https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kogo to dzisiaj obchodzi?

Jerzy Surdykowski
Advocatus diaboli: tylu wspaniałych ludzi odchodzi od nas w zapomnieniu, nie zasłużyli sobie na taki los.

Pogrzeb Marii Hernandez-Paluch w jej rodzinnej miejscowości. Ciżba wiejskich ludzi - tak jak podczas mszy żałobnej w Krakowie żegnała ją elita salonów. Ale kto pomyślał jak wiele goryczy spotkało tę dzielną i piękną kobietę, ile ludzkiej złości?

Współredaktorka sławnego "Hutnika", współzałożycielka i redaktorka "Bez dekretu" - jednego z najmądrzejszych nielegalnych miesięczników pamiętnych lat osiemdzie-siątych - trapiona przez bezpiekę wyjechała na emigrację do Paryża. Rzuca się w wir pracy nie tylko dlatego, żeby z oddali odpłacić "czerwonemu", ale także wykształcić córki, a to we Francji kosztuje.

Zwyciężamy, przychodzą piękne lata dziewięćdziesiąte, miesięcznik "Kontakt" przestaje wychodzić, wkrótce potem - wraz ze śmiercią wielkiego Gedroycia - kończy się paryska "Kultura". Sprytniejsi, lecz gorsi od niej dziennikarze dostają etaty "Wolnej Europy" i wraz z jej likwidacją pobierają sowite odprawy, ona zostaje bez niczego. Łapie się ostatnich możliwych zajęć.
Gdyby wróciła do Polski w 1990 roku, witano by ją bramą triumfalną, w 2003 ledwie udaje się jej na moment wrócić do zawodu, potem los przynosi wypadki i po nich kolejne operacje. Starania o emeryturę są daremne, bo nie pracowała na etacie i do tego za granicą… Wreszcie dostaje mniej niż 600 złotych miesięcznie. Dopiero po objęciu władzy przez PO udaje się przyjaciołom załatwić jej rentę specjalną 1000 złotych (oczywiście minus podatek).

Na parę miesięcy przed śmiercią uczelnia krakowska, której skrót odczytywano jako "Kup Sobie Wykształcenie" (teraz zmieniła nazwę na "Akademia") pod zmyślonym i obrzydliwym pretekstem odsuwa ją od zajęć, mimo że uwielbiają je studenci. Wystarczy. Niech nikt nie opowiada, że szanujemy (z Panem Prezydentem na czele) zapomnianych bohaterów walki o Niepodległość.

Inna historia. Połowa lat dziewięćdziesiątych. Staramy się o przyjęcie do NATO, ale Ameryka jest niechętna. Wtedy wykształcony w USA młody prawnik Marek Leśniewski-Laas, piastujący wówczas wysokie stanowisko we władzach stanu Massachusetts, powiada, że spróbuje przeprowadzić rezolucję stanowego senatu popierającą polskie aspiracje do Sojuszu. Nikt mu nie wierzy, jednak słowo staje się ciałem: stan Massachusetts, jako pierwszy w USA, popiera nasze nadzieje.

W krótkim czasie 7 senatów stanowych na północnym wschodzie USA podejmuje podobne rezolucje, aż epidemia rozszerza się po Pacyfik i Florydę, powstaje niesłychanie ważny kanał nacisku na rząd w Waszyngtonie, Marek na fali sukcesu zostaje konsulem honorowym RP w Bostonie, ale niedawno z okazji dziesięciolecia Polski w NATO już nikt o nim nie wspomniał.
Nieco wcześniejsza gorzka opowieść. Roman Kent, stary polski Żyd w Nowym Jorku, jeden z nielicznych którzy ocaleli z obozów zagłady. Nie wiem, czy jeszcze żyje, widziałem go ostatni raz trochę zniedołężniałego przed czterema laty. Ale w 1992 roku był w pełni sił i piastował parę ważnych funkcji w organizacjach żydowskich. Gdy pokazały się wtedy w amerykańskich mediach przesławne "polish concentration camps" Roman mówi mi: "Nie pisz kolejnego daremnego protestu, pójdziemy do Abe Foxmana, pogadamy".

Tak też się stało, bo dla Romana wszystkie drzwi były otwarte, nawet wszechmocnego Abrahama Foxmana, szefa Anti Defamation League (liga przeciw zniesławianiu), hojnie finansowanej przez amerykańskich Żydów dla obrony przed antysemityzmem. Foxman trochę pofukał, ale napisał do redakcji i programów telewizyjnych używających (zwykle z głupoty i braku wykształcenia, a nie z wrogości do Polski) tego obrzydliwego sformułowania, że to nie żadne "polskie obozy koncentracyjne", ale "hitlerowskie obozy w okupowanej Polsce".

Na dłuższy czas obelga zniknęła, bo Ligi boi się cała Ameryka. Po raz pierwszy Żydzi ujęli się za Polakami w imię prawdy historycznej. Ale nikogo to w Polsce nie obeszło, nikt im też w porę nie podziękował.

Po co to piszę? A mam rozpamiętywać, jak zmarnowaliśmy rocznicę polskiej wolności? Jak poobrażaliśmy się nawzajem? Ale jak zawsze jest cień nadziei. Bo niepozorne PSL, zamiast lżyć konkurentów, wykupiło w CNN spot promujący Polskę.

Teraz żałuję, że wczoraj na nich nie głosowałem.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska