Proszę szczerze odpowiedzieć, pociąga Pana zło?
No, czasem pociąga, jak chyba każdego. Ale dlaczego akurat do mnie takie pytanie?
Bo można powiedzieć, że Pan ze zła żyje, jako pisarz i autor powieści kryminalnych, a także jako wydawca, udostępniający cudze powieści kryminalne czytelnikom.
Żyję więc raczej z naturalnej ludzkiej skłonności do zła. Nie ja ją wymyśliłem.
A kto?
W katolickim kraju nie potrzeba chyba przypominać doktryny, która mówi, że zło jest przejawem działalności Złego.
Mam wrażenie, że większość rodaków tej akurat prawdy wiary nie bierze do końca poważnie. Zwłaszcza współcześnie Zły jest chyba rozumiany raczej jako metafora, twór bardziej literacki niż rzeczywisty.
Choć sam jestem agnostykiem, sądzę, że takie stawianie sprawy jest bardzo niebezpieczne.
A to dlaczego?
Nie będę oryginalny, powtarzając za Leszkiem Kołakowskim, iż największym zwycięstwem Złego jest wpojenie ludziom przekonania, że go nie ma. Bo jeśli nie ma Złego, a jest zło, to znaczy, że ono tkwi w nas samych, należy do naszej natury. Skoro tak, wszystko nam wolno. Pamięta pan bajkę o tym, jak to żółw uratował skorpiona przed utonięciem, zabierając go na swoją skorupę, a kiedy tylko dopłynęli do brzegu, skorpion ukąsił swego wybawcę i powiedział: "A czego się spodziewałeś? Jestem skorpionem". Wielu ludzi rozumuje podobnie. By powstrzymać się od czynienia zła, potrzebna jest im wiara, że zło jest narzucone z zewnątrz przez Złego i można się przed nim różnymi tradycyjnymi sposobami bronić.
Znam ludzi, którzy nie wierzą w żadnego Złego, a mimo to zachowują się przyzwoicie.
Ja też takich znam. Ale nie łudźmy się, niedowiarkom przychodzi to z większym trudem. Przeciwstawienie się złu, które tkwi w nas samych, wymaga wysiłku większego niż odgonienie Złego przy pomocy wody święconej.
A czy Pan uważa, że zachowuje się przyzwoicie, pisząc i sprzedając książki kryminalne, które przecież w jakiś sposób to zło propagują?
Nie robię tego w celu propagowania zła. Przeciwnie. Ale powiem cynicznie: Jeśli chcemy coś w świecie zmienić, musimy posługiwać się takimi narzędziami, jakie mamy do dyspozycji. To prawda, że zajmuję się zawodowo zbrodnią, choć czysto wirtualnie. Ale to nie moja wina, że największą popularnością cieszą się kroniki policyjne, pełne krwi i przemocy, a także różnego rodzaju plotkarskie magazyny i portale, żerujące na cudzym nieszczęściu. Autorzy kryminalni odwołują się tylko do istniejących już powszechnie zainteresowań.
Nurzając się, choć tylko wirtualnie, w krwi i przemocy?
Amerykański pisarz kryminałów Jeffery Deaver, który odbierał w Krakowie Honorową Nagrodę Wielkiego Kalibru, opowiedział mi przy tej okazji, że kiedyś zmęczyły go ta krew i ta przemoc, więc napisał książkę łagodniejszą. Natychmiast otrzymał mnóstwo listów od zawiedzionych czytelników. Zwłaszcza rozczarowane były starsze panie, domagające się zbrodni bardziej okrutnych, tortur i ćwiartowania zwłok. A więc ta dziwna potrzeba tkwi nawet w osobach, które, choćby z racji zaawansowanego wieku, nie są w stanie skrzywdzić nawet przysłowiowej muchy.
I skąd to się w ludziach bierze?
Nie mam pojęcia. Może mamy to w genach?
A czy nie ma Pan poczucia, że odwołując się do tych niskich instynktów, nie tylko czerpie Pan z nich zyski, ale również umacnia w czytelnikach zło?
W żadnym razie. Wprost przeciwnie. Jestem przekonany, że lektura kryminałów czy horrorów przynosi oczyszczenie, uwalniamy się w ten sposób od złych emocji. Bo jeśli nasz porządek zostaje zaburzony, potrzebujemy kogoś, kto ten porządek przywróci. W tych powieściach i filmach właśnie tak się dzieje. Obojętnie, czy jest to James Bond, czy policjant z wiejskiego komisariatu, nabieramy poczucia, że ktoś czuwa, aby zło nie zwyciężyło.
Coraz częściej jednak pojawiają się utwory, w których zło zwycięża, a żaden porządek nie zostaje nawet przywrócony.
No i to jest trochę igranie z ogniem. Coś zostało w naszym myśleniu zaburzone.
Może autorom chodzi o to, by dać czytelnikom czy widzom możliwość zastępczego rozładowania tkwiącej w nich potrzeby zła?
Ostatecznie lepiej, żeby ktoś emocjonował się ćwiartowaniem ludzi na ekranie niż żeby robił to naprawdę. Myślę, że czasem może to być substytut i najmniej niebezpieczna metoda rozładowania złych popędów. Ale byłbym z tym bardzo ostrożny. Może się też zdarzyć, że komuś nie wystarczy taki środek zastępczy, a powieść czy film pobudzi do prawdziwych zbrodni.
Naprawdę? Słyszał Pan o takich przypadkach?
Oczywiście. Dwa szczególnie mogą podziałać na wyobraźnię. Pierwszy to film "Egzorcysta" Williama Friedkina. Powstał na podstawie powieści, którą napisał William Peter Blatty, wychowanek jezuitów, więc trudno go podejrzewać o zamiar służenia złu. Raczej była to z jego strony próba nawrócenia ludzkości na właściwą drogę. A jaki był skutek? W samej Europie, gdzie "Egzorcysta" zdobył wielką popularność, odnotowano kilkadziesiąt przypadków samobójstw i mordów rytualnych zainspirowanych tym filmem. Drugi przykład to powieść Toma Clancy'ego "Dekret", w której terroryści porywają samolot i rozbijają go o amerykański Kapitol, mordując w ten sposób prezydenta i elitę władzy. Książka ta ukazała się kilka lat przed identycznym atakiem na wieże WTC.
Nie sądzi Pan chyba, że terroryści przeczytali wcześniej powieść Clancy'ego?
Owszem, wydaje mi się, że mogli przeczytać ją bardzo uważnie. Nie chcę przez to wcale powiedzieć, że autorzy tych książek i filmów są winni zbrodni, które popełnili jacyś szaleńcy. Zło i bez tego ma się dziś doskonale.
Wybieramy Superkota! Zobacz fantastyczne zdjęcia kotów i oddaj głos na najpiękniejszego!
Konkurs na najładniejsze zdjęcie matki z dzieckiem! Weź udział i zgarnij nagrody!
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!