https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

"Mosty na Wiśle" to podróż przez historię Krakowa od lat 30. XX wieku po lata 90., od symbolu łączenia po przepaść historii

Jolanta Tęcza-Ćwierz
Irena Małysa: Mój proces twórczy przypomina pracę ogrodnika: mam wizję historii i wiem, jak zakończy się główny wątek, reszta rozwija się organicznie
Irena Małysa: Mój proces twórczy przypomina pracę ogrodnika: mam wizję historii i wiem, jak zakończy się główny wątek, reszta rozwija się organicznie Archiwum Ireny Małysy
Irena Małysa w swojej najnowszej powieści „Mosty na Wiśle” przenosi czytelników do okupowanego Krakowa, w którym nawet gra w piłkę nożną zyskuje wymiar heroiczny. Na podstawie wspomnień swojej babci z czasów niemieckiej okupacji autorka opisuje, jak codzienność w cieniu wojny wpływała na odczłowieczenie ludzi, jak wielka była siła kibicowskiej pasji i jakie historie zostały zaklęte w krakowskim getcie.

Co symbolizują tytułowe mosty na Wiśle?

Mosty, o których wspominam w tytule, to nie tylko fizyczne konstrukcje łączące brzegi Wisły, ale przede wszystkim metaforyczne przejścia między przeszłością a teraźniejszością. Symbolizują zmieniające się losy Podgórza - kiedyś zapomnianej, mrocznej dzielnicy, a dziś jednego z najmodniejszych miejsc w Krakowie. Przykładem jest ulica Mostowa, która przed powstaniem kładki Ojca Bernatka była opustoszałym i niebezpiecznym zaułkiem, a obecnie tętni życiem dzięki klimatycznym lokalom przyciągającym zarówno mieszkańców, jak i turystów. Jednak mosty nie zawsze łączą. W czasach II wojny światowej z mostu Powstańców Śląskich można było słyszeć odgłosy tragedii z getta. Ludzie stojący po jego drugiej stronie byli świadkami cierpienia, na które nie mogli zareagować. To przejmujący symbol zarówno więzi, jak i rozdzielenia, jakie mosty mogą nieść.

Skąd pomysł na osadzenie akcji powieści w dwóch różnych liniach czasowych?

Dwie linie czasowe to mój znak rozpoznawczy, który od początku definiuje moją twórczość. Począwszy od debiutu „W cieniu Babiej Góry” doskonale odnajduję się w takim narracyjnym splocie. Ten układ pozwala mi swobodnie poruszać się po historii, diagnozować zmiany społeczne i rodzinne oraz tworzyć misterną grę z czytelnikiem. Równoczesne prowadzenie dwóch wątków daje panoramiczny obraz wydarzeń, a jednocześnie zmusza odbiorcę do wnikliwego śledzenia fabuły i odkrywania jego ulubionej linii narracyjnej. W najnowszej powieści „Mosty na Wiśle” zabieram czytelnika w podróż przez historię Krakowa od lat 30. XX wieku po lata 90. Każdy znajdzie tu coś bliskiego, a wzajemne przenikanie się tych dwóch linii czasowych nadaje powieści głębię i pozwala na zaskakujące zwroty akcji.

Jakie wyzwania wiązały się z połączeniem wątków historycznych i współczesnych w powieści?

Łączenie przeszłości z teraźniejszością to zadanie wymagające nie tylko precyzji, ale i wyczucia emocjonalnego. Wątki muszą być ze sobą spójne pod względem logiki, atmosfery i fabularnego rytmu, co niejednokrotnie sprawia, że autor balansuje na cienkiej linie. Mój proces twórczy przypomina pracę ogrodnika: mam ogólną wizję historii i wiem, jak zakończy się główny wątek, ale reszta rozwija się organicznie, niemal intuicyjnie. To podejście wywołuje we mnie pewien twórczy niepokój - czy wszystkie elementy fabuły ułożą się w harmonijną całość? Szczególnie trudne jest wiarygodne połączenie wydarzeń rozgrywających się na przestrzeni wielu lat, jednak staram się podchodzić do tego zadania z pełnym szacunkiem dla czytelnika, dopracowując każdą nitkę fabularnej tkaniny.

Pisze pani: „Tak okupant robił wyłom w świadomości mieszkańców. Najpierw stopniowo, poprzez zwykłe zakazy: nie wolno tego, nie wolno tamtego. Nikt nie będzie się kłócił o głupstwa. Nie wychodźcie z domów, oddajcie samochody, nie świętujcie Dnia Niepodległości. Ludzie tak łatwo się przyzwyczaili, tak łatwo przechodzili nad czyjąś krzywdą do porządku dziennego i to, co kiedyś wydawało się nie do pomyślenia, teraz stanowiło zwykłą codzienność”. To najbardziej przerażało - wewnętrzna zgoda ludzi, którzy wtedy żyli, na to, co działo się wokół nich?

Ten fragment powieści zwraca uwagę na fenomen „gotującej się żaby”, czyli stopniowe wprowadzanie zmian, co powoduje, że nawet najbardziej szokujące wydarzenia zaczynają być traktowane jako codzienność. Proces ten jest przedstawiony na przykładzie okupacji niemieckiej, kiedy społeczeństwo krok po kroku oswajało się z coraz większymi ograniczeniami. Najpierw drobne zakazy, potem większe represje, aż w końcu to, co wydawało się nie do pomyślenia, stawało się zwykłym elementem życia. Mechanizm ten można odnieść także do współczesnych doświadczeń. Pandemia covid-19 pokazała, jak szybko można zaadaptować się do nowych, nawet trudnych warunków. W ten sposób powieść zyskuje uniwersalny wymiar, stawiając pytania o ludzką naturę i granice akceptacji w obliczu zmian.

Czy historia przyjaźni Hani i Estery w pani książce jest oparta na prawdziwych wydarzeniach?

Tak. Moja babcia miała żydowską przyjaciółkę, co było dla mnie inspiracją do stworzenia tej historii. Jednakże wątki miłosne w powieści to czysta fikcja. Być może babcia także przeżyła podobne emocje, ale nigdy o tym nie opowiadała. Natomiast opisy pracy w niemieckim magazynie czy codzienne zagrożenia związane z życiem w okupowanym przez Niemców Krakowie - to autentyczne wspomnienia, które babcia przekazywała mi przez całe życie. Jej opowieści były dalekie od wielkich historii heroizmu czy sabotaży - to bardziej historia o zwykłej krakowiance, która w trudnych czasach próbowała przetrwać i pomagać innym, jednocześnie mierząc się z nieuchronnym odczłowieczeniem wywołanym przez wojnę. Babcia mieszkała na Placu Zgody, niedaleko słynnej apteki Tadeusza Pankiewicza, mieszczącej się na terenie getta, stąd wiele z tych lokalnych realiów znalazło swoje odzwierciedlenie w książce. W mojej rodzinie to właśnie pokolenie babci reprezentowało wartości, które powoli odchodzą: klasę, honor i pogodę ducha pomimo traumatycznych przeżyć. Pisanie tej książki było dla mnie próbą zamknięcia jej wspomnień w historii, która trafi do współczesnych czytelników.

Ile z pani babci odnajdziemy w postaci Hani?

Hania jest postacią całkowicie fikcyjną, choć wiele jej cech i doświadczeń pochodzi z historii mojej babci. Babcia była osobą pragmatyczną, zajmowała się handlem w rodzinnym sklepie mięsnym i wcześnie musiała przejąć obowiązki dorosłych po stracie matki. Była pozbawiona romantycznych uniesień, które przeżywa Hania, ale autentyczne są pewne elementy historii ten nastoletniej dziewczyny, takie jak wspomnienia dotyczące przedwojennej mody, potańcówek czy działalności w Klubie Gimnastycznym Sokół. Dzięki babci mogłam też poznać niezwykły patriotyzm tamtych czasów, kiedy ludzie żyli w zachwycie nad Polską, który porównałabym do współczesnej fascynacji celebrytami czy sztuką. Święta narodowe obchodzono z entuzjazmem, śpiewając patriotyczne pieśni na Plantach. To były zupełnie inne czasy, pełne radości z odzyskanej wolności.

W pani powieści przyjaźnią się dwie dziewczyny z różnych światów: Polka Hania i Żydówka Estera. Jakie przesłanie niesie ten wątek w kontekście historycznym?

Relacja Hani i Estery to symbol trudnych, często nieprzepracowanych relacji polsko-żydowskich. To wciąż temat pełen niedopowiedzeń, którym niechętnie się zajmujemy, nie tylko w dużych miastach, ale również w mniejszych miejscowościach. W Makowie Podhalańskim, gdzie teraz mieszkam, wiele kamienic należało kiedyś do Żydów. Ich sklepy były integralną częścią życia tamtejszej społeczności. Nie obwiniam Polaków za tragedie, które się wydarzyły, ale uważam, że brak rozmowy na ten temat buduje poczucie winy i niesprawiedliwości. Przyjaźń Hani i Estery to obraz tego, co moglibyśmy osiągnąć, gdybyśmy mieli odwagę podejmować dialog. Bez niego pozostają tylko żal i wzajemne nieporozumienia, które ranią obie strony. W książce chciałam pokazać, jak ważne jest budowanie mostów między różnymi światami - zarówno w przeszłości, jak i dziś.

Skąd pomysł na wątek grabieży polskich dzieł sztuki przez nazistów?

Temat ten zawsze budził moją fascynację. Już przed wojną, ponad rok przed jej wybuchem, trwały prace nad katalogowaniem naszych dóbr kultury, które później zostały zrabowane. To wciąż niezabliźniona rana, ponieważ wiele dzieł do dziś nie zostało odzyskanych. Nie możemy o tym zapominać, powinniśmy kontynuować poszukiwania i przywracać sztukę Polsce. Każde z tych dzieł jest niepowtarzalne i zasługuje na uwagę. Sądzę, że nie tylko instytucje, ale także osoby prywatne - biznesmeni czy politycy - powinni angażować się w ten proces.

Bardzo mocne i wyraziste były sceny, w których opisuje pani krakowskie getto. Jakie emocje towarzyszyły pani podczas pracy nad nimi?

Tworząc te fragmenty, mocno przeżywałam wszystko razem z bohaterami. Podczas researchu odwiedzałam wiele muzeów i korzystałam z licznych materiałów. Szczególne wrażenie wywarła na mnie ekspozycja w Muzeum Fabryki Emalia Oscara Schindlera. Tam naprawdę można poczuć, jak wyglądało życie pod okupacją, dostępne są obwieszczenia i ogłoszenia, budujące atmosferę ulic z tamtych czasów. Te elementy pomogły mi zrozumieć realia i oddać je w książce. Niezwykle ważnym źródłem były także opowieści mojej babci, która, idąc do pracy w magazynie, musiała przechodzić przez getto. Na początku mieszkańcy tego miejsca mieli nadzieję, że uda im się jakoś przetrwać, ale późniejsza likwidacja getta zamieniła tę nadzieję w koszmar. Babcia mówiła, że po wyzwoleniu nie spotkała już żadnego ze swoich żydowskich znajomych. To smutne świadectwo tragedii, w której zginęła jedna czwarta mieszkańców Krakowa.

Wspomniała pani o ulicach. W książce pojawia się między innymi ulica Kielecka i stojąca przy niej kamienica, w której dziś mieści się kancelaria adwokacka. W czasie wojny mieszkał tam Franz Tham. Jak powstawała postać tego przerażającego bohatera?

Postać Franza Thama odkryłam podczas zbierania materiałów do książki. Jako autorka często słyszę, że moje kryminały są „zbyt lekkie”, więc postanowiłam umieścić w tej powieści bohatera, który budzi grozę. Tham to postać częściowo legendarna - choć dokumenty krakowskiego Zakładu Medycyny Sądowej wspominają o przypadkach nekrofagii - wiele szczegółów pozostaje niewyjaśnionych. Zdecydowałam się połączyć fikcję z rzeczywistością. Tham wspólnie ze swoją polską kochanką Marią Motak zwabiali do swojego mieszkania przy Kieleckiej młode dziewczęta, a z zabitych wyrabiali kiełbasy. Historia kanibala uruchomiła wyobraźnię zarówno ówczesnych mieszkańców Krakowa, jak i późniejszych władz. Niemcy szybko próbowali sprawę wyciszyć, zabijając Thama i jego wspólniczkę, ale po wojnie temat powrócił. Faktem jest, że w piecu Thama znaleziono kości, a w jego mieszkaniu słoik ludzkiego smalcu. Pisanie o tym było dla mnie trudnym doświadczeniem. To, co przeżyli ludzie w tamtych czasach, wydaje się wręcz niewyobrażalne.

Porozmawiajmy o bardziej współczesnych fragmentach książki. Bohaterem, który tropi morderstwa, jest policjant Walenty Cichocki. Wzorowała go pani na kimś realnym?

Walenty Cichocki to postać, która narodziła się w mojej wyobraźni. Mam dar kreowania bohaterów niemal intuicyjnie, bez długiego namysłu. Nie chciałam jednak, by Cichocki był stereotypowym przystojnym, samotnym alkoholikiem, dlatego wymyśliłam, że będzie to człowiek z tajemnicami i daleki od ideału, który mierzy się ze swoimi demonami. Fascynują mnie wpływy dziecięcych traum na nasze dorosłe życie. Moi rodzice byli wychowywani przez pokolenie naznaczone wojną, pełne lęków i ran. Zastanawia mnie, jak te traumy przekładają się na kolejne pokolenia i ile czasu musi upłynąć, zanim całkowicie się od nich uwolnimy. To pytania, które wciąż sobie zadaję, a które mocno wpłynęły na kreację Cichockiego.

Jest pani pedagogiem specjalnym. Czy praktyka zawodowa pomaga pani w tworzeniu takich kreacji bohaterów jak Walenty Cichocki?

Zdecydowanie tak, choć bardziej niż wiedza psychologiczna pomaga mi doświadczenie życiowe. Ogromną inspirację czerpię z rozmów, zwłaszcza ze starszymi ludźmi. Przy tej książce niezwykle cenne okazały się opowieści mojej babci i mamy, które godzinami rozmawiały ze mną o czasach okupacji. Choć jako młoda osoba nie zadawałam babci pytań, które teraz uznałabym za istotne, to i tak udało mi się zebrać wiele cennych wspomnień. Podczas pracy nad książką przeszukiwałam różne źródła, od książek po nagrania Stowarzyszenia Przyjaciół Podgórza, w których świadkowie wojny dzielili się swoimi historiami. Pamiętam opowieść jednej pani o pierwszych dniach okupacji. Wspominała, że kobiety się modliły, a młodzi chłopcy... grali w karty. To właśnie takie szczegóły nadają historii autentyczności. Często spędzałam całe godziny na researchu, by stworzyć dwa zdania, które będą oddawały realia tamtych czasów.

Jak ważne było wierne oddanie atmosfery Krakowa - zarówno okupowanego, jak i tego z lat dziewięćdziesiątych?

Lata dziewięćdziesiąte pamiętam z dzieciństwa. Jako dziewczynka odwiedzałam babcię w Krakowie i razem przemierzałyśmy jego ulice. To czas, gdy pojawił się pierwszy McDonald na Floriańskiej, a w witrynach sklepów, które oglądałam z nosem przyklejonym do szyby, widać było powiew zachodniego świata. Jednak na ulicach wciąż panowała bieda, a Kazimierz był zapomnianą, zaniedbaną dzielnicą. W powietrzu unosiło się poczucie, że coś wielkiego nadchodzi, że życie zacznie się zmieniać. Tworząc klimat tych lat, inspirowałam się między innymi serialem „07 zgłoś się”. Opisuję dancingi w hotelach, natapirowane fryzury kobiet palących papierosy - obraz epoki pełnej kontrastów i nadziei na lepsze jutro.

Ważnym wątkiem w pani powieści jest futbol - wierność drużynie piłkarskiej i odwieczna wojna między Cracovią i Wisłą.

Nie jestem aktywnym kibicem, ale dorastałam w Krakowie, gdzie te podziały były bardzo widoczne. Wielokrotnie widziałam powracających z derbów kibiców, którzy potrafili zdemolować miasto. Budziło to we mnie lęk i niezrozumienie. Z czasem łatwiej mi było pojąć fascynację piłką nożną, ale najbardziej zainteresował mnie futbol w czasach okupacji. W tamtym okresie organizowanie derbów wiązało się z ogromnym ryzykiem. Mimo groźby łapanek mieszkańcy Krakowa decydowali się przyjść na stadion. To pokazuje, jak wielką moc miała piłka nożna, nawet w tak trudnych czasach. Była namiastką normalności, sposobem na zachowanie ducha wspólnoty i choć chwilowego oderwania się od brutalnej rzeczywistości.

Dlaczego akcja „Mostów na Wiśle” dzieje się właśnie w Krakowie?

Kraków to moje ukochane miasto, miejsce moich narodzin i rodzinnych wspomnień. Często opowiada się o Warszawie w kontekście drugiej wojny światowej, ale Kraków, jako stolica Generalnego Gubernatorstwa, miał zupełnie inną historię. Podczas okupacji co siódmy mieszkaniec Krakowa był Niemcem - nie tylko żołnierzem, ale także urzędnikiem, handlarzem czy członkiem rodziny. Miasto tętniło niemieckim życiem, co sprawiało, że działalność konspiracyjna była tu wyjątkowo trudna. Niemcy organizowali wielkie budowy, a nawet dekorowali Rynek na Święta Bożego Narodzenia ogromnymi choinkami, na których wieszali swastyki. W powieści staram się wiernie oddać realia tamtych czasów. Wprowadziłam elementy kalendarium okupacji, by czytelnik mógł lepiej zrozumieć, jak wyglądało życie w Krakowie podczas wojny.

Są miejsca w Krakowie, które szczególnie panią inspirowały w czasie pisania?

Uwielbiam Kazimierz, gdzie przez jakiś czas mieszkałam, oraz Podgórze, które zachwyca swoją autentycznością. Krakowskie cmentarze są dla mnie szczególnym miejscem - pełnym historii i emocji. Na Rakowicach spoczywa część mojej rodziny, a atmosfera podczas uroczystości Wszystkich Świętych zawsze mnie porusza. To czas, gdy możemy spotkać kwestujących aktorów, posłuchać muzyki granej na skrzypcach i poczuć wyjątkowy klimat. Na Podgórzu ten dzień wygląda zupełnie inaczej - grają na akordeonie, sprzedają kiełbaski i baloniki. Ta różnica w atmosferze pokazuje kontrast między Podgórzem a Starym Miastem. Podgórze, kiedyś dzielnica robotnicza, miało zupełnie inny charakter - bardziej przaśny, ale równie piękny i pełen wyjątkowej historii. Mam nadzieję, że udało mi się oddać te różnice w mojej powieści.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kultura i rozrywka

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska