Promienie słoneczne mogą powodować nowotwór skóry. Jak się chronić?

- W serwisach streamingowych pojawiła się właśnie twoja debiutancka płyta „The Way Home”. Dlaczego wydałaś ją pod pseudonimem Eternalize?
- To nie miał być stricte mój pseudonim, a bardziej zamysł nazwy projektu. Początkowo istniał on jako zespół, z czasem zdecydowałam się na solową działalność. Natomiast jeśli chodzi o inspirację co do nazwy, gdy któregoś dnia na nią wpadłam, uznałam, że jest fantastyczna, bardzo rezonuje z całym moim konceptem twórczym – dawania wiecznego życia chwilom, które już przeminęły, zatrzymywanie ich magii i pragnienie ciągłego zbliżania się do tego, co nieuchwytne.
- Jesteś młodą wokalistką, ale bardzo zdeterminowaną w przebiciu się na rynek muzyczny. Jak zaczęła się twoja przygoda ze śpiewaniem?
- Już w dzieciństwie ciągnęło mnie w stronę muzyki, lubiłam karaoke, miałam lekcje keyboardu, gitary, a pierwszą piosenkę napisałam w wieku 10 lat. A w wieku 12 lat taką, którą można uznać za poważną. Z czasem to, co miało być tylko dziecinną fascynacją, zmieniło się w prawdziwą pasję. Próbowałam swoich sił na castingach, przeglądach, ale brakowało mi pewności siebie. Jednak na przestrzeni lat zmieniałam się artystycznie, ewoluowałam, odkrywałam swoją przestrzeń.
- Kiedyś podstawowym sposobem promocji młodych wykonawców były koncerty, a dziś są to media społecznościowe. Jakie były początki Eternalize?
- Początki Eternalize to właściwie początki mojego pisania piosenek jeszcze w dzieciństwie. (śmiech) Z czasem, będąc nastolatką, moje utwory zaczęły coraz bardziej dojrzewać, ja zaczęłam się zmieniać. Na przestrzeni lat krystalizowała się wizja tego, jak chcę, żeby to wyglądało, co chcę przekazać, jak brzmieć i z biegiem czasu płynnie przeszło to w Eternalize. Początkowo istniał zespół, jednak ciągle był problem ze stałością składu i niestety po kilku latach grania z przerwami, w różnych składach, stwierdziłam, że stawiam wszystko na jedną kartę i podejmuję się tego przedsięwzięcia sama. „Przede mną droga, którą znam i którą ja wybrałem sam” – te słowa pozostały we mnie żywe na lata i wciąż rozpalały ten płomień na nowo raz po raz. Uparłam się na śmierć i życie, nic nie mogło mnie powstrzymać. Chyba sama siebie nie podejrzewałam o taką determinację, no ale tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono. No cóż, okazało się, że jednak tej drogi nie znałam, ale myśl Myslovitz już na zawsze pozostała ze mną nierozerwalnie scalona. (śmiech)
- Mieszkasz w Krakowie, gdzie obecnie pojawiła się cała nowa fala młodych wykonawców popu i rocka. Czujesz się związana z tą sceną?
- Niestety nieszczególnie. Nie mam zbyt wielu znajomości w branży i świecie muzycznym, ale obserwuję niektórych artystów, trzymam za nich kciuki i, szczerze mówiąc, chciałabym być częścią tej sceny i móc bardziej się z nią zintegrować.
- Kiedy zaczęłaś tworzyć materiał na twoją debiutancką płytę – „The Way Home”?
- Pierwsze piosenki powstawały, gdy jeszcze byłam nastolatką, łącznie na przełomie kilku lat. Istnieje duża rozbieżność między etapami dojrzałości, które przechodziłam, ale też pewna specyficzna spójność.
- Jak powstają twoje piosenki: to erupcja niespodziewanego natchnienia czy żmudna praca nad dźwiękami i słowami?
- Gdy byłam młodsza, moim modus operandi było głównie to pierwsze. Doznawałam olśnienia, a muzyka grała we mnie, odkąd pamiętam, mocno podkręcana przez aktualne stany emocjonalne. Silne przeżycia często generowały we mnie intensywne natchnienia, muzyka przychodziła do mnie sama. Melodia zawsze układała się w ten konkretny sposób, robiłam to bardzo na wyczucie, bardzo intuicyjnie. Wena potrafiła przyjść do mnie w bardzo zaskakujących okolicznościach, gdzie musiałam rzucić absolutnie wszystko inne. Tekst był kwestią do dopracowania, czymś drugiej kolejności. Oczywiście dalsze etapy rozwoju piosenki powstawały już przez empiryczno-metodyczną pracę nad aranżacjami, ale gdzieś, nad tym wszystkim, dalej unosiła się aura tych uczuć, tego konkretnego miejsca, w które to ma uderzyć.
- Recenzenci twojej płyty podkreślają to, że w twym sposobie śpiewania słychać manierę Avril Lavigne. Skąd ta inspiracja?
- Nie ukrywam, że Avril była idolką mojego dzieciństwa, słuchałam jej, odkąd skończyłam 10 lat i jak się okazuje, jej duch zakorzenił się we mnie dużo bardziej niż się spodziewałam. Gdy byłam młoda, zawsze wydawała mi się inna, bezkompromisowa, a ja w swoim nastoletnim buncie totalnie to kupiłam. Choć teraz słucham już nieco innej muzyki, dalej mam do niej ogromny sentyment. Uwielbiam jej sposób śpiewania, pisania piosenek, zwłaszcza płytę „Under My Skin”. Jej twórczość jest bardzo bliska mojemu sercu. Mimo wszystko, bardzo się od niej różnię, więc mam nadzieję, że uda mi się uniknąć zaszufladkowania. (śmiech)
- „The Way Home” to mocno rockowy materiał: poza twoim śpiewem, rolę główną odgrywa ostra gitara. Fascynuje cię punk i metal?
- Zdecydowanie już od młodych lat interesowałam się muzyką rockową, miałam też zajawki metalowo-punkowe. Przez te wszystkie lata muzycznej ewolucji, pochłaniałam różne gatunki, takie jak rock gotycki, rock alternatywny, shoegaze, new wave. Gdy byłam młodsza, słuchałam więcej metalu, z czasem bardziej doceniłam prostotę, minimalizm, ten mniej oczywisty mrok. Chociaż nie ograniczam się i moje wpływy muzyczne są naprawdę szerokie.
- Twoje utwory są bardzo melodyjne. Dzięki temu łatwo wpadają w ucho. Melodia jest dla ciebie najważniejszym elementem piosenki?
- Zdecydowanie tak! Jak wspomniałam, melodie od zawsze we mnie żyły, to zdecydowanie mój motyw przewodni i kluczowy dla mnie punkt utworu. To właśnie one pomagają mi w próbie osiągnięcia transcendencji, przekazania uczuć na jakiś metafizyczny poziom, z którym można się utożsamić, niezależnie od różnorodności doświadczeń. Wymykają się opisom, racjonalizacjom. To konkretna struna, która zadrga, niewyrażalna słowami. Uniwersalność, ale też niedoskonałość, z którą próbuję się do niej zbliżyć. Własny, lekko bezczelny, nieidealny odcisk palca. Ha! Ale gdzie go zostawić, jak nie tam?
- Mimo rockowej energii, twoje nagrania są bardzo melancholijne. Jesteś młodą dziewczyną i życie przed tobą. Skąd ten smutek?
- Zawsze poszukiwałam swojego miejsca w świecie, byłam skłonna do zadumy i melancholii. Moja młodzieńcza naiwność, idealizm i liczne rozczarowania, pchały mnie w stronę bujania w obłokach, życia marzeniami. Z rzeczywistością często nie było mi po drodze. Do dziś za sobą nie przepadamy.
- Zdecydowałaś się napisać wszystkie piosenki po angielsku. Nie obawiasz się, że działając nad Wisłą, to zawęża krąg twoich odbiorców?
- Wręcz przeciwnie, myślę, że poszerza. Angielski jest dużo bardziej kompatybilny z moją twórczością, łatwiej mi się w nim wyrażać. Od zawsze byłam nim zafascynowana i wsiąknęłam w niego już od najmłodszych lat. Wydawał mi się więc potem naturalnym wyborem.
- Sama sfinansowałaś nagranie płyty i jej dystrybucję. Jak sobie radzisz z kwestiami technicznymi, finansowymi i prawnymi, które składają się na obecność na muzycznej scenie?
- To jest właśnie duży problem. Niestety, muszę zadbać o to wszystko sama, bo na tym etapie nie korzystam jeszcze z usług menedżera. Było to dla mnie wielką próbą i wyzwaniem, bo jest to praca na pełen etat. Nikt mi nie dał nic za darmo, nikt nie dawał mi żadnej taryfy ulgowej. Na wszystko musiałam ciężko zapracować. Nie uzyskałam żadnej pomocy technicznej, o ile sama za nią nie zapłaciłam. To bardzo satysfakcjonujące, ale niestety również obciążające. Posiłkowałam się artykułami, tutorialami na YouTubie, grupami w mediach społecznościowych, literaturą fachową. Bardzo trudno być ekspertem od wszystkiego naraz i poświęcać wszystkiemu tyle uwagi i finansów. Dlatego wiele rzeczy wyszło w sposób niedoskonały, ale najlepszy, jaki potrafiłam.
- Dużo się teraz mówi, że kobiety mają o wiele trudniej w show-biznesie – również w Polsce. Jakie są twoje doświadczenia w tej kwestii?
- Nie wiem, czy mają trudniej w show-biznesie, skoro tak wiele ludzi z tego świata stanowią kobiety. Myślę, że o wiele trudniej mają ludzie bez zaplecza, odpowiednich kontaktów i budżetu, bez względu na płeć.
- Do utworu „Spit Me Out” powstał udany teledysk. Jak się czujesz przed kamerą?
- Jestem osobą nieco nieśmiałą i wycofaną społecznie, dlatego nie było to dla mnie łatwe. Mimo wszystko, tamtego dnia na planie była świetna zabawa, czułam się komfortowo i zapominałam o kamerze. Chyba to jest klucz, zapomnieć o tym, że jesteś obserwowany i po prostu robić to, co czujesz, być w swoim żywiole.
- Mimo nowych kanałów promocji, w Polsce o sukcesie danego artysty nadal decyduje radio. Udało ci się zaistnieć w rozgłośniach radiowych?
- Miałam emisje w kilku radiach, takich jak Radio Nowy Świat, Radio Afera czy Radio Bunt. Wiązało się to dla mnie z ogromnymi emocjami i wdzięcznością (serdeczne pozdrowienia dla redaktorów!). Mam nadzieję, że to nie koniec mojej radiowej drogi, bo bardzo bym chciała ją kontynuować!