MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Grzesio i inne nasze zapomniane gwiazdy zimowych aren

Artur Gac
Przez ćwierć wieku nasz zimowy sport miał gwiazdy, ale nie miał medali olimpijskich.

Za moich czasów było łatwiej - rodzice kupowali nam tylko czapkę i rękawiczki. Jako starsze dzieci dostawaliśmy z klubów stroje uszyte na miarę. Dziś młodzi sportowcy nie mają praktycznie żadnego wsparcia związku i państwa. Trafia ona do nielicznych sportowców - wspomina znakomita narciarka alpejska Ewa Grabowska-Gaczorek, trzynasta zawodniczka igrzysk w Sarajewie (1984) w slalomie, na tydzień przed rozpoczęciem kolejnych XXII Zimowych Igrzysk Olimpijskich w rosyjskim kurorcie Soczi.

Długi okres od igrzysk olimpijskich w Innsbrucku (1976 rok) do Nagano (1998 rok) kładzie się cieniem na dorobku Polaków w 90-letniej historii zimowych igrzysk olimpijskich. Choć mieliśmy świetnych sportowców, sukcesu brakowało.

273 zawodników i ani jednego medalu
W tym czasie najważniejsza impreza sportowa czterolecia odbyła się siedmiokrotnie i żaden z 273 (!) reprezentantów naszego kraju nie zdołał wywalczyć miejsca na podium w swojej konkurencji.

Wielką niemoc przełamał dopiero Adam Małysz w amerykańskim Salt Lake City w 2002 roku, zdobywając srebrny medal na skoczni normalnej i brązowy na małej.

Zanim "Orzeł z Wisły" zapoczątkował serię dziesięciu medali biało-czerwonych na trzech kolejnych igrzyskach zimowych (łączny dorobek Polaków od pierwszych igrzysk w Chamonix to 14 "krążków"), kilka dekad temu musieliśmy się cieszyć miejscami najlepszych rodaków w "dziesiątce" klasyfikacji.

Niespotykany wysyp alpejek
Lata 80. przyniosły wysyp alpejek o niespotykanej dotychczas w naszym kraju klasie sportowej. W pierwszym szeregu stały siostry Tlałki: bliźniaczki Małgorzata i Dorota oraz ich serdeczna koleżanka Ewa Grabowska, wydobywając swój potencjał pod okiem trenera Andrzeja Kozaka.

Szczyt formy trzech zawodniczek przypadł na igrzyska w Sarajewie, równo trzy dekady temu (1984 rok).
Z trudnym stokiem, spowitym mgłą i przykrytym świeżą warstwą białego puchu, najlepiej poradziła sobie wówczas Małgorzata, zajmując w slalomie specjalnym 6. miejsce.

- Dla mnie to była miniporażka, tym bardziej że po pierwszym przejeździe zajmowałam trzecie miejsce. Nie oszukujmy się, na takich imprezach liczą się tylko medale - uważa młodsza (o całe 5 minut) z sióstr Tlałek.

Z takim wynikiem zakopianka faktycznie nie trafiła do kart historii światowego narciarstwa, za to w Polsce wciąż szczyci się najwyższym miejscem w dziejach kobiecego narciarstwa alpejskiego.

W roli swojej sukcesorki Małgorzata Tlałka-Długosz widzi krajankę 20-letnią Marynę Gąsienicę-Daniel, ubiegłoroczną zwyciężczynię Uniwersjady w slalomie gigancie, która jest w składzie reprezentacji na igrzyska w Soczi.

- Pamiętam Marynę z zawodów dziecięcych i młodzieżowych, na których dosłownie deklasowała rywalki. Jest młoda, więc w Soczi zbierze doświadczenie i za cztery lata może zrobić wartościowy wynik - prognozuje była alpejka.

Kolejnym wyzwaniem przed obecną generacją zawodniczek jest wyrównanie osiągnięć Doroty Tlałki-Mogore, a zwłaszcza jej wspaniałego przejazdu w Madonna di Campiglio w 1984 roku. Wygrywając slalom jest jak dotąd jedyną Polką, która odniosła zwycięstwo w zawodach z cyklu Pucharu Świata.

W finansach kadry bez zmian
Narodzinom nowych gwiazd nie sprzyja obecna mizeria finansowa i organizacyjna większości dyscyplin zimowych w naszym kraju, nad czym ubolewa młodsza z sióstr Tlałek Małgorzata.

- Nie mamy systemu szkolenia, dlatego nasz dorobek medalowy ciągną tylko wybitne jednostki. Z przerażeniem obserwuję, że organizacja i finansowanie kadry olimpijskiej alpejczyków są takie same, a może nawet gorsze, jak za moich lat. Gdy widzę trenera, który przez cały sezon z jednym zawodnikiem jeździ trenować na lodowiec, jest mi go po prostu szkoda - dodaje Małgorzata.

Gruntowne zmiany i obranie kursu na profesjonalizację marzą się nowotarżance Ewie Grabowskiej-Gaczorek, olimpijce z Sarajewa (13. miejsce w slalomie) oraz wielokrotnej mistrzyni Polski.

Olimpijczyk wyłącznie dzięki tacie
- W większości spraw w dalszym ciągu tkwimy w latach 80. Brak systemu szkolenia i finansowania z budżetu centralnego widać dobrze po wynikach alpejczyków, które od lat są mizerne. W Soczi wystartuje młody slalomista Michał Jasiczek, który Polskiemu Związkowi Narciarskiemu nic nie zawdzięcza. Na ile znam sprawę, wszystko organizuje i opłaca jego tata - ubolewa Grabowska-Gaczorek, absolwentka AWF Kraków.

Piotr Fijas wierzy i marzy
W medale Justyny Kowalczyk, Kamila Stocha i drużyny panczenistów natomiast wierzy Piotr Fijas, który trzykrotnie startował na zimowych igrzyskach olimpijskich, a życiowy wynik (7. miejsce na małej skoczni) osiągnął w Sarajewie. Brązowy medalista mistrzostw świata, w najskrytszych marzeniach liczy na powtórzenie wyniku z Vancouver (sześć "krążków"), ale racjonalnie oceniając infrastrukturę dla sportów zimowych w naszym kraju, traci entuzjazm.

- Nasze państwo finansuje tylko najlepszych, a moim zdaniem należałoby podejść do tematu od drugiej strony. Sportowcom na szczycie nie dzieje się krzywda, a bez silnych podstaw nigdy nie wzbogacimy się o całą grupę świetnych zawodników różnych specjalności - uważa Fijas.

Wspominając swój wynik z Sarajewa obecny trener nie okazuje entuzjazmu: Pod względem mentalnym nie byłem przygotowany do zdobywania czołowych miejsc. W większości czuliśmy się Kopciuszkami i brakowało nam przekonania, że nas też jest stać na zdobywanie medali. Byliśmy trochę przytłoczeni światem zachodnim, a nawet zakompleksieni - ocenia Fijas, który żyje w Bielsku-Białej.

Grzegorz Filipowski blisko podium
Blisko podium w Calgary znalazł się najlepszy w historii polski solista Grzegorz Filipowski (w czasie kariery nie mówiono o nim inaczej niż Grzesio), zajmując piąte miejsce w jeździe indywidualnej w stawce 28 zawodników.

Życiową formę łodzianin osiągnął rok później, zostając w Paryżu trzecim solistą mistrzostw świata, a w Birmingham kolekcję trofeów powiększył o srebrny medal mistrzostw Europy.

Filipowski - dziś nie Grzegorz ani Grzesio, ale 45-letni Gregor - mieszka w Kanadzie, gdzie znalazł miłość swojego życia, także łyżwiarkę, Tracey Wainman. Prowadzą w Toronto szkołę łyżwiarstwa figurowego, są zapracowani i... szczęśliwi.

Po zakończeniu kariery sportowej Filipowski jeździł w wielkich rewiach na lodzie, grywając główne role.

Grzegorz Filipowski był złotym dzieckiem łyżwiarstwa - w wieku 13 lat jako pierwszy zawodnik w historii łyżwiarstwa figurowego, wykonał na zawodach kombinację dwóch potrójnych toeloopów.

Teraz musiał poczuć ból serca na wieść, że na igrzyskach olimpijskich w Soczi nie wystąpi żaden polski łyżwiarz figurowy. Po raz ostatni czerwieniliśmy się tak ze wstydu w 1980 roku, gdy ze względów finansowych zrezygnowano z wysłania rodzimych zawodników do Lake Placid...

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska