Po czwartkowym deszczu Liana oświadczył z wielkim przekonaniem, że czuje, jak rosną grzyby. Zaproponował wspólny wypad.
- Do takiego lasu, co po płaskim, się chodzi – dowcipkował. - Żeby duch nie wyzionąć – przekonywał.
Pierwotnie zarządził wyjazd o 4.30, ale ostatecznie udało się wynegocjować grzybowy start o godzinę później. Zgodził się niechętnie, pomrukując, że na grzyby idzie się bladym świtem.
- Za dnia, to tylko wygodniccy idą – mówił z przekąsem.
Ostatecznie racja okazał się być po naszej stronie – mimo iż wyjechaliśmy o godzinę później, to pochmurna aura sprawiła, w lesie wciąż było po prostu ciemno.
Miała być polanka pełna prawdziwków
Na miejscu, nasz grzybiarz poszukiwania zaczął z wielkim zapałem. Od razu obrał cel: ooo, tam jest polanka, tam będą. Im bliżej było do wskazanego miejsca, tym minę miał coraz bardziej niewyraźną, bo okazało się, że grzybów ani śladu. Jakieś pojedyncze sztuki tu i ówdzie się pojawiały, ale to nie było to. Bo Lianie o grzybowe rodziny najbardziej chodziło. Takie, co to pod jednym pniakiem rośnie ich ze trzydzieści sztuk zdrowych grzybów.
- Może ktoś wczoraj był i wyzbierał, bo to niemożliwe jest – komentował głośno. - Ciepło jest, wilgotno jest, aż paruje wszędzie. Muszą być – przekonywał sam siebie.
Po cichu postawił sobie cel – setka prawdziwków, Bo trzeba wiedzieć, że z grzybów Liana uznaje tylko prawdziwki, borowiki i podgrzybki. Reszta to tylko uzupełnienie. Tło. Owszem, po maślaka się schyli, kurki zbierze, ale główny cel pozostaje niezmienny.
Najważniejsze, to zrealizować grzybowy cel
Po dwóch godzinach krążenia, zaglądania pod każdy niemal krzak, mieliśmy w koszyku 84 prawdziwki. Do celu niby nie tak daleko, ale nadzieja, że uda się go zrealizować, zaczynała nas powoli opuszczać. Tym bardziej że zaczęło padać. Wtem, tuż przy drodze, którą na co dzień samochody jeżdżą w tę i z powrotem, coś charakterystycznego rzuciło nam się w oczy. Trzeba było tylko przedrzeć się przez krzaki i ostrężyny. Chwila niepewności i gromkie – jeeest!!!- Podgrzybek wciśnięty między korzenie i patyki. Ale jaki!!!
- Kolosa znalazłaś – skomentował z uznaniem.
Okazało się, że naprawdę kolos, bo waga wskazała 477 gramów. I co ciekawe – ani śladu robaczków. Tym sposobem w koszyku było 85 pożądanych okazów.
- Panie Gienku, to ten jeden wielki policzymy, jak piętnaście mniejszych – zaproponowaliśmy.
Zamiast odpowiedzi spojrzał tylko takim wzrokiem, że wszystko było jasne: idziemy dalej.
Grzyby tylko w marynacie
Na grzybową rodzinę udało się w końcu trafić. Tak mniej więcej godzinę później. Gdy ze ściółki wyciągnęliśmy 40 sztukę, Liana uznał, że zadanie zostało zrealizowane. Spełniony oznajmił: wracamy. Ostateczny bilans – 158 prawdziwków, garść maślaków, trochę kurek.
- Jak grzyby, to tylko prawdziwki - jeszcze raz podkreślił. - A najlepsze są takie dwu-trzy centymetrowe. No, góra cztery. To można marynować! Reszta nie ma znaczenia - zaznaczył.
