Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najgorszy jest ciekawski wzrok ludzi

Maria Mazurek
Maria Mazurek
Marcin mógłby całe dnie spędzać kopiąc w piłkę. Choć lubi matematykę, to marzy, by zostać piłkarzem.
Marcin mógłby całe dnie spędzać kopiąc w piłkę. Choć lubi matematykę, to marzy, by zostać piłkarzem. fot. Michał Gąciarz
To nie blizny po poparzeniu bolą najbardziej. Znacznie gorszy jest ciekawski, niby współczujący wzrok ludzi. Często wyraża on obrzydzenie albo strach. Maria Mazurek pisze o 11-letnim Marcinie Filipowiczu, dzielnym chłopcu spod Limanowej.

Wyrzuty
31 lipca 2005 roku na zawsze zmienił życie Marcina. On sam pamiętać tego feralnego dnia nie może. Miał zaledwie 16 miesięcy.

Zdrowy, wesoły chłopczyk, który niedawno nauczył się chodzić, który zaczął mówić. Poznawał świat.

Było słoneczne popołudnie, więc rodzina Filipowiczów ze Żmiącej, powiat limanowski, postanowiła zrobić w swoim ogrodzie grilla. Mieszkają na górzystych terenach, pośród lasów; wokół spokój, zieleń. Sielanka.

Cała gromadka dzieci - wtedy było ich czworo, teraz jest już pięcioro - bawiła się beztrosko, biegała po ogrodzie. Maria, matka chłopca, krążyła między ogrodem a domem.

Ojciec rozpalał grilla.

Podbiegł do niego Marcin i stało się. Maria nie lubi mówić o tej chwili. Nie lubi w ogóle wracać do tego myślami.

Anna Chrapusta, mikrochirurg z Krakowa, specjalistka od poparzeń, lekarka Marcina:

- Rodzice dzieci poparzonych często wyrzucają sobie, że coś zrobili nie tak, że nie upilnowali dziecka, że spuścili z niego wzrok. Ale prawda jest taka, że to w zdecydowanej większości są po prostu nieszczęśliwe wypadki. Wystarczy sekunda nieuwagi.

Z tych pierwszych chwil po wypadku Maria pamięta głównie schodzącą płatami skórę Marcina. Jak się okazało, 70 procent jego ciała było pokrytych poparzeniami III stopnia.

Wtedy jeszcze Maria nie zdawała sobie sprawy, jakie to groźne.

Oparzenie
Oparzenie to uszkodzenie skóry, a także głębiej położonych tkanek lub narządów wskutek działania ciepła, żrących substancji chemicznych (stałych, płynnych, gazowych), prądu elektrycznego, promieni słonecznych - UV, promieniowania (RTG, UV i innych czynników promiennych). Przy rozległych oparzeniach ogólnoustrojowy wstrząs może doprowadzić do zgonu.

Jak głupi film
Potem wszystko działo się jak w kiepskim amerykańskim filmie. Karetka pogotowia zabrała Marcinka, by zawieźć go do szpitala w Limanowej. W drodze się zepsuła. Musieli czekać na przyjazd kolejnej.

W szpitalu okazało się, że tamtejsi lekarze i tak nie są w stanie pomóc dziecku. Podłączyli do kroplówki, zrobili opatrunek, wezwali helikopter.

- Chyba nigdy na oczy nie widzieli takiego oparzenia - wspomina Maria. - Byli zupełnie bezradni.

Helikopter jednak (jak w kiepskich filmach bywa), nie mógł wystartować przez szalejącą akurat burzę. W oparzeniach tego stopnia pierwsze godziny, nawet minuty po wypadku są kluczowe. Od nich zależy, czy człowiek przeżyje. Z każdą minutą tej burzy szanse Marcinka się zmniejszały.

Maria, na szczęście, wtedy nie zdawała sobie z tego sprawy. Jak już śmigłowiec w końcu mógł przetransportować jej synka do szpitala dziecięcego w krakowskim Prokocimiu, mówiła jeszcze mężowi: spakuj dla dziecka jakieś ubrania, zabawki.

- Boże, przecież przez kolejne tygodnie on leżał nieprzytomny na IOM-ie, w samym pampersie...

Pierwszy pacjent
Zanim dotarli do Krakowa, był środek nocy.

Ordynatorem prokocimskiej oparzeniówki był nieżyjący już mikrochirurg, prof. Jacek Puchała. Jego uczennicą - dr Anna Chrapusta, dziś znana w całej Polsce jako lekarka przyszywająca obcięte nogi i ręce. Wówczas była po prostu młodziutką, ambitną lekarką zapatrzoną w swojego mistrza i uwielbiającą swoich małych pacjentów.

- Profesor Puchała już jakiś czas wcześniej wprowadził na swoim oddziale zasadę: żaden pacjent z poparzeniem nie większym niż 75 proc. powierzchni ciała nie ma prawa nam umrzeć - wspomina dr Chrapusta.

- Ale, Bogiem a prawdą, gdyby limanowscy lekarze mieli zostawić poparzonego chłopca u siebie, nie przeżyłby pewnie pierwszej nocy - mówi Maria.

Dr Chrapusta: - Marcin był pierwszym pacjentem, którego prof. Puchała pozwolił mi prowadzić samej, od początku do końca. Starałam się z całych sił, by udowodnić mu i sobie, że na to wyróżnienie zasłużyłam.

Wypadek zmienia perspektywę
Lekarze natychmiast zaintubowali Marcina - bez tego umarłby z bólu.

Wtedy, tej pierwszej nocy w prokocimskim szpitalu, Maria zaczęła zdawać sobie sprawę, w jak ciężkim stanie jest jej syn. I że tylko bardzo fachowa pomoc może go uchronić przed śmiercią. Pamięta z oddziału jak przywieziono chłopca, który próbował wejść na słup wysokiego napięcia. Nie odratowali go. Pamięta też jego matkę...

Jeśli chodzi o Marcina, kryzys przyszedł trzeciej nocy. Chłopczyk był już jedną nogą na drugim świecie. Maria akurat wtedy pojechała do domu, o wszystkim dowiedziała się po fakcie.

Może to lepiej.

Marcin leżał nieprzytomny równo 27 dni i 27 nocy.

Maria dziś nie wie, jak znalazła na to wszystko siłę. Na pewno po części czerpała ją z rozmów z innymi matkami. Na oddziale rodzice stworzyli coś na kształt grupy wsparcia. Trudne chwile łączą ludzi. Poza tym, tylko rodzic innego chorego dziecka rozumie, co w takich chwilach się czuje.

- Taki wypadek zupełnie zmienia perspektywę - mówi Maria. - Kiedyś przejmowałam się rzeczami, które dzisiaj wydają mi się zupełnie błahe, nieistotne. Wręcz denerwuje mnie teraz, gdy ktoś narzeka, że boli go głowa lub że jest brzydka pogoda - mówi kobieta.

Dziecko, boję się ciebie!
Marcin i jego mama nawet nie potrafią zliczyć, ile już chłopiec miał operacji. Dr Anna Chrapusta tłumaczy, że w przypadku poparzonych dzieci jest konieczność wykonania kilku takich zabiegów rocznie, aż pacjent będzie dorosły. Ciało dziecka rośnie, a wraz z nim powinna rosnąć skóra. Powinna, bo u poparzonych dzieci nie może, bo blizna nie rośnie. Więc tworzą się bolesne przykurcze.

Oprócz tego Marcin co tydzień jeździ na rehabilitację. I dzień w dzień ćwiczy: mają lampę do naświetlania, matę do hydromasażu.

Właściwie całe życie Marcina kręci się wokół poparzeń.

Dzielnie to znosi. Maria mówi, że chore dzieci mają w sobie niespotykany u rówieśników spokój, dojrzałość. Są w stanie znieść dużo więcej. Bez pisków, krzyków, marudzenia.

Marcina i Marię męczy tylko jedno: że ludzie czasem patrzą na chłopca, jak na dziwadło. Że głupio komentują.

- Pamiętam, jak byliśmy w szpitalu w Prokocimiu, Marcin czuł się już lepiej, chodził - wspomina kobieta. - Poszłam więc z nim na zakupy do Tesco, które leży tuż obok szpitala. Nagle jedna kobieta go zobaczyła i zaczęła krzyczeć na cały sklep: „Dziecko, ja się ciebie boję!” - wspomina Maria.

Marcin chodzi teraz do piątej klasy podstawówki, u siebie, w Żmiącej.

To kameralna, mała szkoła, gdzie chodzi dużo dzieciaków, które niejedno w życiu przeżyły - między innymi te z okolicznego Domu Dziecka. Z Marcina więc dzieci się nie śmieją, akceptują go, jakim jest.

Jest jednak jedna rzecz, o którą Maria się boi: za dwa lata Marcin pójdzie do gimnazjum, a wtedy do szkoły będzie musiał już dojeżdżać do okolicznych Ujanowic. Czy dzieci w tak dużej szkole, w trudnym wieku, będą go akceptować? Czy nie będą śmiać się z niego po kątach, szykanować? Jeśli się patrzy na to, co dziś się dzieje z młodzieżą, te wszystkie hejty, wyszukiwanie ofiar, to rodzi się w człowieku wątpliwość.

Marzenie: grać na boisku w piłkę
Sam Marcin, na razie przynajmniej, przejmować się tym nie zamierza. Nawet czeka na to gimnazjum, bo może wtedy będzie miał szansę, żeby pograć częściej w piłkę nożną?

Bo chłopak mógłby całe dnie spędzać kopiąc w piłkę. Lubi w szkole też matematykę, ale zapytany o to, kim chce zostać w przyszłości, bez wahania odpowiada: piłkarzem.

Maria: - Niestety, nie mam prawa jazdy, więc nie mam jak wozić Marcina na treningi do Ujanowic. Syn chciał sam dojeżdżać tam na rowerze. Ale uznałam, że na to jeszcze za wcześnie.

To nic, Marcin poczeka. Akurat cierpliwość ma wyjątkową.

Klasyfikacja oparzeń
I stopnia - obejmuje tylko naskórek, objawami są zaczerwienienie skóry i ból.

II stopnia powierzchowne - obejmuje naskórek i część skóry właściwej, pojawiają się pęcherze z surowiczym płynem, goi się w ciągu 10-21 dni, nie pozostawia blizn.

II stopnia głębokie - obejmuje naskórek i pełną grubość skóry właściwej. Skóra jest biała z czerwonymi punktami w okolicy cebulek włosowych. Goi się przez kilka tygodni, pozostawia blizny.

III stopnia - martwica obejmuje skórę właściwą z naczyniami i nerwami skórnymi, i z podskórną tkanką tłuszczową. Skóra przyjmuje barwę od białej do brunatnej, jest twarda i sucha. Goi się długo, zazwyczaj wymaga przeszczepu. Pozostawia widoczne blizny.

IV stopnia - martwica obejmuje mięśnie, ścięgna, kości. W najcięższych przypadkach tego typu oparzeń cechą charakterystyczną jest zwęglenie oparzonej części ciała. Czasami nie wyróżnia się odrębnego IV stopnia i wszystkie oparzenia tego typu zalicza się do III stopnia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska