Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dramat Szymona, który marzył, żeby latać jak ptak

Katarzyna Janiszewska
Feralny skok Szymona Olka.
Feralny skok Szymona Olka. Fot. Alicja Kosman, PZN
Szymek zawsze chciał latać jak ptak, zazdrościł im. Pytał nawet mamę: dlaczego Pan Bóg nie dał mi skrzydeł, przecież wie, jak bardzo chciałbym latać. A później był Adam Małysz, polski orzeł, który latał wysoko nad skocznią na swoich nartach. Szymek też, jak się okazało, miał spryt do nart.

W uliczce pod domem sam uczył się jeździć, skręcać, hamować. Siedmioletni maluch z blond czuprynką w swoim dziecięcym, niebieskim kombinezonie.

Teraz blond kosmyki wystają spod bandaża. Na szpitalnym łóżku wychudzona, mizerna postać. Cień chłopca z rękami jak patyczki. Spojrzenie nieobecne, ucieka gdzieś do środka głowy. Przy łóżku mama, kochająca, opiekuńcza, współczująca: no Szymciu, co byś zjadł, może jogurcik, chcesz jogurt?

Będzie skoczkiem
Jest 2009 r. i Szymek ma dopiero osiem lat, ale już doskonale wie, czego chce: będzie skoczkiem. Mieszka z mamą i rodzeństwem w niewielkiej wsi: 6 tysięcy mieszkańców, tuż przy granicy Bielska-Białej.

Dom stoi u podnóża Rogacza Magórki - tak, że kiedy wchodzi się do pobliskiego lasu można z niego wyjść prosto na szczyt. Idealne warunki do treningów. Na dodatek w sąsiedniej wiosce działa klub narciarski LKS Klimczok Bystra.

- Ja to się bałam o Szymka na początku, próbowałam mu szukać czegoś innego: może slalom, zjazdy - mówi Katarzyna Gancarczyk, mama. - Ale on do slalomu był za drobny. A do skoków właśnie w sam raz. No i miał do tego talent. Więc go zapisałam do klubu.

Na zawody do Wisły pojechali, żeby zobaczyć, czy mu się to skakanie rzeczywiście spodoba. Pierwsze kombinezony narciarskie mama przerobiła Szymkowi po starszych chłopakach. Obcinała za długie nogawki i naszywała łaty na tyłku, bo na tyłku zawsze były poprzecierane. Narty: małe, używane, kupiła mu w komisie. Te prawdziwe do skoków są dłuższe, szersze, bardziej stabilne. A te Szymkowe w ogóle nie chciały się trzymać w koleinach, całe podskakiwały.

- Bałam się, że mi z tego toru wypadnie - wspomina Katarzyna. - On też się trochę bał, widziałam po nim. Po pierwszym skoku mówię: to co, dosyć, może już damy sobie spokój, wracamy do domu? A on: nie mama, jeszcze raz! Chyba się wtedy nie przewrócił, ale... nie, nie pamiętam, nie będę zmyślać.

Łobuziak, zadziora
Do nart Szymek od początku miał predyspozycje: psychiczne - bo odważny, nie bał się skakać, motoryczne - szybkość i skoczność to jego mocne strony, fizyczne - drobna, lekka sylwetka. Był pracowity, zaangażowany i wytrwały.

Teraz dzieci są przyzwyczajone, że wsiadają w samochód, a rodzice je wiozą na trening. Inaczej szybko tracą zapał. Szymek nie. Z ciężkim plecakiem, z nartami, butami, kombinezonem, jechał PKS-em, przesiadał się z jednego autobusu na drugi. A później jeszcze kawał drogi piechotą. Mało któremu chłopcu tak by się chciało.

- Kiedy przychodziłem na trening, to Szymek już na mnie czekał - opowiada Jarosław Konior, trener młodego skoczka. - Zawsze był pierwszy, a nie, że gdzieś tam dolatywał spóźniony. Przykładał się do ćwiczeń. Łobuziak, zadziora. Tylko tacy coś osiągają w sporcie, do czegoś dochodzą. Musi być taka "żyła", bo z ministranta nie będzie sportowca.

To znaczy Szymek, tak się akurat składa, był ministrantem. Ale tu chodzi bardziej o typ charakteru. Są zawodnicy, którzy stoją z boku, asekurancko, przyglądają się. Szymek do wszystkiego się garnął, wszędzie go było pełno. Biegał, grał w piłkę, akrobatyka - tego też się nie bał. Żywy, energiczny. On nie z tych, co to siądą z laptopem czy komórką.

Ambitny. Cieszył się, gdy wygrywał, chciał osiągać dobre wyniki. Na podium uśmiechał się, podnosił ręce w górę. Ale nie robił dramatu, gdy się nie udało. Tylko zabierał się do pracy.

Nie przepadał za nauką, to prawda. Gdyby go chcieć przykuć do książek, byłby nieszczęśliwy. To typ sportowca. Ale obowiązków nie zaniedbywał. Nawet kiedy był zmęczony po treningu, mówił: odpocznę sobie chwilkę i zrobię. I robił.

Miał swój świat. Sam organizował sobie zabawę. Gdy był młodszy brał patyk, który w jego wyobraźni zmieniał się w szablę i walczył z pokrzywami, albo kopał w ziemi kości dinozaurów. Godzinami mógł budować konstrukcje z klocków lego, lepił z plasteliny.

- Wiele to się człowiek od niego nie dowiedział - twierdzi mama. - Nie mówił, tylko robił. On był od konkretów, nie od gadania. Chodził swoimi drogami. Ale lubił, żeby go przytulić przy zasypianiu.

Komunia przed startem
Rok 2014. Szymek ma 12 lat i jest już doświadczonym zawodnikiem. Oddał 1300 skoków. Jeździ na zawody krajowe, zagraniczne. W swojej kategorii wiekowej jest jednym z najlepszych w Polsce. O czym świadczy fakt, że często staje na podium.

W tych wszystkich sportowych zmaganiach, wyjazdach - i to trzeba podkreślić - zawsze towarzyszy mu mama. "Złota kobieta" - mówi o niej trener, wszystko by dla synka zrobiła, stworzyła dzieciom dom pełen miłości.

25 lutego Szymek ma wystartować w skokach na Maleńkiej Krokwi w Zakopanem.

- Nigdy nie lubiłam zawodów - przyznaje Katarzyna. - Zawsze się denerwowałam. A tym razem wręcz przeciwnie, byłam wyjątkowo spokojna. Skocznia była mała, nie rozwija się na niej dużej prędkości. Na dodatek Szymek ją znał.

I dodaje: Tak sobie myślałam, że może nie skoczy na tyle dobrze, żeby wygrać. To stara skocznia, innego typu, z innym podjazdem. Ale wynik był mi obojętny.

W sobotę, dzień przed wyjazdem, Szymek poszedł do spowiedzi i komunii świętej. Zawsze tak robił przed zawodami.

W niedzielę rano Katarzyna wsadziła syna do busa. Lubił patrzeć na drogę, więc usiadł z przodu, obok kierowcy. Pomachała mu na pożegnanie: cześć, trzymaj się, bądź grzeczny. Krzyżyk na drogę i do widzenia. Nie dawała mu rad, nie lubił tego.

Chociaż czasem, gdy towarzyszyła mu podczas skoków, nie mogła się powstrzymać. I zawsze było: mama cicho, za dużo gadasz i nie mogę się skupić, ja wiem, jak to trzeba.

W poniedziałek miał być przedskoczkiem. Ale zapomniał nart ze schroniska i w ogóle nie skakał. Bardzo był o to na siebie zły. Wstydził się przyznać przez telefon, że taki z niego gapa, nie chciał rozmawiać z mamą.

- A ja się trochę śmiałam - mówi Gancarczyk. - Szkoda, że we wtorek nie zapomniał nart...

Jak koszmarny sen
W zasadzie Szymek był już na zeskoku, wylądował. Ale jakoś tak nieszczęśliwie. Narta mu się podwinęła, nie utrzymał równowagi, przewrócił się i uderzył głową o lód. To nie był groźny upadek. A w każdym razie na taki nie wyglądał. Gorzej chłopaki się przewracają, spadają z wysokości i nic.

Jarosław Konior jechał samochodem do Warszawy, na spotkanie z ministrem sportu.

Telefon odebrał o godz. 10.06. "Szymek się przewrócił" - usłyszał. Wtedy jeszcze się nie przestraszył. To się czasem zdarzało, a za chwilę wszystko okazuje się w porządku.

Dopiero po drugim telefonie ogarnął go niepokój: "Szymek ma drgawki, jest z nim źle".

- Wcześniej skakał już na większych i trudniejszych skoczniach - mówi Jarosław Konior. - I dobrze mu szło. A tu? Tutaj to był jakiś wyjątkowo nieszczęśliwy przypadek. Ja tych chłopców traktuję jak własne dzieci. Jeździmy na obozy, zawody, spędzamy razem dużo czasu.

We wtorek Katarzyna nie nastawiała się na gotowanie. Szymek miał wrócić wieczorem, ale cała drużyna zawsze po drodze wstępowała do McDonalda. Więc o jakimś wielkim jedzeniu w domu nie było już mowy.

Rano pojechała do miasta zrobić zakupy. Była na placyku targowym, kiedy zadzwonił telefon. Odebrała. Nogi zrobiły się jej miękkie jak z waty.

Musiała usiąść na kamiennym murku.

- Dzwonił trener, nie chciał mi za wiele powidzieć - przypomina sobie. - Ale wiedziałam, że nie jest dobrze, czułam to. Słyszałam erkę na sygnale. Nie wieźliby Szymka do szpitala, gdyby to był niegroźny upadek. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. To było jak sen, koszmar, z którego chciałam jak najszybciej się obudzić.

Trzeba czasu
Najpierw Szymek trafił do szpitala w Zakopanem. Okazało się, że ma rozległego krwiaka mózgu. Zdecydowano więc o przewiezieniu go do szpitala dziecięcego w Prokocimiu. W czasie transportu krwiak jeszcze się powiększył.

Gdy Katarzyna dotarła do Krakowa, Szymek leżał już na stole operacyjnym. Siedziała na szpitalnym korytarzu i czekała. Nie ma pojęcia ile to mogło trwać: godzinę czy pięć? Czas dłużył się w nieskończoność.

- Zawsze był z niego twardziel - mówi. - Nic go nigdy nie bolało. Przewrócił się, podniósł, otrzepał, nawet się nie skrzywił. A teraz... teraz ledwo przeżył. Lekarz powiedział, że był "trzy ćwierci od śmierci" Dokładnie tak to ujął.

I jeszcze, że kiedy przystępował do operacji, wcale nie był pewien, czy to się uda, czy to w ogóle ma sens. Ale widać coś odpowiednio poprowadziło rękę chirurga.

Szymek przeszedł kilka bardzo skomplikowanych operacji głowy. Cały czas badania, punkcje, narkozy, kroplówki. Więc kiedy ktoś nowy wchodzi na salę, robi się niespokojny. Jest obolały: boli go miednica, biodro. Największy problem ma z poruszaniem lewą ręką.

Kilka dni temu miał zacząć rehabilitację w podkrakowskim Radziszowie, ale przyplątała się infekcja i trafił z powrotem do szpitala.

- To zawzięty góral, nie poddaje się - mówi trener Konior. - Chce żyć i wrócić do sił. Był u niego Łukasz Gębala, fizjoterapeuta naszej kadry. I mówił, że wszystko idzie w dobrą stronę. Szymek ma szansę na pełny powrót do zdrowia. Trzeba tylko czasu i cierpliwości - zaraża optymizmem.

Do skoków nie wróci
Na święta dostał przepustkę do domu. Najbardziej się cieszył, że w końcu zobaczy swojego ukochanego Dżekiego - małego, włochatego kundelka, który zawsze spał w nogach jego łóżka.

- Dżeki zawsze wieczorami czekał pod drzwiami pokoju syna - mówi Katarzyna. - I teraz też czeka, choć Szymka nie ma. Nie mogę myśleć, że żałuję, że pozwoliłam mu skakać. Nie mogę się poddać i zamknąć w biadoleniu. Trzeba żyć dalej, myśleć do przodu i nastawić się na fajne sprawy. Dobrze, żeby sobie znalazł jakieś nowe hobby. Coś bezpiecznego. Zawsze lubił pływać, grać w tenisa. Do skoków już nie wróci. Bałabym się. I on też.

Największe marzenie mamy Szymka?

Żeby stał się cud i żeby Szymek wyzdrowiał. Hop, i żeby to się stało, ot tak.

A z takich mniejszych, to żeby rehabilitacja dobrze szła, żeby główka go nie bolała, żeby ten wirus się od niego odczepił.

Szymek: oj tak, tak...

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska