Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marcin "Bzyk" Bąk: Kiedyś były parasole, dziś są maczety. Znak czasów

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
Marcin "Bzyk" Bąk. Wokalista. Tekściarz. Kompozytor. Niespełniony piłkarz. Kibic Cracovii. Dwie ostatnie informacje są o tyle istotne, że z muzykiem WU-HAE i Nohuckiego Przemysław Franczak rozmawia o krakowskich derbach.

Zacznijmy od słynnego, krakowskiego "za kim jesteś?". Pytałeś czy byłeś pytany?
Ha, to pozornie niewinne pytanie, które w Krakowie może powodować, że skończysz ze złamanym nosem albo z czymś w plecach. Cóż, bywało, że pytałem, bywało też, że byłem odpytywany.

Kończyłeś ze złamanym nosem?
Zdarzyło mi się. Mam wrażenie, że w Krakowie większość młodych chłopaków miała podobne przeżycia. Opowiedzieć po którejś ze stron musiał się każdy. Taki rytuał. Dziś nawet jak weźmiesz krakusa, którego piłka nie interesuje, to ci powie: na mecze nie chodzę, ale jestem za... W młodości niektórzy wsiąkali w te sytuacje mocniej, ale potem z tego wyrastasz, przeskakujesz w życiu na następny poziom.

Niektórym, mam wrażenie, to się nie udaje.
Rzeczywiście. W moim przypadku było jednak tak, że w pewnym momencie wskoczyłem na inną półkę.

Osiedle?
Kozłówek. A więc Cracovia. Nie miałem innej opcji, choć na przykład mój tata był bardziej za Wisłą niż za Cracovią. Okres, że się mocniej interesowałem sprawami kibicowskimi, był w wieku buntu, czyli powiedzmy do 19. roku życia.

To czasy, które wspominasz z sentymentem czy z rezerwą?
Pewnie, że z sentymentem. To jest taki moment, kiedy człowiek się dociera. Jeżeli masz trochę oleju w głowie, to wyciągasz z tego wszystkiego wnioski. To była pierwsza połowa lat 90. Cracovia w III lidze, trudne czasy. Zdarzały się starcia z kibicami innych drużyn.

Zatargi z policją?
No, też. Ale drobnostki. Nie chciałbym, żebyś pomyślał, że byłem Bóg wie jakim awanturnikiem, który wiódł prym na trybunach. Tak nie było. Byłem młody, trochę mnie to kręciło. W jedności siła, wspólna tożsamość, i tak dalej. W młodym wieku cię to zajmuje, a potem zaczynasz robić inne rzeczy. Ja w pewnym momencie ze stadionu zniknąłem na długie dziesięć lat, kompletnie nie interesowałem się tym, co się dzieje. Urodziła mi się córka, inne rzeczy miałem na głowie.

Dlaczego wróciłeś?

W 2006 roku znienacka pojawiło się zaproszenie od kibiców, żebyśmy jako WU-HAE zrobili piosenkę na stulecie klubu i zagrali ją na gali na stadionie. Po tym doświadczeniu, rok później, pomyślałem : może pójdę na mecz? Poszedłem i wkręciłem się w piłkę z powrotem. Jeżeli ktoś lubi futbol, to jest to miłość, której nie porzuca się nigdy. W tym sezonie trochę słabiej u mnie z frekwencją, mecze często pokrywają się z innymi rzeczami. Ale na kilku byłem.

Tamten utwór nagraliście na bazie swojej piosenki "Ludzi masa". To chyba spory gest poświęcić w ten sposób jeden ze swoich najlepszych kawałków?
Nie patrzyłem na to w ten sposób. Kurczę, to było stulecie najstarszego klubu w Polsce, któremu na dodatek od dziecka kibicowałem. To było coś. Do tej pory jestem z tego zadowolony. Udało nam się w projekt wciągnąć Wojtka Karolaka i Jarka Śmietanę, z którym wcześniej nagraliśmy oryginalną wersję "Ludzi masa". Wystąpili z nami na gali. Dobry skład, dobry koncert. Nasza piosenka grana jest do tej pory przed meczami. Czasem dostaję SMS-y od kumpli: "Nawet tutaj cię grają". Miłe.

Może hymny powinni pozamieniać z tym Maleńczukowym?
[śmiech] Nieee, hymn Maćka wszedł już do kanonu meczowego. Jest bardzo dobry.

Sam grałeś w piłkę?
Grałeś!

W Cracovii?

To zabawna historia. Jak mówiłem, mojemu ojcu było bliżej do Wisły. Ale pojechaliśmy zapisać mnie na Cracovię. Wziąłem udział w treningu, siedziałem już z kartą zapisu, ale ojciec wtedy powiedział: "Tutaj to ty na pewno grać nie będziesz. Nie ma warunków. Wszystko się rozpada, nie wiadomo, co z tego będzie".

To gdzie się zapisałeś?

A gdzie ojciec mógł mnie zapisać? Do Wisły. Był prowadzony nabór, zgłosiło się 350 dzieciaków. Wybrali osiemnastkę, w tym mnie. Ale rozdarty byłem strasznie. Chciałem bardzo grać w piłkę, ale serce rwało się na drugą stronę Błoń. Byłem wtedy w piątej klasie. Treningi rzuciłem, gdy poszedłem do technikum. I teraz uważam, że to była jedna z największych głupot, jakie zrobiłem w życiu. Umysł młodego człowieka nie działa zbyt dobrze. Kierujesz się emocjami, nie wytłumaczysz sobie, że to może być twoja praca i za chwilę będziesz mógł zabrać kartę zawodniczą i grać tam, gdzie chcesz. Do tego akurat padała komuna, czuć było powiew wolności. A na Wiśle, w hali, byli skoszarowani zomowcy. Wszędzie leżały tarcze i pały. Nie zapomnę tego widoku. Cholernie mi to nie pasowało. Nie miałem już 10 lat, dostrzegałem coś więcej niż tylko piłkę. W końcu przyszedłem do domu i powiedziałem ojcu: ja tam już więcej nie pójdę.

I nie poszedłeś?
Dopiero 20 lat później. Córka mnie poprosiła, żebym załatwił bilety na trening Holendrów, którzy mieszkali w Krakowie podczas Euro 2012 i ćwiczyli na Wiśle. Poszliśmy razem. Nawiasem mówiąc, ona jest uzdolniona piłkarsko, po tacie, trenowała nawet krótko w Bronowiance i Podgórzu, ale powiedziała mi: "kobieca piłka to nie to, nikt się tym nie interesuje". Powiedziałem jej, że będzie kiedyś żałować jak jej stary, że odpuściła.

A żałujesz? Kariera muzyka też jest fajna. No i dłużej można grać.

O, to bez porównania. Lepsze to, co robię, niż siedzenie na kasie w Biedronce. Co nie oznacza, że muzyka to łatwy kawałek chleba. A do piłki miałem dryg. Jestem lewonożny, a lewonożni obrońcy to zawsze był majątek (śmiech).

Teraz byłbyś już u schyłku kariery
.
Tak, pewnie dogorywałbym w IV lidze. Ale może na koncie byłyby spore nadwyżki. Ja naprawdę poważnie myślałem o tym, żeby zostać piłkarzem. Gdyby ojciec zapisał mnie do Cracovii, to zupełnie inaczej by to się potoczyło. Być może dziś nie rozmawiałbyś ze mną jako muzykiem, ale ekspertem, byłym piłkarzem (śmiech).

Grałeś z kimś, kto potem się wybił?
Marek Baster, który potem grał w Cracovii, zaczynał ze mną w Wiśle. Rok młodszy był Łukasz Surma, rekordzista pod względem liczby występów w ekstraklasie.

Kontakty są?
Nie, byliśmy przecież wtedy dziećmi. Ale trochę znajomości w tym środowisku mam. Niedawno na moim koncercie w Alchemii był Tomek Siemieniec (były piłkarz Cracovii, teraz kierownik drużyny - red.). Mateusz Cetnarski (piłkarz Cracovii) też się pojawia. Poznaliśmy się rok temu w Kolbuszowej, na festiwalu "Spinacz". Poza nami grała tam m.in. Apteka. I znajomy mi mówi, że z Apteką przyszedł Cetnarski i ma na bębnach grać jeden numer. Myślałem, że mnie wkręca. Ale faktycznie, coś tam zagrał. Wiadomo, szału nie było, ale i tak byłem zaskoczony. Wiesz jak jest, piłkarzom z reguły bliżej do "Ona tańczy dla mnie" niż alternatywnych dźwięków.

Z hymnu Maleńczuka wyrzuciłbyś słowa "nigdy nie zejdę na psy"?
Nie, bo choć budzą kontrowersje, to w tej rywalizacji obu klubów to jest wbijanie szpilek na jakimś poziomie. Nie mogę za to słuchać, gdy kibice jednego klubu wyśmiewają zamordowanego fana drugiej strony. To jest słabe.

Powiedziałbym raczej, że przerażające.
Zaszło to wszystko za daleko.

I właśnie chyba dlatego kluby powinny unikać konfrontacji. A np. Wisła spadającej z ekstraklasy Cracovii puściła "Time to say goodbye".
To było na poziomie "nigdy nie zejdziemy na psy". Chamska szpila, ale chyba lepsze to niż żeby cały sektor wyzywał drugą stronę od "j... żydów". Inna sprawa, że to gremialne wyzywanie też nie znika.

Zbitka słowna "kibice - prawdziwi patrioci" nijak do tego nie pasuje.
Środowisko kibicowskie w Polsce zawsze było odchylone w prawą stronę. Bardziej identyfikowało się z ruchami narodowymi. W latach 90. na trybunach byli skinheadzi, moda minęła, teraz są hip-hopowcy, którzy podpinają się pod narodowe hasła. Z jednej strony to dobrze, że kultywują pamięć o żołnierzach wyklętych, ale zastanawiam się, na ile do tych ludzi trafia to, co wypisują na transparentach. Czy to nie owczy pęd.

Porównujesz swoje młodzieńcze lata z tym co jest teraz, i co myślisz?
Że jest gorzej. Wprawdzie lata 90. obfitowały w zdarzenia z użyciem niebezpiecznych narzędzi, ale teraz wszystko jest brutalniejsze. Jednak w tym nie uczestniczą przypadkowe osoby. Ludzie wiedzą, po co idą na ustawki. Ciężko się tam dostać z przypadku. To trochę jak sport ekstremalny, szukanie adrenaliny. Można tłumaczyć, mówić, to nie odniesie żadnego skutku. Ubierasz szalik, to przyjmujesz zasady gry. Wchodzisz w to z własnej woli. I jest na to takie przyzwolenie społeczne.

Zobojętnieliśmy, przywykliśmy?
Dziś ta agresja przeniosła się ze stadionów na ulice i osiedla. A wszystko opiera się na tej specyfice długiej rywalizacji. W czasie wojny były nielegalne derby i kibice bili się na nich parasolkami. Dziś kroją się maczetami. Znak czasów. Niestety mam wrażenie, że wiele z tym się nie da zrobić.

Myślisz, że to wszystko wynika z takiej tradycji kulturowo-osiedlowej, czy jednak z braku alternatywy?

Z jednego i z drugiego. Tradycja istnieje, to przekazuje się z pokolenia na pokolenie. Ale może gdyby była alternatywa, to część nie łapałaby się na chuligańskie życie. Na te ekstremalne formy kibicowania. No i jest jeszcze presja kolegów, jak jesteś młody to chcesz się wyróżnić. Najlepiej czymś negatywnym, bo czymś pozytywnym nikogo nie kupisz. Możesz pojechać na olimpiadę krajową z jakiegoś przedmiotu, ale wszyscy to mają w dupie. A jak walniesz deską policjanta, to będziesz gość.

To się nazywa kryzys wartości.
Na pewno. Zwróć uwagę, co się dzieje w internecie. Popularność zdobywają rzeczy żenujące jeśli chodzi o formę i przekaz. Im jest bardziej chamsko, wulgarnie, to jest poklask i wszyscy wokół tego się gromadzą. A wokół rzeczy wartościowych i ponadczasowych jest pustynia. Wydaje mi się, że to przekłada się na wszystko.

Tylko na stadionie bardziej to widać?
Tak, bo to są zorganizowane grupy. Zresztą dlatego ludzie do tego lgną: jest hierarchia, otoczka, są znajomi. Jeden za wszystkich. Dla młodego to fetysz.

Powiedzmy, że masz nastoletniego syna. Mówi: Tato, jadę z chłopakami na mecz. Zgadzasz się bez mrugnięcia okiem?
Miałbym zgryz. Jak każdy rodzic. Ale nie mógłbym być też hipokrytą. Sam to przeszedłem, więc... Dzieciaki też muszą mieć własne wspomnienia. Pewnie bym go puścił, ale nerwy by były. Duży stres już mam, gdy moja córka wychodzi na "osiemnastki".

Teraz na derby na Wisłę się wybierasz?
Gdybym był młodszy, to może. Teraz nie mogę się wyciąć z życia na cały dzień. Nigdy zresztą nie wiadomo, jak derby się skończą. Staniesz w nieodpowiednim miejscu i potem poleżysz dwie doby na dołku. Jestem ojcem samotnie wychowującym dziecko, więc staram się nie angażować w stresowe sytuacje. Nie mam zamiaru demonizować piłkarskich meczów, bo sam zabieram znajomych na Cracovię, żeby pokazać im, że może być fajna zabawa, ale derby są specyficzne. Tu nawet spokojnie nie można usiąść w szaliku Cracovii na sektorze vipowskim na Wiśle, i na odwrót. Chciałbym, żeby było inaczej, ale na razie derby to festiwal nienawiści.

Zostawmy z boku kiboli, ale na te mecze chodzą normalni ludzie, statecznie ojcowie z dziećmi, a nagle coś im się w głowie przestawia, zaczynają wyzywać kibiców drużyny przeciwnej, śpiewać obraźliwe piosenki. Kuriozum.
To taka schizofrenia. W normalnych okolicznościach ludzie by tego przecież nie robili. Ale to jest ponad sto lat rywalizacji, wszystko tkwi w nas. Element tożsamości. Te krakowskie derby to zjawisko wyjątkowe na europejską skalę.

Wzajemna nienawiść jest znacznie młodsza od obu klubów.
Fakt, mój ojciec, który mieszkał na Zwierzyńcu, opowiadał, że kiedyś ludzie chodzili i na Wisłę, i na Cracovię. Krótko mówiąc, chodzili na dobrą piłkę. Dziś tego nie ma. Zaczęło znikać w latach 80., gdy zaczęła się moda na ruchy kibicowskie. Co mam ci powiedzieć? Wolałbym, żeby tej nienawiści było mniej. Zwłaszcza, że ten problem narasta. Mam głównie na myśli dzieciaki, które chodzą na mecze i chłoną wszystko jak gąbki. Gdyby tego było mniej, to za parę lat ci młodsi inaczej by do tego podchodzili. Jestem za modelem, że ktoś może spokojnie siedzieć na trybunach w innym szaliku obok ciebie. OK, kłóćcie się, ale niech będzie normalnie. Niech nie dochodzi do tego, że giną ludzie, bo to jest największy dramat.

I widzisz szansę, że to się zmieni?
Prawdę mówiąc, to mało realne. Jesteśmy w Krakowie. Tutaj nic szybko się nie zmienia.

Marcin "Bzyk" Bąk, rocznik 1976, dumny obywatel Nowej Huty, której uroki i zalety nieustannie promuje. Postuluje, żeby odłączyć ją od Krakowa. Zespół WU-HAE, którego jest współzałożycielem, zrobił swego czasu dużo szumu na polskiej scenie muzycznej. W ramach tego projektu powstały w sumie trzy płyty, ostatnia w 2012 roku - "Merry crisis and a happy new fear". Bzyk lubi, kiedy dużo się dzieje, więc w 2010 roku powołał do życia Nohuckiego, którego styl określa mianem cyberpunka. Właśnie jest w trakcie nagrywania drugiej płyty. Pracuje po nocach, potem śpi do południa. Do niedawna z pasją oddawał się jeszcze grze w piłkę w zespole Stal Nowa Huta, który rozgrywa mecze wyłącznie charytatywne, ale musiał przestać, bo treningi zaczęły kolidować z próbami. Teraz rozważa wielki powrót na boisko.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska