Dowcip ten dedykuję polskiej lewicy sejmowej, która udając, że jej nie ma, wsparła prezydenckie weto w sprawie ustawy medialnej. Zaraz zabrał głos mistrz językowej elegancji z Platformy Obywatelskiej Stefan Niesiołowski i powiedział, że Napieralski to znany "gałgan" i że nawet jak śpi,
to kłamie. Było to zaraz po tym, jak poseł filozof z Biłgoraja Janusz Palikot stwierdził coś, co podobno wykrył przed nim minister Radek Sikorski: orzekł mianowicie, że prezydent to cham, czym sprowokował dyskusję: jestli powiedzenie o kimś "cham" obelgą czy stwierdzeniem cech obiektu?
Za to któryś z widzów "Szkła kontaktowego" pojechał po bandzie i nazwał polityków PiS "rynsztokowymi gnidami".
PiS się na TVN24 i TVN obraził i na ulicę Wiertniczą już się nie stawia, co publicystyce tych stacji odebrało świeżość i temperaturę. Teraz na Polsat obrazi się PO, bo jej posłanka oberwała po głowie kamerą. Lewica ma tymczasem problem, bo zaszła w ciążę niechcianą, na dodatek o tym nie wie
i zachowuje się nadal jak dziewica. Prawica ma problem, bo najpierw chciała marszałka Niesiołowskiego wysłać na Białoruś, skandując "Precz z komuną", po czym natychmiast zagłosowała ręka w rękę, może nie z komuną, ale z jej następczynią z całą pewnością. Można było pooglądać sobie w telewizji, jak przy tym braterskim głosowaniu przyjaciołom Jarosława Kaczyńskiego zasępiały się twarze.
Gdyby lewica poparła PO w jej reformowaniu publicznych mediów (a prawdziwym tłem tej odnowicielskiej pasji jest zamiar powywalania prezesów i członków z jednej drużyny i zastąpienie
ich prezesami i członkami z drugiej), odezwałyby się głosy o Targowicy oraz zdradzieckim sojuszu liberałów z komuchami. Teraz czytamy, że zawiązał się sojusz sojuszu z partią Kaczyńskich tylko dlatego, że nieugięta jak stal PO nie chciała obiecać ludziom Napieralskiego stosownie wysokich posadek. Jak nie kijem, to drugim końcem kija. Najważniejsze jest jednak, by być w telewizji, nawet jeśli trzeba ją oficjalnie bojkotować. Bez tego nie da się uprawiać polityki - dlatego głównym daniem we wszystkich niemal programach informacyjnych była awantura w czasie obrad Sejmowej Komisji Regulaminowej. Precyzyjnie wybrano czas, miejsce, porozdzielano role odpowiednim aktorom - i "lud ciemny" gapił się, gapił i oczom nie wierzył, nie dlatego że jest ciemny, tylko dlatego że idąc w zeszłym roku do urn, sądził, że czasy Leppera już nie powrócą. Powróciły - i to nie jako tragedia, lecz czysta farsa.
Farsa jest istotą współczesnej telewizji, nawet jeśli chodzi o sprawy poważne. Dlatego telewizjom zależy, by zapraszać nie tyle ludzi, którzy mają coś do powiedzenia, ile takich, którzy mają coś
do pokazania - choćby rewolwer i wibrator. Farsa wszystko obrasta, wspina się na mównice, oplata ambony, pełznie na uniwersyteckie katedry, włazi do gabinetów i do eleganckich lobbies hotelowych, gdzie mędrcy tego świata debatują, dajmy na to, o światowej recesji. Dlatego telewizje tylko czekają, by pokazać, jak dyplomaci i uczeni zatroskani powszechnym głodem i nadmiarem dwutlenku węgla albo też topnieniem lodów Arktyki zażerają się sześciodaniowym dinnerem. Pokazać - to misja telewizji. Myśli pokazać nie można, żarcie i picie - tak.
Pytanie, jakie Anita Werner zadała gościom "Skanera politycznego" w TVN24, dziennikarzom: "Dlaczego my się tym wszystkim (to znaczy m.in. sejmową farsą) zajmujemy?", było równie niemądre, co głęboko sensowne. Niemądre - bo wiadomo, że takie awantury jak ta sejmowa
to najlepsza pożywka dla wszystkich stacji informacyjnych. Sensowne - gdyż pokazywanie widzom namysłu nad samym sobą, demonstrowanie samoświadomości to starannie wyrozumowany składnik tej gry. Kiedyś Bertold Brecht wykoncypował taki oto przepis na teatr: aktorzy powinni robić wszystko, żeby widz nie ulegał iluzji prawdy. A więc: czytamy didaskalia, prowadzimy zupełnie prywatne rozmowy (może być i telefon komórkowy), występujemy w "cywilnych" ciuchach.
To wszystko gra - panie i panowie! Wszystko gra!
To się nazywało u Brechta "efekt wyobcowania". "Teraz się zachowujcie - filmują nas!" - prawie ryknęła posłanka Szczypińska (albo Kępa) do kolegów. Bo jak nie filmują - to "zachowywać się" już nie trzeba? Oni już grać "wyobcowania" nie muszą. Oni już się wyobcowali. My to wiemy, dziennikarze to wiedzą, a oni ciągle jeszcze nie.