Odtworzenie rejsowego lotu, który 2 kwietnia 1969 r. odbywał się z Okęcia do Balic wskazywało, że załoga w pewnym momencie przestała się orientować w położeniu samolotu. Kilkakrotnie podawała informacje o czasie przelotu nad radiolatarnią w Jędrzejowie, kiedy znajdowała się już w okolicy Krakowa. Sprzeczności tych nie wychwycili kontrolerzy lotów z Okęcia i Balic.
Co w takim razie działo się na pokładzie? Kapitan Czesław Doliński, który kierował samolotem, był bardzo doświadczonym pilotem. Jednak w trakcie sekcji zwłok stwierdzono u niego starą bliznę pozawałową i świeży zawał w dolnej ścianie serca. Ponoć w dniu katastrofy kapitan skarżył się na silne bóle w klatce piersiowej. Przypuszczano więc, że członkowie załogi zajęli się kapitanem, gdy ten źle się poczuł i wtedy stracili orientację co do położenia samolotu.
Do wyjaśnienia tego wątku powołano specjalną komisję. Jeden z jej ekspertów, lekarz wojskowy podpułkownik Stanisław Milewski, stwierdził, że stan zdrowia kapitana nie miał wpływu na przebieg lotu. Co prawda potwierdził zawał, ale wykazał też, że w chwili wypadku obaj piloci żyli i byli na swoich miejscach. Wykonywali ostry manewr, jaki nakazała im obsługa niecertyfikowanego przez producenta radaru z Balic.
Przez lata ciągle też wracała hipoteza nieudanej próby porwania samolotu. Świadczyć o tym miało nastawienie jednego z urządzeń pokładowych na radiolatarnię lotniska w Wiedniu.
- Ta sugestia wydawała się o tyle sensowna, że tłumaczyłaby, czemu samolot znalazł się na takim pułapie, by nie był namierzony przez radary oraz czemu leciał na niskiej wysokości akurat nad Beskidami - mówi Krzysztof Sojka, autor "Historii krakowskiego lotniska".
Esbecy sprawdzali pasażerów, szukając potencjalnego porywacza. Nie znaleźli jednak nikogo, kto mógłby tego dokonać.
Specjaliści z Głównej Komisji. Badania Wypadków Lotniczych ostatecznie wysnuli wniosek, że... piloci po prostu się zgubili. Nie wiedząc, gdzie są, zaufali obsłudze radaru i wykonywali wszystkie jej polecenia.
Kontrolerzy lotu wyjechali na Zachód. Kto wie, może to oni znali prawdę?
Zarzuty nieumyślnego spowodowania katastrofy prokuratura postawiła trzem kontrolerom lotów z Balic. Uruchomili oni radar, który nie został formalnie wprowadzony do eksploatacji, bo nikt nie był przeszkolony do jego obsługi. Poza tym, sam producent radaru miał wątpliwości co do jego przydatności w tych warunkach, ponieważ urządzenie było stosowane do określania... pozycji statków na morzu.
Niedociągnięć było więcej, ale ostatecznie nikt za nie nie odpowiedział. W czerwcu 1970 r. postępowanie wobec kontrolerów umorzono na podstawie amnestii, jaką uchwalono z okazji 25-lecia manifestu PKWN. - Potem dostali paszporty i wyjechali na Zachód. Dziś jesteśmy przyzwyczajeni, że podejrzani mają zakaz opuszczania kraju. Kto wie, może to oni znali prawdę? - zastanawia się Sojka.
W archiwum IPN znajduje się kilkadziesiąt tomów akt tej sprawy. Na miejscu katastrofy stoi pomnik, upamiętniający ofiary owianego tajemnicą lotu. Widnieją na nim 53 nazwiska pasażerów i załogi samolotu, których bliscy wciąż czekają na wyjaśnienie przyczyn wypadku.
Na to jednak nie ma na razie co liczyć. Sprawa się przedawniła. - Postępowanie mógłby wszcząć jedynie IPN, ale musiałby mieć przesłanki, że była to zbrodnia komunistyczna - wyjaśnia prokurator Krzysztof Urbaniak, który badał sprawę. - Według ustawy o IPN, zbrodnia komunistyczna nie przedawnia się - dodaje. Urbaniak analizował akta sprawy w 2003 roku. Miał podejrzenia, dowodów nie znalazł.
Napisz do autorów:
[email protected], [email protected]
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+