Wiadomo - jeździłem głównie w koło komina, ewentualnie na stację benzynową CPN, ale tego poziomu emocji nie zapewni mi już żadne inne wozidło. Obiektywnie maluch był beznadziejny. Śmierdziało w nim benzyną, przyspieszenie od 0-100 km/h nigdy nie następowało i żeby to w ogóle jakoś się zebrało zmuszony byłem poddać wóz serii tuningów przeprowadzanych w tajemnicy przed rodzicami.
Ulepszeń, które przy najbliższym przeglądzie rejestracyjnym uznane zostały za awarie i ku mojemu milczącemu przerażeniu usunięte. W zimie było za zimno, w lecie za gorąco i dopiero decyzja by na trwałe usunąć fotel pasażera sprawiła, że dało się w ogóle cokolwiek przewozić.
Saab 900 cabrio drugiej generacji. W przeciwieństwie do bezkrytycznego zachwytu saabiarzy, podkreślania przez nich rasowego, lotniczego rodowodu szwedzkiej motoryzacji, była to źle zaprojektowana kupa złomu. Wiecie na czym polegał ten lotniczy rodowód, poza tym, że saab robił też kiedyś myśliwce? Otóż miał guzik desce, ”black panel”, który gasił prawie wszystkie kontrolki, żeby w nocy nie odwracać uwagi pilota od drogi. Było to o tyle dobre, że światła ledwie działały. Z drugiej strony black panel nie miał większego znaczenia, bo „marchewy” (wiecznie palącej się kontrolki uszkodzenia silnika) nie dało się wyłączyć.
Karoseria tego wynalazku miała sztywność erekcji staruszka, plastiki były prawie tak fatalnie spasowane, jak źle udawały drewno, silnik wydawał dziki ryk, który nie przekładał się na nic, chwała zresztą bogu, bo to dziadostwo trzymało się drogi mniej więcej tak, jak moja pani od polskiego tematu lekcji. Kabriolet - wiadomo - romantyzm, szkoda tylko, że dach sam siebie zjadał (wyłamywały się plastikowe klapki/skrzydełka masujące zawiasy), bez przerwy się też zacinał. Poza tym z roku na rok saabina była coraz lżejsza. Bo rdza jest lżejsza od blachy.
Peugeot 405 kombi. Dość pakowny, jednak strasznie smutny. Jakieś ponure grono francuskich inżynierów, którym zabrali wino, poświęciło sporo pracy by wnętrze tego grata było przerażająco mysie. Zawieszenie i fotele błyskawicznie zapadały się pod własnym ciężarem, co fani marki nazywali „francuskim komfortem”.
Bez względu na porę roku trzeba być jeździć z uchylonymi szybami, żeby w tym komforcie nie zaczadzić się spalinami przepływającymi do kabiny z uszkodzonego, standardowo, kolektora wydechowego. Mysi peugeot z roku na rok gasł, to znaczy gasła elektryka, aż w końcu zgasł kompletnie, czym się w ogóle nie przejąłem.
