Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spełniają marzenia i uczą się świata

Katarzyna Janiszewska
Wojtek Matusik
Ośmioletni Karol mówi, że tylko czasem jest fajnie. Przyznaje, że zamiast siedzieć na zajęciach, wolałby pokopać piłkę. Za to pani Barbara w "późnej jesieni życia" przeżywa drugą młodość, odnalazła wreszcie sens życia. Łączy ich jedno - oboje są studentami. Różni to, że Karol na razie bardziej spełnia ambicje rodziców niż własne, a pani Barbara realizuje marzenia, na które brakowało jej czasu.

Zaskoczyło ją odkrycie, że nagle stała się stara, samotna. A przecież w jej życiu tyle się działo. Zawsze była w centrum wydarzeń, w wirze pracy. Rodzinie była oddana duszą i ciałem, na każde skinienie. I nagle cisza. Pustka.

Maria Chromik-Wolak, architekt (prosi, by napisać: w wieku emerytalnym). - Byłam takim usługowcem: zrób to, zrób tamto. Dzieci się pożeniły, mąż zmarł i zostałam jak ta głupia. Nagle okazało się, że jestem stara i sama. Zamknęłam się w sobie, przestałam interesować światem. Trudno samemu wyjść z wewnętrznej izolacji.

Lucyna Koźlik zapisała się na studia, by zrealizować plany kiedyś odłożone z braku czasu i by nie stracić kontaktu z wnukiem. Jako prawnik całe życie musiała dokształcać się zawodowo. Nie było czasu na filozofię, psychologię, na spełnianie swoich marzeń. Teraz nareszcie może porozmawiać z wnukiem jak równy z równym.

- Mogę czytać, co tylko mi się podoba, ale chciałam, żeby ktoś mnie w tych poszukiwaniach ukierunkowywał - tłumaczy. - Wykłady są cudowne, uczą żyć w dzisiejszych czasach. A wnuk cieszy się, że babcia nie mówi już paragrafami, tylko ludzkim językiem. Pani Barbara - elegancka blondynka z nienagannie ułożoną fryzurą - na uniwersytecie odnalazła sens życia. Przez wiele lat była nauczycielką. Ale dyrektor postanowił postawić na młodych. Kiedy zmarła mama, z którą mieszkała, miała do wyboru: zamknąć się w czterech ścianach i oglądać telewizję albo wyjść do ludzi. Wybrała to drugie.
- Odeszłam na emeryturę nieoczekiwanie dla samej siebie, bo mogłam jeszcze pracować. Nadal czułam potrzebę aktywnego życia.

Fizyka była wspaniała
Uniwersytety Trzeciego Wieku kształcące osoby starsze z roku na rok zyskują na popularności. Tylko Jagielloński UTW w Krakowie ma ponad 1800 słuchaczy. A podobnych uczelni jest w mieście więcej.
- Wróciłam na uczelnię po 40 latach - opowiada pani Barbara. - Spotkałam dawnych wykładowców, byłych uczniów. Zmobilizowała mnie żona siostrzeńca: jej ciocia we Wrocławiu chodziła na podobne zajęcia. Sama bym na to nie wpadła - przyznaje dziś.

Tutaj nie ma tańców, kursów lepienia z gliny ani szydełkowania. Są za to zajęcia z literatury, medycyny, historii, fizyki, filozofii, psychologii. Uniwersytet stawia na naukę. Ale przekazuje wiedzę praktyczną, która pomaga starszym osobom odnaleźć się w zmieniającym się świecie: jak rozpoznać chorobę, nie pogubić się w zmianach finansowych, zrozumieć reklamy bankowe.

- Lekarze często zbywają starsze osoby - zauważa Maria Chromik-Wolak. - Uczymy się, jak powinniśmy się zachować, a co ważniejsze, jak się nie zachowywać w różnych sytuacjach. Poznaję fantastyczne rzeczy, których wcześniej nie miałam czasu zgłębić. Fizyka była wspaniała, cudownie było przejść jeszcze raz Wojaczka, Stachurę. Moje pokolenie uczyło się z podręczników stalinowskich, dlatego starsi nie znają historii. Dziś to nadrabiam. Podczas zajęć kłócimy się, dyskutujemy. To jest piękne.

Zajęcia inspirują do pracy, myślenia. Pełnią funkcję terapeutyczną. Nie chodzi tylko o to, aby umysł nie przestał pracować, ważne, by dalej się rozwijał. - Dzięki temu nie stajemy się pensjonariuszami domów opieki, mniej jest niedołężnych starców - podkreśla Lucyna Koźlik. - Warto inwestować w dzieci, ale też w starsze osoby.
To najtrudniejsze
UJ zobowiązuje i nobilituje. Studenci piszą więc referaty, prace semestralne. Siedzą w bibliotekach, szukają materiałów. Jak za starych dobrych czasów. Tylko że dziś są bardziej zdyscyplinowani. Nie ma mowy o zawalonych terminach. Nikt się nie spóźnia na zajęcia, każdy stara się raczej przyjść wcześniej.

- Ciuchy już mnie nie interesują, nie ma konkurencji damsko-męskiej, ileż człowiek ma wolnego umysłu - śmieje się pani Maria. - Poznałam tu ludzi o szerokich horyzontach, którym jeszcze o coś chodzi. Pani Barbara doskonale pamięta swój pierwszy wykład. - Wchodzę na salę, a tam setka nieznanych osób - wspomina. - Poczułam się, jakbym wróciła do czasów młodości. Skrzętnie wszystko notowałam. Na początku wydawało mi się, że nic nie rozumiem, że przez to nie przebrnę.

Dziś jest już na III roku. Ma swoje grono znajomych, wśród których dobrze się czuje. Prowadzi też rekrutację nowych studentów. Rozmawia z nimi, w wielu historiach odnajduje własne motywacje. - Bardzo często to osoby samotne, nieszczęśliwe, które chcą czymś zająć pustkę po stracie bliskiej osoby albo szukają akceptacji - opowiada pani Barbara. - Siedząc w domu, człowiek popada w apatię, zniechęcenie, zamyka się w sobie. A kiedy ma wyjść do ludzi, musi o siebie zadbać, ładnie się ubrać.
Pani Maria: - W dzieciństwie uczymy się mówić, chodzić. Ale nikt nas nie uczy, jak przeżyć starość, tak żeby być zadowolonym, i żeby świat nie był nami znudzony. To najtrudniejsze...

Szersze horyzonty
Sobota, godz. 13.15. Korytarze Uniwersytetu Rolniczego są prawie puste. Czasem tylko przemykają zaoczni. Przed jedną z sal ustawia się grupa maluchów. To studenci Uniwersytetu Dzieci.
Agata Mróz, mama 7-letniej Oli i 8-letniego Karola, przywozi swoje pociechy aż z Tuchowa. To ponad 100 km od Krakowa. Namówiła ją znajoma, która z zajęć była bardzo zadowolona. Na początku wymieniały się: raz jedna brała dzieci koleżanki, raz druga. Ale w grupie maluchy za bardzo dokazywały, a za mało wynosiły z zajęć. Teraz jeżdżą osobno.

- Zajęcia rozwijają wyobraźnię - mówi Agata Mróz. - Chciałam, żeby dzieci interesowały się czymś więcej poza piłką, telewizją i komputerem. Na razie nie są zachwycone. Za każdym razem mówię im, że teraz jeszcze pojedziemy, a później się zastanowimy. Nie wiem, czy będziemy kontynuować naukę - dodaje.
Oli nawet się podoba. Ale Karol mówi, że jest tylko trochę fajnie. Nic dziwnego, że zajęcia zbytnio go nie interesują, skoro planuje zostać piłkarzem. - Dwa razy mi się podobało - przyznaje, żeby być sprawiedliwym. - Jak było o tym, ile trwają dwie minuty, czyli o wszechświecie, kiedy wybuchnie, i ostatnio o mostach. Aha, i jeszcze o wysokich ludziach - przypomina sobie.

Barbara Zagórska (mama 11-letniej Agnieszki i 9-letniego Darka) zauważa, że dzieciom zdecydowanie bardziej od wykładów przypadły do gustu warsztaty. Wolą coś robić, działać, zamiast siedzieć i słuchać. - Organizacja, pomysł i tematyka zajęć są świetne - chwali. - Dają inne spojrzenie na naukę. Nie jest ona wtłaczana do głowy, dzieci nie uczą się na pamięć.

Agnieszka uwielbia zajęcia- i wykłady też. W przyszłości może zostanie dziennikarką. - W szkole jest sztywniej niż tu - mówi. Brat też woli uniwersytet, ze względów praktycznych: zajęcia są krótsze, więcej czasu zostaje na zabawę. Punktualnie o godz. 13.30 maluchy wchodzą na salę. Dziś zajęcia z parazytologii. - Co to są pasożyty? - pada pierwsze pytanie. Do góry wystrzela las rąk. - Żyją kosztem innych. To takie robaki - wołają maluchy jeden przez drugiego. - A jaką chorobę przenoszą kleszcze? - pyta wykładowca. - Boreliozę! Moja ciocia miała.

Dzieciaki z zainteresowaniem oglądają slajdy, preparaty w słoikach. - Fuj, obślizgły - komentują tasiemca. Tylko 7-letnia Julka, z czarnymi włoskami, w kolorowym kapelusiku na głowie, zakrywa oczy rączkami. - Ja się boję. Będę miała koszmary. Starsza siostra podejmuje wyzwanie. Dopiero w połowie zajęć Julia też się przełamuje i nieśmiało zerka w mikroskop.

Tasiemiec jak spaghetti
Mówienie do dzieci jest znacznie trudniejsze niż wykłady dla studentów. Studenci nie wiercą się w ławkach, nie okazują ostentacyjnie znudzenia, nie mówią "łeee", patrząc przez mikroskop, a co ważniejsze, nie zadają aż tak trudnych pytań jak np.: dlaczego mamy dwie dziurki w nosie, czemu niektórzy są łysi?

Dr inż. Sławomir Kornaś z Uniwersytetu Rolniczego, który prowadzi zajęcia z parazytologii, jest przygotowany na wszelkie ewentualności. - Takie zajęcia wymagają wcześniejszych przemyśleń - przyznaje. - Muszę dostosować przekaz, biorąc pod uwagę, do kogo go kieruję. Przez 10 lat pracy na UR nabyłem fachowego słownictwa, które teraz muszę upraszczać. Odpowiedzi na moje pytania często bywają abstrakcyjne. A dzieci nie można zniechęcać. Mówię wtedy: ,,Tak, aczkolwiek...". Poziom wiedzy u dzieci jest wysoki - ocenia.

Zajęcia kończy test sprawdzający, co maluchy zapamiętały. Na korytarzu czekają już rodzice. Mała Julka zdążyła odzyskać dawny animusz. - Ten tasiemiec wyglądał jak spaghetti carbonara - opowiada swojemu tacie. - Najpierw było strasznie, ale jak popatrzyłam do mikroskopu, to już śmiesznie. Wykłady są nudne - wypala po chwili. - Czasem lubię przychodzić, ale nie w sprawach bakteryjnych.

Starsza o dwa lata siostra Martynka poważniej podchodzi do zajęć. - Lubię się uczyć, na warsztatach zawsze jest coś ciekawego - mówi. - Czas na rower i na zabawę też mam. Grzegorz Broda, tata dziewczynek: - Idea jest genialna, a kadra megaprofesjonalnie przygotowana. Dzieci przekonują się, że nauka jest ciekawa. Mają indeksy, są traktowane poważnie. Nauka oparta jest na skojarzeniach. Na zajęciach o budowie mostów dziewczynki uczyły się o takim, jaki widziały we Włoszech. Mogą poszerzać swoje perspektywy. A czym szersze będą miały podstawy, tym więcej zbudują.
Dlaczego Słońce jest gorące?
W Krakowie studiuje ok. 1400 dzieci na czterech kierunkach, uzależnionych od wieku: odkrywanie, inspiracje, tematy, mistrz i uczeń. Zdaniem Oksany Zińczuk, specjalisty ds. PR z Uniwersytetu Dzieci, tajemnica popularności studiów tkwi w tym, że program jest dopasowany do tego, czym interesują się maluchy na danym etapie życia. - Prosimy dzieci w szkołach, by zadawały nam pytania - wyjaśnia.

- Chcą wiedzieć na przykład, dlaczego Słońce jest gorące, czemu nie widzimy powietrza. Dinozaury to stały punkt programu. Niektóre maluchy są specjalistami. Ciekawi je fizyka i astronomia, to czego nie ma w szkołach. Jest mnóstwo pytań o kosmos, gwiazdy, meteoryty, o to, jak jest na Marsie. Dzieci wiedzą o pewnych zjawiskach, lecz ich nie rozumieją.

Współczesny świat poznają więc na zajęciach z terroryzmu, religioznawstwa. Na warsztatach z hodowli zwierząt dowiadują się, czy barany są naprawdę uparte. Na warsztatach przyrodniczych w ogrodzie botanicznym odkrywały, gdzie rośnie czekolada, a na wykładach z psychologii zastanawiały się, czy można nie zauważyć słonia. Maluchy sprawdzały, jak powstaje cola, testowały jogurty i - o dziwo - wcale nie smakowały im te znane z reklam.

- Pokazujemy dzieciom prawdziwe życie, a nie świat baśni - twierdzi Zińczuk. - Mówimy o pasożytach, o tym, że jagody trzeba myć, bo są na nich bakterie, których nie widzimy, a które nam szkodzą.
- Praca z dziećmi daje ogromną satysfakcję, choć nastawienie maluchów bywa różne - przyznaje dr Kornaś. - Czasem to nie do końca ich pasja zadecydowała o przyjściu na zajęcia, często to wybór rodziców, inwestycja w dziecko. A nie wszyscy mogą być geniuszami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska