FLESZ - Uszczelnienie zakazu handlu w niedziele stało się faktem
Pochodzi ze Śląska. Pierwsze kroki stawiał w chórze kościelnym. Prowadzący go duchowny od razu zwrócił uwagę na utalentowanego chłopca. Za jego radą rodzice zapisali małego Stasia do szkoły muzycznej na naukę gry na skrzypcach. Kontynuował ją potem w liceum. Z czasem coraz bardziej jednak ciągnęło go do mikrofonu niż do instrumentu.
- Właściwie śpiewałem już od dziecka. Generalnie głównie śląskie przyśpiewki, bo w ogóle nie interesowały mnie popowe przeboje. Dlatego zakochałem się w muzyce europejskiej – i tej dawnej, z czasów renesansu, i tej najnowszej. Ale jazz zafascynował mnie intelektualnie jako idea – tłumaczy nam.
Kiedy podczas zajęć zagrał klasyczny utwór, wypuszczając się na niespodziewaną improwizację, usłyszał od nauczyciela: „Stasiu, ty wiesz, że Ojstrachem to już nie będziesz. Ale ty masz coś niesamowitego: talenty improwizatorski. Powinieneś studiować kompozycję”. Tak też się stało: Soyka zdał na Akademię Muzyczną i w czasie studiów został wokalistą uczelnianego big-bandu.
- Mając czternaście lat uczestniczyłem w ruchu „Żywego Kościoła”. Pewnego lata przyjechali do Gliwic amerykańscy protestanci z podobnego ruchu – „Agape”. I ci nasi goście przywieźli ze sobą wspaniałe pieśni gospel i spirituals. Wszyscy byliśmy zachwyceni, jak oni radośnie śpiewają! To zainspirowało mnie do tego, aby sięgnąć po tę muzykę i stworzyć coś własnego w tym klimacie – opowiada.
I rzeczywiście: kiedy skończył akademię, zaczął karierę solową, śpiewając wszystkie odmiany „czarnej” muzyki – od jazzu, przez soul, po gospel. Sukcesy przyszły niemal natychmiast. Jego debiutancki album „Blublula” z 1981 roku został uznany za najlepszą płytę jazzową sezonu i pokrył się złotem. Z czasem zamarzyła mu się jednak również kariera popowej gwiazdy.
- Na przełomie lat 80. i 90. doszedłem do czegoś, co mógłbym nazwać swoją nutą. Stworzyłem własny język muzyczny, którym posługuję się do dzisiaj. Piosenki są oczywiście różne, ale mają wspólny mianownik – moją melodykę i mój sposób harmonizowania. Bo moją największą ambicją jest stworzenie takiej piosenki, którą ludzie mogliby sobie śpiewać razem – tłumaczy nam.
Dziś trudno ogarnąć cały jego dorobek. Z jednej strony to popowe przeboje w rodzaju „Tolerancji (Na miły Bóg)” czy „Cudu niepamięci”, a z drugiej – poetyckie interpretacje sonetów Szekspira czy poematów Karola Wojtyły. Dochował się również następców: młodszy syn Kuba jest perkusistą i gra w zespole ojca, a starszy syn Antek – jest dyplomowanym inżynierem dźwięku.
- Nigdy nie obwieszczałem, że kończę karierę. To kto inny zdecyduje, kiedy on nastąpi. Pewnie będzie to moje ciało, które w jakimś momencie odmówi mi posłuszeństwa. Do tego czasu planuję być na służbie. Bo kiedy człowiek tak konsekwentnie pracuje, to ciągle się uczy, więcej wie i więcej umie. Dzięki temu wszystko w życiu mu łatwiej przychodzi – podsumowuje.