Samo rozpoczynanie już teraz kampanii prezydenckiej, bo wyłącznie tak należy odczytywać intencje Łukasza Gibały, tylko pozornie wygląda na wyciąganie sanek w lipcu. Cztery kadencje Jacka Majchrowskiego nie wzięły się z przypadku, konkurenci zawsze za późno brali się za pracę nad rozpoznawalnością. Gibała, który widzi w sobie drugiego Józefa Dietla, dobrze to rozumie i słusznie zakładając, że przed ŚDM krakowski lud będzie klął na lokalne władze, ile wlezie, postanowił kuć żelazo. Wziął na warsztat kilka tematów, o których w ostatnich latach zrobiło się głośno dzięki miejskim aktywistom i zaczął robić akcje, w których występuje jako apostoł krakowskiej dobrej zmiany.
PR-owa robota, wszystko na wypasie, brakuje jeszcze tylko raperów melorecytujących „Nie bądź głupią pałą, chodź razem z Gibałą”. Niestety, nie mają owe akcje uroku obywatelskich inicjatyw w rodzaju Krakowskiego Alarmu Smogowego, Modraszka czy Krakowa Przeciw Igrzyskom, ich spontaniczność wywołuje zgrzytanie zębów, a dowiadujemy się z nich głównie tego, że choć aktywista miejski może stać się politykiem, to jednak w drugą stronę to nie działa. Można byłoby to w sumie przeboleć, sojuszników w walce ze smogiem nigdy dość, choć dziś w tej kwestii należałoby raczej toczyć batalię z Ministerstwem Środowiska niźli z Majchrowskim, który - cokolwiek by o nim mówić - jakieś decyzje w tej sprawie podjął.
Medialny wiatr w żagle sprawił, że Gibała postanowił pójść o krok dalej i chce referendum w sprawie odwołania prezydenta Krakowa, zaczął nawet zbierać podpisy. I to już jest, za przeproszeniem, straszliwe męczenie buły. Nie dość, że byłaby to jedynie strata czasu i pieniędzy, bo Majchrowskiego nie uda się odwołać, to dlaczego akurat teraz? Ostatni okres jego prezydentury nie różni się niczym od poprzednich, a weryfikację przeszedł półtora roku temu. Krakowianie wybrali, jak chcieli - tak jak kiedyś dla PO działała zasada „ciepłej wody w kranie”, tak u nas działa „ciepła kiełbasa na Rynku” - w 2018 może zagłosują na Gibałę. No, chyba że będą mieli alergię na faceta, który przez trzy lata non stop zawracał im gitarę.