Przed paroma dniami okazało się, że mój przyjaciel, astronom i odkrywca pierwszych planet poza Układem Słonecznym, profesor Aleksander Wolszczan był przed trzydziestu paru laty informatorem bezpieki.
Poznałem go w Stanach Zjednoczonych Ameryki w początku lat dziewięćdziesiątych, tak jak
i nieżyjącego już wielkiego astronoma z Princeton, profesora Bohdana Paczyńskiego.
Wolszczan jest astronomem praktykiem, badaczem i odkrywcą. Paczyński był teoretykiem, uważanym w świecie za największego w swoich czasach; twórca idei, prawdziwy guru wielu zespołów na całym globie, wspierał karierę Wolszczana, tak jak wielu młodych astronomów różnych narodów.
Tacy jak oni bez wątpienia rozsławiają imię Polski trwalej niż sportowcy, o których sukcesach świat pojutrze zapomni. Wielu jest takich uczonych, nie potrafimy ich przybliżyć Polakom w kraju, są znani na światowych uniwersytetach, nie nad Wisłą.
Ręce bezkrytycznych zwolenników lustracji sięgnęły i Krakowa, aby dokonać pogromu Społecznego Komitetu Odnowy Zabytków
By wspomnieć tylko innego mojego wielkiego przyjaciela, nieżyjącego już profesora Henryka Wiśniewskiego, dyrektora największego amerykańskiego instytutu badań nad mózgiem, albo profesora Janusza Przemienieckiego, przez wiele lat kierującego instytutem aerodynamiki amerykańskich sił powietrznych; poznałem go dopiero wtedy, gdy odchodził na emeryturę w słynnej bazie lotniczej Wright-Patterson w stanie Ohio, tak był utajniony. Nigdy nie zmienił arcytrudnego
do wymówienia przez Amerykanów polskiego nazwiska, a jego dzieci rozmawiają po polsku.
Im wszystkim miałem honor przypinać wysokie odznaczenia nadane przez prezydenta Lecha Wałęsę. Profesor Aleksander Wolszczan jest w Polsce najbardziej z nich znany, ze względu
na spektakularne odkrycia; niestety, żadna z jego planet nie jest podobna do Ziemi. W archiwach Konsulatu Generalnego Rzeczpospolitej Polskiej znalazłem założoną przez pracujących tam przed 1990 rokiem esbeków teczkę, z której wynikało, że zaliczano go do "wrogów PRL"; szantażowano, że przysługuje mu jednorazowy paszport na powrót do kraju, bo inaczej utraci obywatelstwo.
No i teraz wiadomość z IPN-owskich akt…
Ale przecież jest to wiadomość optymistyczna, bo pokazuje, jak ludzie rosną i zmieniają się. Młodziutki, nie znający jeszcze świata i ludzi naukowiec, opętany i złamany przez sprytniejszych
od siebie tajniaków. Ale już w latach osiemdziesiątych ucieka przed nimi do Stanów Zjednoczonych
i jest przez esbeków z nowojorskiego konsulatu zwalczany. A gdy nastaje wolna Polska, ten sam niegdysiejszy donosiciel nie puszy się, nie wynosi, ale używa swoich wpływów i znajomości, aby Alma Mater w Toruniu zapewnić międzynarodowe dotacje, aby jak najwięcej młodych astronomów
z miasta Kopernika zdobyło światowe szlify.
ławny dziś Wolszczan jest dla nich tym, kim był Paczyński dla niego. Dlatego nie plama w papierach Olka mnie martwi, bo jego los jest podobny do losu Lecha Wałęsy, który też w młodości dał się omamić jako "Bolek", a w wieku męskim obalił komunizm. Martwią mnie dobiegające z Torunia głosy uczonych kolegów, którzy już opowiadają mediom, co ze zlustrowanym Wolszczanem zrobią, że może "honorowo przejść na emeryturę" albo "zrezygnować z zatrudnienia".
Panowie, opamiętajcie się!
To Aleksander Wolszczan robi wam łaskę, a nie wy jemu. Jest profesorem na prestiżowym Penn State University i tam na słowo "lustracja" wzruszają ramionami. Bo najsmutniejsze w całej sprawie jest to, że esbecy wciągając w swoje bagno agenta "Langego" czy "Bolka" grali na najniższych ludzkich instynktach i dzięki temu osiągali rezultaty.
Na szczęście człowiek nie cały składa się ze strachu, zawiści i pychy. Dzięki temu upadł komunizm. Dziś tymi uczuciami żywią się bezkrytyczni zwolennicy lustracji, którzy najpierw opaskudzili największego po papieżu Janie Pawle II i Józefie Piłsudskim Polaka XX wieku, a teraz chcieliby sięgnąć w kosmos i z planet Aleksandra Wolszczana zrobić czarną dziurę.
Za krótkie ręce… Sięgnęły jednak Krakowa, aby dokonać pogromu Społecznego Komitetu Odnowy Zabytków. Ciekawe, że pan prezydent był łaskaw usunąć tych, którzy są kojarzeni akurat
z nieprzychylnym mu obozem politycznym.
Kto w ich miejsce?
Oczywiście, tak jak w prezydenckiej Radzie Bezpieczeństwa Narodowego, do której za poprzednich prezydentów powoływano ludzi aktualnie odpowiedzialnych za kierowanie państwem, a teraz w miłej atmosferze zasiadają sami swoi, ale nikt z rządu.