Trudno im z tego czynić zarzut. Ich wiedza jest (delikatnie mówiąc) niepełna, a politycy nimi manipulują. Dramat polega na tym, że obecna polityka w Polsce (i nie tylko) polega na cotygodniowym sondowaniu nastrojów społecznych i doraźnym odpowiadaniu na nie.
Ociera się to o schlebianie gawiedzi i nie ma nic wspólnego z odpowiedzialnym długofalowym rządzeniem. Coraz częściej wiąże się za to z zamykaniem oczu na realne problemy. Tymczasem one od tego nie znikają.
Np. Polaków z wchodzącego na rynek pracy rocznika 2000 jest o ćwierć miliona mniej niż Polaków z przechodzącego na emeryturę rocznika 1954. Podobnie będzie z rocznikami 2001 i 1955 itd. Więcej ludzi z roczników 2000, 2001, 2002… się nam nie urodzi. Można ich co najwyżej „importować” z zagranicy, albo uzupełnić braki maszynami/robotami.
Państwo powinno mieć długoterminowy plan, co tak naprawdę chcemy i będziemy robić: przyjmować imigrantów, a jeśli tak, to jakich, ilu i skąd; automatyzować, a jeśli tak, to co, gdzie i za co. Ale my się tego od polskich polityków nie dowiemy. Zamknęli oczy, by nie widzieć widma katastrofy w 2025 roku. Ba, nie dostrzegają problemów, które Polska może mieć za pół roku, gdy Niemcy otworzą się na Ukraińców, Białorusinów itp.
Imigranci to temat wart debaty. Ale wzrok polityka polskiego sięga jedynie do najbliższej jesieni.
