Piąty mecz rozpoczął się identycznie jak dwa poprzednie oświęcimian pod Wawelem, czyli od objęcia przez nich prowadzenia. Kibice Unii liczyli jednak, że tym razem uda się jej uciec przed powtórką z otwarcia ćwierćfinałowej rywalizacji, kiedy to mistrzowie Polski odwrócili przebieg meczu. W drugim krakowskim spotkaniu oświęcimianie także oddali prowadzenie, ale potem udało im się ostatecznie wygrać w dogrywce.
- Zdecydowanie zbyt szybko daliśmy krakowianom powrócić do gry – uważa Sebastian Kowalówka, autor drugiego gola dla Unii w ostatnim meczu sezonu. - Przecież po raz pierwszy wyrównali po upływie zaledwie 19 sekund od gola strzelonego przez Damiana Piotrowicza. Gdyby udało nam się „dowieźć” jednobramkową zaliczkę do przerwy, może w szeregi rywali wkradłaby się nerwowość, co otworzyłoby przed nami szanse na kolejne gole.
Unia przed przerwą dała sobie strzelić jednak dwie bramki i w drugiej odsłonie znowu musiała gonić wynik. - Jednak dzięki grze w podwójnej przewadze udało nam się wyrównać. Dobrze, że chłopcy potrafili ją wykorzystać, bo w play-off są to elementy decydujące o wynikach spotkań – przypomina popularny w Oświęcimiu „Muminek”. - Udało nam się po raz drugi wyjść na prowadzenie. Jednak znowu, po niespełna dwóch minutach od trafienia Wojtka Wojtarowicza, krakowianie doprowadzili do remisu.
Oświęcimianie byli bardzo skuteczni. - Strzelając cztery gole w hali mistrza Polski, w dodatku tak klasowemu bramkarzowi jak Rafał Radziszewski, można było spokojnie myśleć o wygraniu i przeciągnięciu rywalizacji o kolejne spotkanie, które odbyłoby się w naszej hali – zwraca uwagę Kowalówka. - Jednak aż sześć straconych goli to zbyt dużo, by myśleć o pokonaniu mistrza Polski.
Na pewno goście w Krakowie nie stanowili już takiego monolitu w grze obronnej, jak to było w trzech spotkaniach, w których kibice byli świadkami nadprogramowych emocji.
- Krakowianie mają w swoich szeregach bardzo doświadczonych zawodników, którzy potrafią wykorzystać nasze nawet najdrobniejsze potknięcie – tłumaczy Sebastian Kowalówka. - W naszym zespole nie ma aż takich „armat”, żeby kilka razy odwracać przebieg meczu. Dwukrotne objęcie prowadzenia w hali mistrza Polski było i tak sporym osiągnięciem. Niestety, same gorące serca do walki to wciąż zbyt mały atut w konfrontacji z takim rywalem. Pewnie, że wstydu w meczach z Cracovią nie przynieśliśmy, ale jestem przekonany, że sezon jeszcze nie musiał się dla nas skończyć. Przynajmniej jeszcze nie w piątym meczu w Krakowie. Szkoda przede wszystkim dwóch spotkań w Oświęcimiu. Powinniśmy oba wygrać, a wtedy wszystko rozstrzygałoby się w siódmym, ostatnim terminie.
Follow https://twitter.com/sportmalopolska