18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Feliks Jasieński, samuraj z Krakowa

Łukasz Czarnecki
Uznał, że lepszy centuś niż warszawski filister
Uznał, że lepszy centuś niż warszawski filister archiwum
Gdybyśmy wsiedli do wehikułu czasu i przenieśli się do Krakowa początku XX w., to pierwszy napotkany przechodzień, zagadnięty o Feliksa Jasieńskiego zwanego też "Mangghą", uraczyłby nas zapewne zbiorem anegdotek na temat tej barwnej, nietuzinkowej postaci - pisze Łukasz Czarnecki

Sława przemija. Dzisiaj przeciętnemu mieszkańcowi Krakowa nazwisko Jasieński nie mówi nic, a jego przydomek kojarzy się co najwyżej z japońskim komiksem. A przecież nad Wisłą stoi ufundowane przez Andrzeja Wajdę muzeum sztuki japońskiej, którego Feliks Jasieński jest patronem. Co więcej - znaczna cześć eksponatów tej instytucji pochodzi z jego kolekcji, podobnie jak wiele obrazów i dzieł sztuki przechowywanych w krakowskim Muzeum Narodowym.

Manggha całe swoje życie poświęcił obsesyjnemu zbieractwu. Ofiarą jego namiętnej, by nie rzec chorobliwej wręcz pasji, padały zarówno dzieła sztuki japońskiej, jak i obrazy młodopolskich malarzy, dywany, meble, pasy, zegary i inne przedmioty, których ostatecznie w jego czteropokojowym mieszkaniu położonym na drugim piętrze kamienicy stojącej na rogu ulicy św. Jana i Rynku Głównego uzbierało się łącznie 20000 sztuk. Sam Feliks Jasieński mawiał, że mieszka kątem u swoich zbiorów. Nie był jednak Jasieński egoistą. I choć społeczeństwo to niekoniecznie rozumiało idee, które Manggha chciał mu przekazać, Jasieński do celu swojego dążył z determinacją godną samuraja.

Podróżnik i kolekcjoner

Przyszedł na świat 8 lipca 1861 roku w położonej na terenie ówczesnego zaboru rosyjskiego wsi Grzegorzewice jako potomek dwóch bogatych ziemiańskich familii - Jasieńskich i Wołoskich. Paradoksalnie, choć rodzice posłali go do najlepszych możliwych szkół, przyszły kolekcjoner z formalnego punktu widzenia miał jedynie wykształcenie podstawowe. W podejściu do matury przeszkodziła mu poważna choroba oczu (prześladowała Feliksa przez całe życie i ostatecznie pozbawiła go wzroku), która następnie zmusiła go do przerwania studiów podjętych jako wolny słuchacz na Uniwersytecie Dorpackim.

Kiedy jednak Jasieński jako tako wydobrzał, ruszył w podróż po Europie, w trakcie której, wędrując pomiędzy uniwersytetami Niemiec i Francji oraz odwiedzając wiele innych państw, zdobył dogłębne, choć nie dające dyplomu wykształcenie. Do pierwszego zetknięcia Jasieńskiego ze sztuką japońską doszło w Paryżu. Zapaławszy do niej dziką miłością, zaczął przetrząsać nadsekwańskie antykwariaty, wykupując z nich wszystko, co tylko miało związek z Japonią.

W ten sposób powstała olbrzymia kolekcja licząca około 5000 japońskich drzeworytów, a także sporą ilość mieczy, hełmów, rzeźb i ubiorów. Zaczął też używać pseudonimu Manggha, który zaczerpnął od tytułu albumu zawierającego drzeworyty wybitnego japońskiego artysty Hokusaia.

Japonii nigdy nie poznał

Do samego Kraju Wschodzącego Słońca Jasieńskiemu nigdy dotrzeć się jednak nie udało i chyba nawet tak było lepiej. Odkrycie, że znienawidzone przez niego kołtuństwo (jedna z przedstawiających go karykatur wyobraża Mangghę wręcz jako "Crocodilusa Kołtunjadusa"), ma się w Tokio czy Osace równie dobrze co nad Wisłą, mogłoby się okazać zbyt bolesne. Studiując arcydzieła sztuki japońskiej, Jasieński doszedł bowiem do wniosku, że przeciętny Japończyk to: "rycerz artysta. W duszy ideał trójjedyny: honor, ojczyzna, sztuka", a w jego umyśle zrodziła się idea przerobienia swych rodaków na japońską modłę i zarażenia ich kultem piękna.

W roku 1887 Manggha powrócił do Kongresówki i ożenił się z Teresą Łabęcką. Zamieszkali w Warszawie, lecz ich związek okazał się niedobrany. Możliwe, że z ekscentrycznym Jasieńskim po prostu nie dało się wytrzymać. Wkrótce Teresa, spakowawszy walizki i wziąwszy ze sobą syna Henryka, wyniosła się do swojej matki i małżonkowie znaleźli się w separacji. Feliks zanurzył się w warszawskim życiu artystycznym, dając się poznać jako wzięty krytyk i zaczynając współpracę z czasopismem "Chimera".

Skandalista

Kiedy pod koniec roku 1900 w Warszawie otwarto budynek Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych, Jasieński uznał, że nadarza się wyśmienita okazja, by rozkochać Polaków w sztuce japońskiej i postanowił zorganizować w nowej galerii wystawę drzeworytów. Był pewny, że projekt ten odniesie sukces, gdyż jak twierdził, "sztuka japońska jest ozdobą muzeów wszechświatowych".

Niestety, gdy w roku 1901 wystawa doszła do skutku, okazało się, że w tej części wszechświata, w której leży Warszawa, panują inne obyczaje. W gazetach mylący Japończyków z ludożercami z wysp południowych krytycy kpili z zaprezentowanych drzeworytów. Wściekły Manggha najpierw poro- zwieszał w galerii karteczki, z których odwiedzający mogli się dowiedzieć m.in., że sztuka japońska to rzecz "nie dla bydła", a gdy wystawa dobiegła końca, spakował swoją kolekcję i wyjechał do Krakowa, wychodząc z (skądinąd słusznego) założenia, że lepszy krakowski centuś niż warszawski filister.

Manggha zadomowił się pod Wawelem i został jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci tutejszego świata artystycznego. Zauroczony klimatem Młodej Polski, zaczął gromadzić należące do tego nurtu obrazy, a jego salon stał się jednym z ulubionych miejsc spotkań inteligencji. Szczególnie bliską przyjaźń nawiązał Jasieński z Leonem Wyczółkowskim, zwanym pieszczotliwe "Wyczółem", którego regularnie… okradał.

Feliks wymyślił bowiem zupełnie nową formę uzupełniania swoich zbiorów, mianowicie odwiedzał pracownie krakowskich malarzy i gdy tylko wyczuł odpowiednią do tego chwilę, korzystając z nieuwagi gospodarza, łapał obraz, który szczególnie mu się podobał i czym prędzej umykał do siebie.

Z czasem mieszkańcy Krakowa przyzwyczaili się do tego dziwnego zwyczaju, a artyści, którzy padli ofiarami "galicyjskiego Japończyka", czuli się wręcz wyróżnieni, gdyż powszechnie wiadomo było, że Manggha ma świetny gust i jeśli już łasi się na cudzą własność, to znaczy, że jest ona dziełem sztuki.

Jako że Feliks szczególnie podziwiał malarstwo Wyczółkowskiego, ten ostatni był najczęściej obrabowywany. Jasieński nie ograniczał się do wynoszenia obrazów z domu przyjaciela. Pewnego dnia wlazł Wyczółowi pod łóżko i wytargał spod niego jego stare rysunki, które niezwłocznie zabrał do domu, a innym razem widząc w mieszkaniu swojego kompana przepiękny osiemnastowieczny ze- gar szafkowy, czym prędzej zarzucił go sobie (za zgodą gospodarza) na plecy i zaniósł do domu.

W roku 1907 krakowskim światem artystycznym wstrząsnęła afera. W "Czasie" opublikowany został artykuł, którego autor ukrywający się pod pseudonimem "Masque" skrytykował wystawę zorganizowaną przez Towarzystwo Artystów Polskich "Sztuka". A właściwie nie całą wystawę, tylko prezentowane na niej obrazy Emilii Maury-Cybulskiej, małżonki profesora krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych Adama Łady-Cybulskiego.

Wściekły Cybulski popędził z artykułem do Mangghi. Po lekturze panowie stwierdzili, że nikczemnikiem wieszającym psy na damie profesorskiego serca jest malarz i twórca witraży Józef Mehoffer, którego postanowili wyzwać na pojedynek. Był tylko jeden problem Łada-Cybulski bić się nie chciał, a Jasieński ze względów zdrowotnych nie mógł.

W tej sytuacji Manggha namówił mającego jakie takie doświadczenie w pojedynkowaniu się Wyczółkowskiego do obrony honoru sztuki. Wyczół co praw-da był człowiekiem gołębiego serca, ale ciężko mu było odmówić wezwaniu do boju wystosowanemu przez najlepszego przyjaciela.

Pojedynek miał wszelkie znamiona groteski. Bito się na szable w pracowni Wyczółkowskiego, a obydwaj obnażeni do pasa przeciwnicy przedstawiali sobą widok dość ucieszny: Mehoffer nikogo nie przerażał posturą, a Wyczół był, jakby to powiedzieć, już w wieku średnim mocno zaawansowanym. Przyjaciel Mangghi tak przejął się swą rolą obrońcy honoru sztuki, że na wychudłej piersi powiesił sobie ryngraf z Matką Boską.

Ciężko stwierdzić, kto wygrał. Wyczółkowski ograniczył się do wypłazowania Mehoffera szablą, ten jednak nie okazał należytej wdzięczności i ciął przeciwnika przez pierś. Niedługo po starciu wyszło na jaw, że autorem artykułu w "Czasie" nie był
Mehoffer lecz scenograf Karol Frycz...

Dwa lata później Jasieński został pozwany do sądu przez malarza Jana Bulasa, którego marnej jakości twórczość skrytykował. Na ławie oskarżonych towarzyszył mu Marian Dąbrowski, redaktor dziennika "Głos Narodu", na którego łamach Manggha opublikował swoją krytykę. Obydwu Bulas zarzucał, że obrażają jego dzieła, zaś Jasieńskiego dodatkowo oskarżył jeszcze o próbę wyłudzenia i czyhanie na swoje życie. Proces zakończył się ostatecznie ugodą zwaśnionych stron.

Dobroczyńca

Manggha, posłuszny swemu marzeniu o ucywilizowaniu polskiego kołtuna i przemienieniu go w wykształconego artystycznie patriotę, dumnie niósł kaganek oświaty, a jak trzeba było, to i walił tym kagankiem przez łeb. Boleśnie przekonał się o tym ziemianin Zdzisław Tarnowski, którego Jasieński zaatakował na łamach prasy po tym, jak ten sprzedał obraz Rembrandta Jeździec polski amerykańskiemu potentatowi Henry'emu Clayowi Frickowi.

Chętnie wspierał też znajdujących się w potrzebie artystów i patronował przedsięwzięciom wydawniczym.
Główną bronią w jego ofensywie były jednak wystawy, które licznie organizował. Raz za razem Manggha otwierał swe zbiory i wyciągał z nich eksponaty, które prezentował krakowianom.

Zrodziła się w nim też myśl podarowaniu miastu swojej kolekcji. Zabiegi w tym celu rozpoczął w roku 1903, niestety, przyniosły one efekt dopiero w siedemnaście lat później. Jasieński podpisał z władzami miejskimi umowę, na mocy której jego zbiory przekazane zostać miały krakowskiemu Muzeum Narodowemu, pod warunkiem utworzenia z nich oddziału muzeum im. Feliksa Jasieńskiego i udostępnienia naszemu bohaterowi, który zostać miał jego kustoszem, pomieszczeń do przechowywania kolekcji.

Niestety, ostatni punkt zrealizowany został dopiero w roku 1934, już po śmierci Jasieńskiego. Do końca życia (zmarł w 1929 roku) pozostał wierny swej kolekcjonerskiej pasji. Mimo utraty wzroku, wciąż powiększał zbiory. Ostatnie eksponaty Felisk Jasieński zakupił na tydzień przed swoją śmiercią.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska