,,Ogień podsycany gwałtownym, co chwila kierunek swój zmieniający wichrem, w jednej nieomal chwili całym morzem płomieni objął nieszczęśliwe miasto, a w godzinę potem na miejscu, gdzie stały kwitnące handlem i przemysłem Gorlice, czerniały się tylko gruzy i zgliszcza - pisała o pożarze Gorlic ,,Gazeta Lwowska”z 7 października 1874 r.
Wówczas czterysta domów właściwie zniknęło z pejzażu miasta, a około trzech tysięcy mieszkańców zostało bez mienia i bez dachu nad głową.
Gorliczanie słabo czcili świętego Floriana
Zmorą miast galicyjskich były pożary. Szedł wtedy z dymem, w ciągu kilku godzin cały dorobek mieszkańców. Taki katastrofalny okres zanotował region gorlicki na przełomie XIX i XX w., kiedy to w ciągu trzydziestu lat spłonęły wszystkie znajdujące się na naszej ziemi miasta.
Tak kiedyś wyglądały Gorlice! [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]
3 października 1874 r. doszło do pożaru Gorlic. Był on tak duży i szybki, że ludność miasta uciekała przed nim w popłochu. Pisała o nim „Gazeta Lwowska” w artykule ,,O strasznym pożarze w Gorlicach”.
Pismo podawało, że choć przyczyny tragedii nie udało się ustalić, to najpewniej była nią nieostrożność. Pod wieczór 3 października z miasta zostały tylko zgliszcza, a 600 rodzin pozostało na bruku.
Z publicznych budynków spłonęły: starostwo, sąd, urząd podatkowy, poczta, wydział powiatowy, dom straży podatkowej, magistrat, szkoła, kościół parafialny, dwie bożnice, trafiki i kolektury. Kilka umarło w płomieniach, wiele było poparzonych.
Pożar był tak duży i szybki, że ludność miasta uciekała przed nim w popłochu. Straż ogniowa, powołana w 1872 r., podczas akcji ratunkowej, jak podają dokumenty, straciła cały sprzęt gaśniczy i na nowo musiała się organizować. W pożarze szczególnie ucierpiało śródmieście. W ciągu jednego dnia spłonęły wszystkie drewniane domy w rynku, a murowane zostały poważnie uszkodzone, tracąc dachy. Pożar nie ominął kościoła parafialnego, dlatego w 1885 r. nadpalone mury grożące zawaleniem rozebrano, a na ich miejscu po siedmiu latach stanęła obecna świątynia.
Oficjalnej przyczyny pożaru nigdy nie została podana, jedynie pisma dewocyjne wskazywały, ,,że słabo czczono tu św. Floriana”.
Po pożarze rada miasta podjęła uchwałę, która mówiła, ,,że na obszarze miasta Gorlic wolno stawiać domy tylko z materiału ogniotrwałego”.
Przyrynkowe centrum zapełniło się domami murowanymi. Odbudowano ratusz i wybudowano nowe starostwo, synagogę i szpital.
Przeczucie Stanisława Wyspiańskiego
W piętnaście lat później tragiczny pożar nawiedził Bobową. Stało się to w nocy z 10 na 11 października 1889 r. O jego spowodowanie oskarżono Żydów. Jak podają miejscowe przekazy, pożar miała zaprószyć świeczka, płonąca w kuczce podczas święta Sukot, od której zapalił się dom, a później całe miasto. Pożar trwał całą noc i niemal doszczętnie zrujnował Bobową. Spłonęły wówczas wszystkie domy drewniane wokół rynku, kościół parafialny, z którego ocalała jedynie kaplica dobudowana przez Stanisława Łęto-wskiego, ratusz oraz szpital. Pożar szczęśliwie ominął jedynie synagogę, dworek Długoszowskich i kościół św. Zofii, który znajdował się w oddaleniu od centrum miasta. Bobowa faktycznie przestała istnieć.
Nieszczęście to było przyczyną wieloletnich niesnasek i zatargów między ludnością polską i żydowską, którą oskarżano o opieszałość w gaszeniu pożaru.
Wielką intuicją wykazał się Stanisław Wyspiański, który na dwa miesiące przed pożarem odwiedził Bobową podczas sądecko-gorlickiej wyprawy plenerowej. Uwieczniony wówczas wygląd Bobowej, a w szczególności drewniana zabudowa bobowskiego rynku jest jedynym wizerunkiem miasta sprzed tragicznego pożaru w 1889 r.
Wielka tragedia dotknęła też Biecza
12 maja 1903 r. w niedzielę, w godzinach przedpołudniowych spłonęło centrum Biecza. Pożar był tak duży i gwałtowny, że nawet pomoc straży ogniowych z sąsiednich miast i wsi na niewiele się zdała. Zniszczony został zabytkowy ratusz i znaczna część budynków mieszkalnych w mieście.
14 maja 1903 r. krakowski „Czas” pisał: „Spaliła się cała południowa strona rynku i połowa części wschodniej wraz z przytykającymi do nich dzielnicami miasta. Ogółem spłonęło około 70 domów, między innymi ratusz w środku rynku wraz ze starożytną, liczącą kilkaset lat wysoką wieżą ratuszową, biuro sądu państwowego mieszczące się w ratuszu, a jak powiadają, w wieży miały spłonąć starożytne akta i przywileje królów polskich, dla badaczy przeszłości Biecza posiadające nieocenioną wartość [...]. Wieża ratuszowa grozi zupełną ruiną i lada chwila paść może na miasto. Wszystkie wiązania belkowe, wewnątrz schody i w ogóle całe wewnętrzne urządzenia spłonęły”.
Zaraz po pożarze powołano Komitet Ratunkowy dla pogorzelców miasta Biecza i przystąpiono do odbudowy. Wykonano m.in. nowy dach nad ratuszem i zabezpieczono wieżę ratuszową prowizorycznym płaskim dachem pokrytym początkowo gontem, a później blachą, który przetrwał do 1953 r.
Wierzą, że pomógł im patron strażaków
Straty były duże. Jak podaje ulotka apelująca o pomoc dla pogorzelców: ,,Zgorzało doszczętnie 20 sklepów żydowskich, 30 domów katolickich, urząd podatkowy, apteka, nowo zbudowana, bożnica żydowska, budynek sądowy w dawnym ratuszu na środku rynku pomieszczony, przy czym spłonęła również i starożytna wieża ratuszowa - 600 przeszło ludzi znalazło się nagle bez dachu”.
Straty mogły być jeszcze większe - jak twierdził Józef Ołpiński - gdyby nie pomoc św. Floriana. Opowiadał on, że gdy wybuch pożar był z sąsiadem starym Białkowskim nad rzeką Ropą. Gdy z oddali zobaczyli buchające wysoko ognie, przerazili się. Mimo grozy sytuacji stary Białkowski postanowił jak najszybciej wrócić do miasta, miał bowiem domek przy rynku na wprost kapliczki św. Floriana. Szybko z pomocą młodego Józka Ołpińskiego, na skróty przybiegli do miasta. Tam płonęły wszystkie domy przy ulicy Grodzkiej, wszystkie w południowej pierzei rynku. Ogromne płomienie niszczyły nowo pokrytą bożnicę. Płonął ratusz. Już nie miał dachu, a z okien, jak z oczodołów buchał ogień. Płonęła wieża ratuszowa. Grozy dodawał szalejący wicher, który przenosił płonące żagwie z dachów, z domu na dom. Ludzie przy wielkim płaczu i zawodzeniu wynosili dobytek z domów nieobjętych jeszcze ogniem. A stary Białkowski wsparty na młodym Ołpińskim, wyczerpany szybką drogą, stał zdyszany i nie miał sił ratować swojego dobytku, mimo że ten jeszcze nie płonął, ale palił się już dom sąsiedni. Białkowski stał chwilę i nagle - jak opowiadał Józef Ołpiński - powoli doszedł do kapliczki św. Floriana, padł na kolana i modlił się o ratunek dla swojego domu i tych, które jeszcze ogień nie objął. Widząc to, Żyd taszczący ogromny tobół, zrzucił go, klęknął obok Białkowskiego i nie znając słów modlitwy, głośno wołał, Florku ratuj i mnie. I stała się rzecz niesamowita. Ustał wiatr i wszystkie domy od linii kapliczki św. Floriana nie tknął ogień. Ocalał też dom starego Białkowskiego, który stał, gdzie obecnie znajduje się siedziba banku spółdzielczego i apteki.
Odbudowa miast ziemi gorlickiej trwała latami i zależała od możliwości finansowych. W Gorlicach ten proces zakończył się w przededniu I wojny światowej. Natomiast w Bieczu i Bobowej przeciągnął się do okresu międzywojennego.
WIDEO: Mówimy po krakosku