https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Katastrofa pod Zawoją: 45 lat po tragedii wątpliwości pozostały

Karolina Gawlik, Marek Bartosik
Na Policy stoi dziś  pomni upamiętniający j pasażerów i załogę feralnego rejsu  z Warszawy do Krakowa
Na Policy stoi dziś pomni upamiętniający j pasażerów i załogę feralnego rejsu z Warszawy do Krakowa Wojciech Matusik
45 lat temu samolot PLL LOT rozbił się na zboczu Policy. Zginęły 53 osoby. Żadna z katastrof lotniczych w PRL-u nie odbiła się w Małopolsce takim echem, jak ta pod Zawoją. Nie wiadomo dlaczego piloci zboczyli z kursu, zahaczając o zbocze góry Polica. Na pokładzie znajdował się m.in. znany językoznawca, prof. Zenon Klemensiewicz. Hipotez co do przebiegu tragicznego lotu było wiele, ale jednoznacznej przyczyny nie ustalono nigdy.

Odtworzenie rejsowego lotu, który 2 kwietnia 1969 r. odbywał się z Okęcia do Balic wskazywało, że załoga w pewnym momencie przestała się orientować w położeniu samolotu. Kilkakrotnie podawała informacje o czasie przelotu nad radiolatarnią w Jędrzejowie, kiedy znajdowała się już w okolicy Krakowa. Sprzeczności tych nie wychwycili kontrolerzy lotów z Okęcia i Balic.

Co w takim razie działo się na pokładzie? Kapitan Czesław Doliński, który kierował samolotem, był bardzo doświadczonym pilotem. Jednak w trakcie sekcji zwłok stwierdzono u niego starą bliznę pozawałową i świeży zawał w dolnej ścianie serca. Ponoć w dniu katastrofy kapitan skarżył się na silne bóle w klatce piersiowej. Przypuszczano więc, że członkowie załogi zajęli się kapitanem, gdy ten źle się poczuł i wtedy stracili orientację co do położenia samolotu.

Do wyjaśnienia tego wątku powołano specjalną komisję. Jeden z jej ekspertów, lekarz wojskowy podpułkownik Stanisław Milewski, stwierdził, że stan zdrowia kapitana nie miał wpływu na przebieg lotu. Co prawda potwierdził zawał, ale wykazał też, że w chwili wypadku obaj piloci żyli i byli na swoich miejscach. Wykonywali ostry manewr, jaki nakazała im obsługa niecertyfikowanego przez producenta radaru z Balic.

Przez lata ciągle też wracała hipoteza nieudanej próby porwania samolotu. Świadczyć o tym miało nastawienie jednego z urządzeń pokładowych na radiolatarnię lotniska w Wiedniu.

- Ta sugestia wydawała się o tyle sensowna, że tłumaczyłaby, czemu samolot znalazł się na takim pułapie, by nie był namierzony przez radary oraz czemu leciał na niskiej wysokości akurat nad Beskidami - mówi Krzysztof Sojka, autor "Historii krakowskiego lotniska".

Esbecy sprawdzali pasażerów, szukając potencjalnego porywacza. Nie znaleźli jednak nikogo, kto mógłby tego dokonać.
Specjaliści z Głównej Komisji. Badania Wypadków Lotniczych ostatecznie wysnuli wniosek, że... piloci po prostu się zgubili. Nie wiedząc, gdzie są, zaufali obsłudze radaru i wykonywali wszystkie jej polecenia.

Kontrolerzy lotu wyjechali na Zachód. Kto wie, może to oni znali prawdę?

Zarzuty nieumyślnego spowodowania katastrofy prokuratura postawiła trzem kontrolerom lotów z Balic. Uruchomili oni radar, który nie został formalnie wprowadzony do eksploatacji, bo nikt nie był przeszkolony do jego obsługi. Poza tym, sam producent radaru miał wątpliwości co do jego przydatności w tych warunkach, ponieważ urządzenie było stosowane do określania... pozycji statków na morzu.

Niedociągnięć było więcej, ale ostatecznie nikt za nie nie odpowiedział. W czerwcu 1970 r. postępowanie wobec kontrolerów umorzono na podstawie amnestii, jaką uchwalono z okazji 25-lecia manifestu PKWN. - Potem dostali paszporty i wyjechali na Zachód. Dziś jesteśmy przyzwyczajeni, że podejrzani mają zakaz opuszczania kraju. Kto wie, może to oni znali prawdę? - zastanawia się Sojka.

W archiwum IPN znajduje się kilkadziesiąt tomów akt tej sprawy. Na miejscu katastrofy stoi pomnik, upamiętniający ofiary owianego tajemnicą lotu. Widnieją na nim 53 nazwiska pasażerów i załogi samolotu, których bliscy wciąż czekają na wyjaśnienie przyczyn wypadku.

Na to jednak nie ma na razie co liczyć. Sprawa się przedawniła. - Postępowanie mógłby wszcząć jedynie IPN, ale musiałby mieć przesłanki, że była to zbrodnia komunistyczna - wyjaśnia prokurator Krzysztof Urbaniak, który badał sprawę. - Według ustawy o IPN, zbrodnia komunistyczna nie przedawnia się - dodaje. Urbaniak analizował akta sprawy w 2003 roku. Miał podejrzenia, dowodów nie znalazł.

Napisz do autorów:

[email protected], [email protected]

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Komentarze 4

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

Z
Zawi
To było zestrzelenie. Mieszkam niedaleko miejsca zdarzenia. Z opowiadania od najbliższych wiem, że pierwsze był wybuch a potem huk. Widziałem zdjęcia z katastrofy były przerażające. Choć było tam około 1 metr śniegu samolot powinien dosyć miękko wylądować jednak gdyby to nastąpiło sto metrów dalej siadł by na młodniku a trafił na stary las i został częściowo rozpruty prze konar.
T
Tomek
Nieżyjący już mój dziadek strażak, ratownik, będący wtedy na miejscu katastrofy jako jeden z pierwszych opowiadał wiele razy, że drzwi były podziurawione a otwory były okrągłe jak po kulach. Znał się na broni. Przy 360km/h czy większej mogły tak dziurawić kamienie czy cząstki gałęzi tyle, że tych dziur nie było wszędzie. Hipoteza o zestrzeleniu uciekinierów do Austrii była już wtedy dyskutowana ale nikt się głośno tym nie chwalił. Dziadek miał zabrane z tamtego miejsca pióro wieczne w etui i mały kawałek poszycia zewnętrznego. W okolicach Makowa przeleciał bardzo nisko, moje porównania pokazują, że mogło to być nawet ok 30-40m. Wszyscy wylegli na pola i mówili, że będzie siadał. Dziadek zadzwonił wtedy do Zawoi i ostrzegał o możliwym wypadku i potem pojechał z milicją na miejsce.
W
Wasiak
Jeszcze inna wersja, o ktorej sie tu nie wspomina,jest ta, ze samolot faktycznie zostal zestrzelony przez obrone przeciwlotnicza z PRL lub Czechoslowacji, bo lecial w strone granicy w kierunku Wiednia. Rozkaz o zestrzeleniu daly najwyzsze wladze PRLu. Kontrolerzy wiedzieli o fakcie zestrzelenia, dlatego postawiono im ultimátum. Wolnosc, zgode na wyjazd na Zachod (pod warunkiem dozywotniego milczenia) albo wiezienie i niepewny dalszy los w PRLu. Kto zyl w tamtym zbrodniczym systemie wie, ze to mozliwe.
m
mik
jedna z plotek mówiła,że uciekali do wiednia mijalowcy,tzn tacy ekstremalni komuniści ,sekowani przez ówczesnych aparatczyków partyjnych.Kazimierz Mijal prowadził radiostację ,która nadawała z Tirany.
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska