Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O przemianie ścieków w wodę

Piotr Rąpalski
Andrzej Banaś
Ciągnąc za spłuczkę w toalecie posyłamy miliardom bakterii szwedzki stół pełen smakołyków. To one wykonują mrówczą robotę wyjadając z wody to, co w niej paskudne. Brunatną maź zamieniają w górski potok.

Oczyszczalnia ścieków "Płaszów" zajmuje 50 ha terenu. O dziwo, tym wielkim obszarem zarządza na co dzień zaledwie pięć osób. W jaki sposób potrafią dziennie oczyścić 165 mln litrów ścieków z Krakowa? Zmienić je z szarej, śmierdzącej brei w wodę niemal tak czystą jak ta, którą mamy w kranach? Pomagają im miliardy bakterii. Jedne lubią fermentujące gluty, a inne brud pływający w wodzie. Pycha!

Bez masek gazowych
Strażnik wypisuje nam przepustki. Bez nich ani rusz. Oczyszczalnie to zakłady szczególnie strzeżone, choć wydaje się, że terroryści musieliby oszaleć, aby próbować zatruwać wąglikiem ścieki. Jest tu jednak sporo wybuchowych gazów. Meldujemy się u kierownika Adama Pajdaka. - Dostaniemy maski, hełmy i fartuchy? - pytamy. - Dajcie panowie spokój. Tu nie jest tak strasznie - odpowiada. Parę miesięcy temu robiliśmy reportaż w krakowskich kanałach. Wanilią nie pachniało. W oczyszczalni ma być gorzej. Zobaczymy.

Idziemy przez plac. Tutaj znajduje się kanał, którym przypływają ścieki. Ma kilka metrów głębokości. Nasz przewodnik wspomina majową powódź. - Brakowało pół metra, żeby się przelało. Zaznaczyliśmy sobie miejsce dokąd doszedł poziom - mówi Pajdak i pokazuje kreskę z napisem "maj 2010". Pod nią przepaść, a w dole rwący ściek. Do oczyszczalni spływają ścieki z domów, zakładów przemysłowych i wody opadowe. Normalnie przyjmuje ona 165 mln litrów na dobę, ale może przerobić cztery razy więcej.

Skarby ze ścieków
Jedna za drugą mijają nas szambiarki. Dopiero teraz czujemy, że jesteśmy wśród ścieków. Nosy wyginają się jak chińska gimnastyczka na olimpiadzie. Na szczęście dziś wieje jak na Morzu Północnym i zapachy szybko uciekają. Szambiarki to relikt przeszłości, bo już prawie wszyscy krakowianie mają kanalizację. Nad oczyszczalnią krążą stada ptaków. Klimat jak z filmu Hitchcocka. - To nasza zmora, bo brudzą. Mają tu mnóstwo jedzenia. Ścieki nigdy nie zamarzają, więc mogą pływać w cieple. Ale mamy na nie sposób. Pokażę później - mówi Pajdak.

Gdy ścieki wpłyną do oczyszczalni są cedzone przez sito o szerokości oczek 6 cm. Szmaty, butelki i wielkie kudły nie wiadomo z czego są wyłapywane, wyciągane przez groźne mechaniczne zęby i pakowane na ciężarówkę. - Kiedyś w oczyszczalni we Wrocławiu wyłowili kajak. Jak się dostał do kanału pozostaje zagadką. U nas zdarzały się portfele. Puste - mówi kierownik. Przesiane ścieki zasysa sześć pomp do niewielkiego budynku. Śmierdzi tu na potęgę, bo fetor nie ma gdzie "przeminąć z wiatrem". Tutaj odbywa się dalsza selekcja. Dalej nie są dopuszczane śmieci mające więcej niż 6 mm średnicy. - Kiedyś można było tu wyłowić nawet banknot 100 zł. Teraz już coraz rzadziej. Kryzys i o premię trudno - mówi żartobliwie pracownik, pan Piotr.

Wychodzimy na kolejny obiekt. To piaskownik. Tu od ścieków oddziela się części mineralne, piasek i drobne kamyczki. Woda niemal stoi, aby niepożądany materiał opadł na dno. Później wędruje na przyczepę. Może być wykorzystywany do budowy dróg, ale nie mieszkań. Kółko ratunkowe? Teraz widzę, że pełno ich na poręczach w oczyszczalni. Po co? Myślałem, że jeśli ktoś wpadnie do tej brei to od razu się rozpuszcza. - Muszą być, ale nigdy jeszcze ich nie używaliśmy. I niech tak zostanie - życzy sobie Pajdak.
Bakterie na pikniku
Kolejnym punktem wycieczki są wielkie cztery baseny. - To osadniki. Po ich dnie powoli przesuwa się wielkie mieszadło, zgarniające zanieczyszczenia, które opadają na dno. Widać, że woda jest już czystsza od tej, którą widzieliśmy na początku. Ciągle jednak straszy szarością. Doliną Pięciu Stawów to jeszcze nie jest. - W 2007 roku tutaj kończyła się oczyszczalnia i to płynęło już do rzeki. Teraz jesteśmy w połowie zakładu - dumnie stwierdza Pajdak.

Woda pompowana jest dalej, ale co z osadem? Jest zagęszczany, aby zmniejszył objętość. Nim to nastąpi, skapuje do wielkiej balii. Stąd osad trafia do czterech potężnych silosów, wysokich na 22 metry. Idziemy na ich dachy. Windy nie ma, bo mechanizm zalało podczas powodzi. Po wgramoleniu się po schodach jesteśmy na szczycie. Widać stąd całą oczyszczalnię, elektrociepłownię w Łęgu i wielką zieloną łąkę. - Kiedyś lądowały tam osady, ale rekultywowaliśmy je i mamy wielki zielony trawnik. Ma 18 ha - chwali się Pajdak.

Pod nami odbywa się fermentacja w temperaturze 38 stopni, ale na degustację win nie mamy co liczyć. Miliony bakterii zjadają części organiczne z osadów. Wytwarza się przy tym biogaz - gaz, który można spalać. Właśnie budowana jest elektrownia, w której gaz posłuży do wytworzenia prądu, a ten pomoże napędzać urządzenia w oczyszczalni. Wchodzimy do budynku, gdzie oczy łzawią, a fetor paraliżuje zmysły. Koszmar. Na taśmę wjeżdża maź, a wyjeżdża coś na kształt "wstążek". Jadą one do silosów. Na piętrze budynku już przefermentowany osad jest prasowany i zrzucany na ciężarówki.

Cud nad Drwinią
Wracajmy do pogoni za ściekiem. Wkraczamy na teren reaktorów biologicznych. Jest ich pięć. Każdy ma wymiary boiska do piłki nożnej. Głębokie są na dziewięć metrów. Tutaj kolejne bakterie mają ucztę. Zżerają ostatnie zanieczyszczenia ze ścieków. Po wyżerce rozmnażają się, a zanieczyszczeń w ściekach zostaje już niewiele. O dziwo, bakterie widać gołym okiem, bo gromadzą się w większe skupiska. A na lekcjach biologii męczyłem się z mikroskopem.

Nie pachnie już wychodkiem. - To zapach ziemisty. Na początku mieliśmy gnilny, a później metanu - mówi Pajdak. Z reaktorów ścieki trafiają do kolejnych osadników. W nich woda jest już prawie tak klarowna jak w mazurskim jeziorze. Stąd spływa do zbiornika i do Drwiny. Razem z bakteriami? Spokojnie. Bakterie nażarte osadem trafiają do budynku, który już odwiedziliśmy. To z nich produkowało się "gówniane wstążeczki"

- Tutaj mamy najwięcej ptaków, ale je odstraszamy - mówi Pajdak. Nagle rozlega się przeraźliwy wrzask. Jakby kogoś ze skóry obdzierali. - To nasz odstraszacz. Wydaje odgłosy jakby jastrząb atakował rybitwę. Skutkuje - zapewnia kierownik. Na koniec dowód. Tam gdzie woda z oczyszczalni wypływa do Drwiny leżą dwie fiolki. W jednej czarne jak smoła ścieki, a w drugiej przezroczysta woda. To działa! Brakuje tylko jeszcze maszyny, która wodę zamieniałaby w wino. Muszę jednak zapytać przewodnika, czy to nie obciach być specem od ścieków. - Już nie, choć w latach 70. praca tutaj była jak zsyłka. Teraz wymagamy profesjonalizmu, fachowej wiedzy i doświadczenia - kwituje z uśmiechem kierownik Pajdak.

Brutalne zbrodnie, zuchwałe kradzieże, tragiczne wypadki. Zobacz, jak wygląda prawda o kryminalnej Małopolscekryminalnamalopolska.pl

60 tysięcy złotych do wygrania.Sprawdź jak. Wejdź nawww.szumowski.eu

Najświeższe relacje, najnowsze informacje z Mistrzostw Świata w siatkówce 2010www.trzeciset.polskatimes.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska