A była to tylko przygrywka. Potem zaczęli mordować psychicznie chorych, także dzieci. Hitler nazywał to „łagodną śmiercią” [nie wpadł na pomysł określenia „godna śmierć”]. Tak dalece przekonał Niemców, że jeszcze 29 maja 1945 r. czyli już po kapitulacji Berlina, zmotywowana pielęgniarka wstrzyknęła śmiertelny zastrzyk czterolatkowi o nazwisku Richard Jenne. Odwrócenie wektorów moralnych, które nakazują chronić słabych i bezbronnych, okazało się bajecznie proste.
Co działo się w Niemczech jest precyzyjnie opisane. Natomiast mamy znikomą wiedzę, że to samo, tylko brutalniej, robiono podczas okupacji w Polsce. Zginęło ponad 20 tysięcy kobiet, mężczyzn i dzieci – ciężko chorych albo tylko dotkniętych jakąś dysfunkcją, np. padaczką, depresją, albo dzieci moczących się w nocy. Zbrodnicza ideologia orzekła, że „nie zasługiwali na życie”, więc dostali okrutną „łaskawą śmierć”. Takiego słowa używano: „łaskawa śmierć”.
Eksterminację osób z zaburzeniami psychicznymi w Polsce rozpoczęli transportem śmierci z dwu szpitali psychiatrycznych już we wrześniu 1939 roku. Dlatego 22 września będzie Dniem Pamięci o Zagładzie Osób Chorych Psychicznie.
Opisała to Kalina Błażejowska we wstrząsającej książce „Bezduszni. Zapomniana zagłada chorych”. Błażejowska odnalazła świadków. Prowadzi relację spokojnie i z wielką delikatnością. I nie pojmuję dlaczego wśród nominowanych do głównych nagród literackich, jak np. Nike brak tej niezwykłej książki.
Są w niej historie chorych, ale też historie lekarzy. Niemieckich i polskich. Izabella Galicka, córka dr Karola Mikulskiego ordynatora szpitala w Gostyninie, miała 9 lat gdy straciła ojca. „Zależało mu żebym nigdy nie powiedziała ‘wariat’, mogłam mówić ‘pacjent’ albo ‘chory’. Nie bałam się ich. U nas cała służba była chora psychicznie: pokojówka, kucharka, ogrodnicy. Nie pod przymusem, oni chcieli.” Praca była nowoczesną formą terapii. Gdy Niemcy weszli do Gostynina „w szpitalu chronią się dziesiątki uciekinierów. Obok chorych na schizofrenię czy depresję leżą ranni cywile i żołnierze. (…) Zakładowa kasa i konto są puste. Nikt jednak nie chodzi głodny: szpitalne gospodarstwo zapewnia chleb, mięso i nabiał, sąsiedzi dostarczają warzyw.” Wkrótce jednak zaczęły się wywózki chorych organizowane tak, że personel podejrzewał, że wieziono ich na śmierć. Specjalna niemiecka komisja zażąda od Mikulskiego listy chorych ‘nierokujących’. Chodził po gabinecie powtarzając: „Jakże ja mogę wydawać na śmierć ludzi, którzy są pod moją opieką?” Nie zrobił listy śmierci – nazajutrz popełnił samobójstwo.
Niemcy wywozili pacjentów ze szpitali partiami. Jednych rozstrzeliwali w polach, innych gazowali, a najwięcej mordowali na miejscu przez zagłodzenie, nieleczenie chorób zakaźnych lub trucie lekami. W Instytucie Anatomii w Gdańsku zespół prof. Rudolfa Spannera robił mydło z ludzkiego tłuszczu. „W powszechnej świadomości to ‘mydło z Żydów’. Tymczasem głównym dostawcą zwłok był szpital psychiatryczny w Kocborowie”. Za zwłoki zabitych pacjentów płacono 9 Reichsmarek od sztuki.
Błażejowska nie pisze o Kobierzynie, lecz i tu, pod Krakowem, schemat był identyczny. Wpierw wyrzucili siostry zakonne i kapelana, a polskich lekarzy zastąpili własnymi. Jeden z nich – Starke – tłumaczył, że „chorzy są ciężarem dla społeczeństwa i mają zostać zgładzeni”. Tak się stało. Część uśmiercono głodem, 90 pacjentów - Żydów wywieźli do Otwocka i zamordowali, 532 chorych zginęło w komorach gazowych w Oświęcimiu. Wspaniały kompleks szpitalny oddano Hitlerjugend.
