Ten, kto po dwóch porażkach we Wrocławiu spisał „Białą Gwiazdę” na straty, nie docenił ambicji krakowianek. Wiślaczki udowodniły w trzecim meczu, że stać je na znacznie więcej, niż pokazały w pierwszych finałowych starciach. Niesione dopingiem krakowskiej publiczności w pierwszej połowie sobotniego meczu zupełnie zdominowały Ślęzę.
Pierwszą kwartę podopieczne Jose Hernandeza wygrały 22:14. W końcu – tak naprawdę po raz pierwszy w tych finałach – „odpaliła” swoje trójkowe rzuty Meighan Simmons. Przed przerwą aż trzy raz trafiała z obwodu. Bardzo dobrze grą Wisły zarządzała Belgijka Hind Ben Abdelkader, która była tego dnia jedyną nominalną rozgrywającą, jaką miał do dyspozycji szkoleniowiec krakowianek. Sandra Ygueravide leczy bowiem uraz stawu skokowego. Mimo takiego osłabienia, do przerwy wiślaczki prowadziły 43:24.
Po przerwie wrocławianki, mimo 20-punktowej straty, nie odpuszczały. Walczyły o każdą piłkę, nawet rzucając się z poświęceniem na parkiet. Dzięki temu udawało im się skraść krakowiankom kilka piłek i wybijać je z rytmu. Ale wiślaczki nie pozostawały dłużne. Po obu stronach poziom waleczności i ambicji był godny finału.
Skutecznie z obwodu zaczęła trafiać Marissa Kastanek. Wtedy znów celną trójkę zanotowała Simmons. Po zaledwie kilku sekundach powtórzyła tę sztukę, w dodatku będąc faulowana przy celnym rzucie. Zaliczyła więc akcję za cztery oczka. Z radości aż odwróciła się do kibiców i zaczęła przybijać z nimi piątki.
Trener Arkadiusz Rusin próbował ratować sytuację, prosząc o czas. Niewiele to dało. Wiślaczki nakręcały się kolejnymi skutecznymi akcjami, a ich pewność siebie rosła. Do kosza wpadały im nawet bardzo ekwilibrystycznie wykonane rzuty. Widać było, że wiśaczki poczuły własną siłę. Uwierzyły, że do wygrania jest nie tylko ten jeden mecz, ale może nawet jeszcze i cała seria finałowa. Czwarte starcie już w niedzielę.
Wisła Can-Pack Kraków – Ślęza Wrocław 86:56
(22:14, 21:10, 25:20, 18:12)