Dokładnie mówiąc mam na myśli owoce buka. Pod drzewami leśnicy rozpięli siatki na plony. Buki obradzają co kilka lat i to pod warunkiem, że drzewa liczą przynajmniej pół wieku.
W dobrym roku ziemia w zasięgu korony jest zasypana jednolitą warstwą kolczastych torebek z graniastymi orzeszkami. Jadalne i ponoć smaczne. Starczy oderwać twarde osłonki i przekąska gotowa. Orzechowy smak. Sporo pożywnego oleju i białka. Przepadają za nim leśne zwierzaki. Kiedyś zbierali je ludzie. Tłoczyli olej dodawany do jedzenia, palony w lampach i używany w gospodarstwie. Na przednówku, po mocnym wygrzaniu w piecu ratowano się bukwią dietą od głodowej śmierci. Po co prażyć? Dla usunięcia kilku niezbyt zdrowych składników i poprawy smaku. Przyznaję, posmakowałem owoców buka. Zadanie pracochłonne, gdyż oberwanie z osłonek pełnego kubka zajęło mi dwa kwadranse.
Smak nie powiem złego słowa, przyzwoity. Było jeszcze jedno dziwaczne zastosowanie. W czasie jesiennego urodzaju do lasu pędzono stada świń i bydła. Zwierzaki chrupały orzeszki i rosły w oczach. Tym razem leśnicy sami bukwi nie zjedzą. I nie nakarmią domowych zwierzaków. Zbiory w całości pójdą na siew, a młode drzewka wrócą do lasu.
