mylić.

Pani dostała się za pierwszym razem?
Tak, ale to było dla mnie traumatyczne doznanie. Po egzaminie - bardzo krótkim - byłam przekonana, że poszło mi beznadziejnie. Chciałam rzucić się z mostu do rzeki. Nawet nie poszłam sprawdzić, czy dostałam się do drugiego etapu. A potem okazało się, że spodobałam się prawie od pierwszego wrażenia, więc egzaminatorzy pytali mnie bardzo krótko, żeby nie tracić czasu, po czym mi podziękowano. Zinterpretowałam to zupełnie inaczej. Proszę mi wierzyć: tak bardzo staramy się, żeby przy egzaminach być sprawiedliwym, że gdy one się kończą, to przez miesiąc jestem nieżywa. Widzę twarze tych ludzi, o których życiu zadecydowałam - w tę czy inną stronę. Przewijają mi się całymi nocami i trudno mi się z tego wyzwolić.

Pani jest surowym pedagogiem?
Zdarza mi się postawić komuś dwóję, zwłaszcza gdy nie widzę stuprocentowej pasji. Jeśli ja ją wkładam, to uważam, że student powinien podejść do tematu z przynajmniej równie dużą siłą. Nie ma zmiłuj się. Bo ja i moi koledzy pedagodzy wkładamy w to bardzo dużo serca, pracy, myślenia. I tą pasją staramy się studentów zarazić.

Studenci oczekują tego po szkole? Nie myślą, że wystarczy warsztat, nauka pracy z głosem, techniczne sprawy?
Student, który w ten sposób by do tego podchodził, musiałby być durniem. Bardzo szybko każdy studiujący człowiek orientuje się, że bycie dzisiaj aktorem to nie jest umiejętność dykcji i modulacji głosu, ale otwarcie na świat, orientowanie się w wielu rzeczach: w literaturze, współczesnym teatrze. Aktor musi myśleć samodzielnie, a żeby myśleć samodzielnie, trzeba coś wiedzieć. Tylko tacy aktorzy mają możliwość pracy.

Nawet jeśli ktoś chce być aktorem serialowym?
Jeśli czyjeś ambicje kończą się na serialach, to oczywiście do tego nie jest mu potrzebna analiza wierszy Norwida.

Mam nadzieję, że nigdy nie będę żyła w czasach, w których ideologia będzie barierą dla swobodnego uprawiania sztuki

Źle, jak na tym ambicje się kończą?
Różni są ludzie i różne są losy ludzkie. Nie można się zżymać. Czasami czyjeś ambicje są inne, ale dostaje rolę w serialu, dzięki której może żyć, utrzymywać rodzinę, spłacać kredyt. Praca w serialu jest szybka i stosunkowo łatwa, więc żeby na tym nie poprzestać, trzeba bardzo dużej determinacji i ambicji. Znam też takich, którym udaje się to łączyć. Ale nigdy bym nie ośmieliła się powiedzieć, że do seriali idą wyłącznie mało ambitni aktorzy. Szczególnie, że dziś bardzo mało osób dostaje etat, a co za tym idzie, możliwość spokojnej pracy w teatrze.

Pani ma etat w Starym Teatrze. Wkurza Panią zamieszanie wokół tego teatru?
Zamieszanie po wyborach czy wcześniej?

Jedno pociągnęło chyba drugie. Mam na myśli przede wszystkim wygwizdanie spektaklu „Do Damaszku”, w którym Pani grała dość odważną rolę.
Nawet w Starym grywałam dużo odważniejsze obyczajowo role i to 20 lat temu. Wie pani, to już tyle razy zostało nazwane, że mam dość nazywania tego po raz kolejny. Mam nadzieję, że nigdy nie będę żyła w czasach, w których ideologia będzie jakąkolwiek barierą dla swobodnego uprawiania sztuki. Oczywiście są rzeczy, które jednym będą się podobać, a innym nie i będą to zdania skrajne. Sztuka jest również od tego, żeby wzbudzać emocje. Natomiast jeśli do tej oceny dochodzi ideologiczna cenzura, nawet pod hasłem cenzury obyczajowej, to kończy się to na paleniu książek. A ja mam z tym jak najgorsze skojarzenia. Przez chwilę mój teatr stał się celem takiej właśnie cenzury, co zostało wykorzystane przez każdą ze stron - tę z lewa i tę z prawa.

Obciążającą ma Pani pracę.
Jestem ciągle na wysokich obrotach, ale też cały czas robię coś innego, różnorodnego. W tym semestrze np. na PWST z jedną grupą przerabiam Norwida i Różewicza, a z drugą - Słowackiego. Skończyłam serial o teatrze, bardzo ambitny, w reżyserii Moniki Strzępki, czyli osoby, z którą uwielbiam pracować również w teatrze. Zagrałam główną rolę w „Ciszy”, spektaklu Teatru Telewizji o kobiecie odsądzonej przez społeczeństwo od czci i wiary za romans z bardzo młodym mężczyzną - to bardzo ważny i trudny temat, cieszę się więc z tej roli. Jestem w kilku tytułach, w Krakowie i w Warszawie, i to bardzo różnych. Oprócz tego dochodzą obowiązki rektora, sprawy studenckie, organizacyjne, piszę też recenzje habilitacyjne i występuję w całej Polsce mówiąc poezję. Mogłabym tak jeszcze wymieniać. A do każdej roli, każdego zajęcia, podchodzę z inną energią. Każdy dzień jest inny, a wszystko sprawia mi radość.

Szybko potrafi Pani wyjść z jednej roli i przestawić się na drugą?
I tak, i nie. Tak, bo chociażby te role były bardzo obciążające, to po spektaklu idę na kolację, a nie idę się powiesić. Natomiast emocjonalnie jestem wciąż pobudzona. Moim wielkim problemem jest bezsenność. Podejrzewam, że ma ona podłoże genetyczne, bo moja babcia nie była aktorką, a też nie mogła spać.

Budzi się Pani w nocy, czy nie może zasnąć?
Nie zasypiam. Czasem w ogóle mogłabym nie zasnąć, gdybym nie zażyła środków nasennych albo nie wypiła przed snem pół butelki wina. To nie jest tak, że ja się czymś zadręczam w nocy, że jestem typem depresyjnym. Wręcz przeciwnie - mnie bardziej nakręcają dobre emocje niż złe. Po prostu nie mogę przestać myśleć.

Jest Pani pracoholikiem?
Zdaje mi się, że nie. Bo choć praca jest sensem mojego życia, to nie żyję, żeby pracować. Cały czas myślę o tym, gdzie pojadę na wakacje. Odpoczynek jest dla mnie niesłychanie ważny. Staram się mieć co najmniej miesiąc wakacji, a często i dwa. Z taką rozkoszą oddaję się wypoczynkowi, że potem ciężko mi wrócić do rzeczywistości; boję się, że nie dam rady, że rzeczywistość mnie przerośnie. Nie jestem więc pracoholikiem, bo pracoholicy nie potrafią wypoczywać. Mówił mi znajomy lekarz, że mnóstwo pracoholików dostaje zawału po tygodniu wypoczynku. Ludzie dziś, szczególnie ci pracujący w korporacjach, żyją w ciągłym pędzie, nie potrafią wypoczywać. Zresztą, jeśli człowiek jest w pędzie - pani na pewno to zna - to pierwsze dni wypoczynku zawsze są trudne, nie wiadomo co z sobą zrobić. Więc ja sobie nie wyobrażam, jak można wyjechać na wakacje na tydzień. A mnóstwo osób tak robi.

Wypoczywa Pani w swoim domu w Beskidach?
Uwielbiam tam siedzieć, chodzić po górach, po lesie, zbierać grzyby, jeździć na rowerze. Każdego dnia marzę o takim resecie, ale prawda jest taka, że nie byłam w górach od sylwestra, bo w tym roku nie miałam jeszcze wolnego dnia.

Myśli Pani, że nie odpoczywając, nie dystansując się od swoich ról, można w tym zawodzie zwariować?
Powiedziałabym, że to jest zawód dla ludzi zdrowych psychicznie. Jako pedagog miałam do czynienia ze słabszymi psychicznie ludźmi, którzy trafiali w różne emocjonalne problemy. Niektórzy z nich wyszli, inni - nie. W tym zawodzie emocje trzeba mieć uporządkowane, bo się cały czas na nich pracuje, czasem w ekstremalny sposób i to każdego wieczora. To jest zawód, który w sposób niezwykły musi łączyć słabość z siłą.

***
Dorota SegdaUrodziła się 12 lutego 1966 w Krakowie. Aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna, profesor sztuk teatralnych, wykładowca PWST im. Ludwika Solskiego w Krakowie.
Od 1987 jest aktorką krakowskiego Starego Teatru. Występowała również w Teatrze Narodowym w Warszawie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska