Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Srebrny medal podczas rycerskich mistrzostw świata, gdy prawie wszystkie chwyty są dozwolone, a walki prowadzi się w pełnej zbroi

Halina Gajda
Halina Gajda
fot. archiwum krzysztofa pietruszy
Srebro zdobyte podczas Mistrzostw Świata Walk Rycerskich, organizowanych przez Federację IMCF pewnie mało komu, cokolwiek mówi, ale gdyby nieco uprościć i powiedzieć, że to medal w swego rodzaju rycerskim MMA, gdzie wszystkie chwyty są dozwolone - brzmi to już zupełnie inaczej, prawda?

Wszystko o mistrzostwach wie Krzysztof Pietrusza. Na co dzień „siedzi” w drewnie, ale kilka razy w tygodniu, po pracy przeistacza się w rycerza. Wspomniane srebro to w znacznej mierze jego zasługa. Był bowiem jednym z szesnastki, który ruszył do boju o trofea podczas mistrzostw, które w tym roku odbyły się na Ukrainie. Wespół z Sądeckim Rycerstwem Zakonu Księżnej Kingi, którego jest członkiem, walczył i nie szczędził przy tym sił, a i potu wylało się przy tym sporo. Najkrócej można powiedzieć tak: łatwo nie było, bo na mistrzostwa, które odbyły się pod koniec maja na Ukrainie, przyjechało 28 reprezentacji z całego świata. Między innymi z Chin, Meksyku i Kanady. Wiemy, wiemy. Trudno sobie raczej wyobrazić meksykańskiego rycerza, ale spokojnie, to nie żadna pomyłka ani drukarski chochlik. - I Chińczycy i Meksykanie walczą w europejskich strojach rycerskich - zapewnia z uśmiechem. - I są tak samo zakochani w średniowieczu, jak my - dodaje.

Rycerskie MMA, czyli prawie wszystkie chwyty dozwolone

Rycerskim fachem zajął się jakieś siedem lat temu. Średniowiecze zawsze bardzo go interesowało. Lubił czytać zarówno powieści, jak i opracowania historyczne. Jedne dają przecież ogląd na koloryt tamtych czasów, drugie - twarde fakty. Jedno i drugie w rycerskiej pasji niezbędne. Różne koleje losu rzuciły go aż do Starego Sącza, do Zakonu Księżnej Kingi.
- Trochę daleko, ale czego nie robi się dla tego, co się kocha - zastanawia się głośno.

A kocha tym mocniej, im większe są sukcesy. Mistrzostwa, z których wrócił, jeszcze bardziej utwierdziły go w przekonaniu, że poświęcenie, zmęczenie, obolałe mięśnie były tego warte. W końcu stanąć na podium, zwłaszcza w gronie tak zacnych przeciwników, to nie byle co.
Trzeba tu wyjaśnić, że mistrzostwa odbywają się w kategorii indywidualnej i zespołowej. Krzysztof wraz ze swoim bractwem walczyli w tej drugiej, a jeszcze dokładnej w drużynie 16 na 16.
- To normalna walka kontaktowa - wyjaśnia z powagą. - Nic tam nie jest udawane, markowane. Jeśli ktoś dostaje cios, to naprawdę jest to cios. Poza dwiema - nie wolno uderzać w szyję ani stosować bezpośredniego pchnięcia mieczem - nie ma innych reguł - podkreśla.
Powód jest dość prosty. Bezpieczeństwo. Co z tego, że broń jest tępa, skoro czasem wystarczy niefortunny zamach i można komuś zrobić naprawdę wielką krzywdę, nie wyłączając przy tym najgorszego scenariusza. Pasja i sportowe emocje nie mogą wziąć góry nad zdrowiem i życiem.

Porównanie do MMA nie jest więc takie bezpodstawne - uderzenia mieczem, tarczą, kopnięcia, próby powalenia na ziemię to codzienność. Przez to walki są bardziej widowiskowe, dynamiczne. A gdy między sobą walczą dwa kilkunastoosobowe zespoły - to już naprawdę jest na co popatrzeć. - Walczy się w pełnej zbroi, do ostatniego upadłego rycerza. Kto zostanie powalony na ziemię, nie może już wstać - dodaje. - Ma jedynie prawo do poprawienia się, ale tylko wtedy, gdy upadnie do bardzo niewygodnej pozycji - dodaje.
Od takiej czysto fizycznej siły, chyba ważniejszy jest spryt i technika. Zespoły podpatrują się wzajemnie, próbują szukać słabych punktów, stosować triki. Opracowywane są wręcz całe scenariusze. Zbroja waży około 30 kilogramów. Krzysztof twierdzi, że rozłożona na ciele, nie jest jakimś specjalnym balastem, ale ruchy krępuje. Temu nie da się zaprzeczyć. Trzeba się nauczyć tak ruszać, żeby przeciwnik się pogubił, został na chwilę zdezorientowany. Można go też zwyczajnie zmęczyć albo jak kto woli, zamęczyć walką. Im bardziej zmachany, tym łatwiejszy do rozłożenia na łopatki. Sam ma pewną tajną broń, która daje mu przewagę nad przeciwnikiem. Owa broń jest tym bardziej cenna, że wynika niejako z natury…
- Jestem leworęczny - mówi z tajemniczą miną. - Większość i to zdecydowana walczy jednak na prawą rękę, więc wiele ciosów mnie mija, za to im jest trudniej, bo zanim się zorientują, dostają je z niespodziewanej strony - śmieje się.

Skoro średniowiecze, to od początku do końca

Kto jedzie na jakiekolwiek rycerskie zmagania, ten musi się liczyć, że nie będzie hotelu z gwiazdkami, nie będzie nawet wersalki ani skrzypiącego łóżka piętrowego w schronisku. Co będzie? Namiot pod chmurką i posłanie, które trzeba sobie samemu zorganizować. Z jedzeniem jest podobnie - żaden obiad na porcelanowej zastawie ani nawet kebab czy zapiekanka. Gliniane naczynia, drewniane łyżki, kociołek i zupa w nim. Jeśli oczywiście ktoś potrafi ją ugotować w takich warunkach.
- Pociechą jest miód pitny, ewentualnie piwo, które sączy się wieczorem przy ognisku - śmieje się. - I to nie w zbyt dużych ilościach, bo następnego dnia trzeba przecież stanąć do walki - dodaje z powagą.

Zbroja, miecz, tarcza, powłóczyste spojrzenia ze strony płci przeciwnej i zazdrosne od konkurentów - tak z zewnątrz rysuje się członek bractwa rycerskiego. Tymczasem, to ciężka praca, żeby nie powiedzieć - harówka. By jechać na turniej, zwłaszcza tej klasy, co światowe zmagania na Ukrainie, trzeba trenować. Żaden, kto zapuka do drzwi bractwa, nie staje od razu do walki. Zaczyna się od noszenia sprzętu, ustawiania namiotów albo gotowania strawy.
- Godziny, dni, tygodnie treningów, po których do domu wraca się przewalcowanym - opowiada. - Dwa, trzy razy w tygodniu. Po kilka godzin - wylicza.
Stroje, czyli zbroje to osobny rozdział. Pomijając koszty, każda musi być jak najwierniejszym odwzorowaniem tej sprzed setek lat. Nie da się niczego zespawać, skleić. Musi być jak w oryginale. Dlatego większość ma dwa komplety zbroi. Jedne do ćwiczeń, drugi - wyjściowy. Do walk podczas oficjalnych turniejów. Ten pierwszy jest często w opłakanym stanie.
- Naprawiana za pomocą kilku uderzeń młotka, a czasem wcale - śmieje się. - W końcu z założenia jest spisana na straty - dodaje.

Za kilka tygodni jedzie z resztą bractwa na pokazy i rekonstrukcję bitwy pod Grunwaldem. Nie będzie tam aż tak ostrych walk, ale wyzwanie nic nie jest mniejsze.
- Tysiące ludzi wokół, kilka godzin chodzenia w pełnej zbroi, nie mówiąc o samej inscenizacji - wylicza. - Nasze bractwo walczy w chorągwi Wielkiego Mistrza. Co roku próbujemy zmienić nieco wynik bitwy, ale jakoś się to nie udaje - dowcipkuje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wideo
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska