https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Nick Cave podnosi na duchu. David Gilmour powoli odchodzi. The The stawia na bluesa. Michael Schenker odmładza UFO

Paweł Gzyl
Nick Cave
Nick Cave Piotr Hukało
Nick Cave zachwycił niedawno koncertem w krakowskiej Tauron Arenie. Warto więc sięgnąć po jego nową płytę. David Gilmour stawia na swym ostatnim solowym albumie na bogate brzmienie. Matt Johnson czyli The The oddaje hołd bluesowi i soulowi. Michael Schenker to jeden z najlepszych gitarzystów rockowych na świecie. Dziś odmładza swe piosenki nagrane z grupą UFO w latach 70.

Czy cisza wyborcza zostanie zniesiona?

od 7 lat

Nick Cave & The Bad Seeds „Wild God”, PIAS, 2024
Kiedy przyjechał na początku lat 80. z Australii do Anglii z kolegami z zespołu The Birthday Party, wydawało się, że ich muzyka jest zbyt brzydka i hałaśliwa, by zdobyć popularność. Tymczasem stało się inaczej: piosenki pełne potępieńczych wrzasków Nicka Cave’a stały się hymnami ówczesnych gotów. Muzykę tę napędzały mocne narkotyki – i piosenkarz nie wytrzymał długo tego ciśnienia. Rozpoczął więc solową karierę z zespołem The Bad Seeds, nagrywając z roku na rok coraz bardziej spokojne i łagodne ballady. To one przyniosły mu światową sławę.

Nowa płyta Cave’a zebrała wprost entuzjastyczne recenzje. Wszystkim jej słuchaczom udzieliła się nieziemska radość płynąca z tych nagrań. Australijski piosenkarz przeszedł niedawno przez piekło: pogrzebał dwóch swych synów. Teraz jednak znów odnalazł to, co w naszym życiu najważniejsze: wiarę, nadzieję i miłość. I ten nastrój ma na płycie idealne odzwierciedlenie w postaci chóru gospel. Stąd piosenki z „Wild God” brzmią jak uduchowione hymny na cześć Boga, który podnosi człowieka z dna rozpaczy. Piękny to album – muzycznie i tekstowo.

David Gilmour „Luck & Strange”, Sony, 2024
Brytyjski wokalista i gitarzysta od lat mierzy się ze schedą swego legendarnego zespołu. Pierwszą płytę solową wydał już w 1978 roku – i wtedy przyćmiła ją premiera słynnego „The Wall”. Drugi krążek Gilmoura pojawił się w 1984 roku i wówczas muzyk musiał się też liczyć z porównywaniem swych piosenek z piosenkami swego kolegi z Pink Floyd – Rogera Watersa. Być może dlatego zrobił sobie potem długą przerwę i powrócił do solowej działalności dopiero w 2006 roku. W efekcie „Luck & Strange” to zaledwie jego piąty solowy album.

Podobnie jak na poprzednich krążkach Gilmour nie ucieka od tego, co najbardziej charakterystyczne dla jego muzyki – głosu i brzmienia gitary. I nikt tego tak naprawdę by nie chciał. Dzięki temu w nowych piosenkach artysty wciąż słychać echa floydowskiej psychodelii. Tym razem mają one wyjątkowo rozbudowane brzmienie o orkiestrę i chór. Odpowiada to tekstom, które napisała żona Gilmoura, dotyczącym spraw ostatecznych: starości i śmierci. W głosie muzyka jest smutna nuta, która sprawia, iż zdajemy sobie sprawę, że Gilmour właściwie żegna się z nami. Jest jednak pogodzony z tą koleją rzeczy, stąd „Luck & Strange” niesie spokój i ukojenie.

The The „Ensoulment”, PIAS, 2024
Kiedy Matt Johnson zaczynał swą karierę pod koniec lat 80. zamieścił w „New Musical Expressie” dwa ogłoszenia o poszukiwaniu muzyków do swego zespołu. W pierwszym za inspirację podał The Velvet Underground, a w drugim – Throbbing Gristle. I taka była też początkowo muzyka jego projektu. Trzy pierwsze płyty The The oscylowały wokół rozedrganego synth-popu flirtującego z industrialem. Prawdziwy sukces Brytyjczyk osiągnął jednak, dopiero kiedy wygładził brzmienie. W efekcie płyty „Soul Mining” i „Infected” z połowy lat 80. stały się bestsellerami. Od tamtej pory Johnson regularnie raczy nas płytami, które od początku lat 90. mają już bardzo klasyczne brzmienie.

To też przypadek tej najnowszej – „Ensoulment”. Ósmy album The The zgodnie z tytułem oddaje hołd „czarnej” muzyce – stąd w nowych piosenkach tyle bluesowych nut i soulowych zaśpiewów. Wszystko to wpisane jest jednak w formułę klasycznej popowej piosenki, osadzonej przede wszystkim w gitarowych brzmieniach. Słucha się tego przyjemnie, szczególnie, kiedy rozumiemy teksty Johnsona. Brytyjczyk ma lekkie pióro, nie boi się jednak podejmować trudnych tematów, chętnie sięga po ironię i sarkazm. I właśnie na tym polega urok jego twórczości, która zawsze cieszyła się większym uznaniem w ojczyźnie artysty niż w innych krajach.

Michael Schenker „My Years With UFO”, Mystic, 2024
Kiedy w latach 70. muzyczne mody dyktował Piotr Kaczkowski z radiowej Trójki, młodzi ludzie z Peerelu słuchali przede wszystkim hard rocka. Jednym z zespołów, którego płyty słynny prezenter grał w swoich audycjach, był brytyjski zespół UFO. Największe sukcesy odnosił on jednak, kiedy jego gitarzystą został Michael Schenker. Choć młody i utalentowany Niemiec zabawił w UFO tylko pięć lat i został wyrzucony za pijaństwo, wszyscy fani hard rocka najbardziej cenią płyty zespołu nagrane z nim w składzie.

Teraz po wielu latach Schenker wraca na solowej płycie do repertuaru stworzonego z Anglikami. W międzyczasie zyskał miano jednego z najlepszych gitarzystów w historii rocka. Nic więc dziwnego, że w tej podróży dołączają do niego świetni muzycy - Derek Sherinian, Brian Tichy i Barry Sparks - oraz w roli gości elita dzisiejszej sceny hard rockowej: Axl Rose, Slash, Roger Glover, Joey Tempest, Biff Byford, Dee Snider, Joe Lynn Turner czy Carmine Appice. W efekcie dostajemy takie hity, jak „Doctor, Doctor” czy „Mother Mary” w mocniejszych wersjach od oryginałów, brzmiących teraz na miarę XXI wieku.

Wideo
Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska