MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Sunday: nie można być leniwym i grać u Smudy

Justyna Krupa
Sunday Ibrahim w barwach Wisły Kraków.
Sunday Ibrahim w barwach Wisły Kraków. fot. Marcin Makówka
Rozmowa z Sundayem Ibrahimem, byłym piłkarzem Wisły Kraków, obecnie menedżerem.

Wisła Kraków: Nigeryjczyk wymodlił sobie testy

Justyna Krupa: Jak Pan wspomina początki swojej współpracy z trenerem Franciszkiem Smudą? Jedni piłkarze go kochają, inni nienawidzą. Do której grupy Pan się zaliczał jako zawodnik Wisły?
Sunday Ibrahim: Gdy trafiłem pod Wawel, Smuda był trenerem Widzewa Łódź. Później przyszedł do Wisły i na początku nie było z nim łatwo. Pamiętam mój pierwszy trening pod jego wodzą. Było na nim dużo chłopaków z rezerw, graliśmy tak "zabawowo". Po zajęciach Smuda mówi do mnie: "Jak ty będziesz tak biegać, to u mnie nie będziesz grać!". Pomyślałem sobie: Oj, z tym trenerem ciężko będzie. Nawet kolega mnie wtedy przekonywał, że lepiej szukać sobie innego klubu, bo Smuda nie jest łatwy we współpracy. Pomyślałem sobie nawet: Hej, trenerze, ale ja strzeliłem bramkę twojej poprzedniej drużynie! Czy on o tym nie pamięta?! Ale potem po prostu starałem się na każdym treningu i wykorzystałem swoją szansę. Wszystko zależy od tego, jak zawodnik pracuje. Później była już inna rozmowa. Smuda stwierdził: "Jak będziesz biegać, starać się, to będziesz dostawać szanse". To mnie zmotywowało.

Chyba potem współpraca już wam się układała, bo Smuda chciał Pana ściągnąć do kolejnych swoich zespołów. Do Widzewa się nie udało, ale do Zagłębia tak.
Widział coś, czego inni we mnie nie zauważyli. Tak samo w przypadku innych chłopaków. On jest taki, że potrafi motywować zawodników, by dawali z siebie wszystko. Nie można być leniwym i grać u Smudy. Ale jak lubisz pracę, u niego będziesz miał szansę się rozwijać. Problem zaczyna się wtedy, gdy jej nie lubisz. Gdy on chce, żebyś ty biegał, a ty czujesz, że jesteś zmęczony - wtedy będzie konflikt.

Właściwie tylko u Smudy grał Pan regularnie i osiągał sukcesy. Gdy Smuda odchodził, dla Pana nadchodziły marne czasy. Tak było w Wiśle, tak było też w Zagłębiu Lubin.
Zawsze to była kwestia kontuzji. Gdy Smuda odszedł z Zagłębia, trenerem został Edward Klejndinst. Pamiętam, że na pierwszym treningu zawołał mnie i mówi: "Ty chyba nie mieszkasz w hotelu z resztą piłkarzy i nie jesz razem z nimi, bo dużo lepiej grasz od reszty!". Ale, niestety, w tym samym dniu naderwałem mięsień uda i przez pół roku nie mogłem grać. W międzyczasie Klejndinsta zastąpił Czesław Michniewicz. Na początku rozmowy z nim było super. Potem jednak przebywałem w Szczecinie na rehabilitacji. Wróciłem do Lubina na mecz, ale nie mogłem grać. Tymczasem padło hasło, że ja tak naprawdę nie chciałem grać. Lekarze ponoć powiedzieli tak trenerowi. Może za dobry miałem kontrakt? A przecież ja sam płaciłem za rehabilitację, za wynajem pokoju w hotelu. A oni mimo to uważali, że nie chcę grać! Jak to możliwe, że zawodnik woli wydawać pieniądze, zamiast grać i zarabiać? To był problem, który miałem po odejściu Smudy. Nie chodziło o sprawy boiskowe, tylko o coś innego. Z Orestem Lenczykiem było podobnie. Już zaczynałem trening z piłką po kontuzji. On pyta: kiedy wracasz do gry? Ja na to, że jak lekarz tak zadecyduje. I też był moment, gdy trener pomyślał, że nie chcę grać. Wziąłem wtedy udział w testach szybkościowych, starałem się wykonać je "na maksa". W pewnym momencie poczułem ból. A na drugi dzień miałem wystąpić w meczu rezerw. Lenczyk uznał, że nie chciałem grać, bo to rezerwy. A ja nie byłem gotowy.

Niektórzy komentują, że to Smuda Pana "zajechał" w Wiśle i stąd Pana późniejsze problemy ze zdrowiem. Nie ma Pan do niego o to żalu?
Nie, nie mam żadnego żalu. Patrzę na to od innej strony: Smuda był pierwszym trenerem, który dał mi szansę. Nigdy mu tego nie zapomnę. Nieważne, czy ciężkie treningi przyczyniły się do moich kontuzji, czy nie. Tak do końca tego nie wiem. W Nigerii też trenowałem bardzo ciężko. Tam nikt nie patrzył, ile piłkarz ma lat. Nie było taryfy ulgowej dla młodzieży. Jedyny żal, który mogę mieć, to do systemu opieki medycznej w tamtym czasie. Przecież gdybym z kontuzją pachwiny poszedł od razu do odpowiednich lekarzy, to po trzech miesiącach wróciłbym do gry, zamiast tracić na to dwa lata. W końcu trafiłem jednak do lekarki w Niemczech, która stwierdziła, że to nie jest duży problem.

A ostrzegał Pan Emmanuela Sarkiego, że na treningach u Smudy będą męczarnie?
Powiedziałem mu, że teraz zaczyna się dla niego zupełnie inny czas. Nie taki, jak jego pierwsze pół roku w Wiśle. I to zarówno, jeśli chodzi o trening, jak i o dyscyplinę. Jeśli tylko "Manu" mnie słucha, to myślę, że będzie lepiej. Bo doskonale wiem, że Smuda potrafi zmotywować zawodnika do tego, by dał z siebie maksimum możliwości. A uważam, że "Manu" może dać Wiśle jeszcze więcej. Na początku to, jak grał, było - moim skromnym zdaniem - średnie. Dopiero teraz zaczyna grać tak jak powinien.

Pytanie tylko, czy Sarki wytrzyma te wszystkie obciążenia u trenera Smudy. Ostatnio, po jednym z treningów kilku zawodników wymiotowało ze zmęczenia.
Kilku, ale nie wszyscy! Nawet nie połowa! A to znaczy, że się da biegać tak dużo i nie wymiotować. Więc "Manu" też powinien to wytrzymać. Uważam, że jeśli ktoś chce być wielkim piłkarzem, to bieganie nie powinno być dla niego problemem. Staram się motywować tak: Jeśli dziesięć osób może coś zrobić, to znaczy, że ja też mogę. Ja zresztą miałem gorzej. Kiedy trafiłem do Krakowa, to prawie nikt w drużynie nie mówił po angielsku. Na treningu nawet nie wiedziałem, ile godzin będziemy biegać - czy dwie, czy cztery. I to w dodatku po górach. Wiedziałem tylko, że jak drużyna zaczyna, to ja też biegnę. A jak wszyscy robią "stop", to i ja się zatrzymuję.

Mówi się, że "Smuda czyni cuda". Nie jest tak, że zachowuje się trochę niczym afrykański szaman - nie lubi podpierać się w trenerskiej pracy nauką, tylko bazuje na intuicji, "trenerskim nosie" i szczęściu?
W życiu trzeba mieć szczęście. Gdyby Jose Mourinho nie miał szczęścia, to żadna teoria by mu nie pomogła. Bo trener może wymyślić supersystem, taktykę, a potem przychodzi sytuacja sam na sam z bramkarzem i napastnik nie strzela. Ważne jest, by trener potrafił rozmawiać z chłopakami, trzymać atmosferę w szatni. U Smudy w szatni zawsze było fajnie. A to dla mnie fundament.

Paradoksalnie, wydaje się, że Smuda łatwiej znajduje wspólny język z obcokrajowcami, niż polskimi ligowcami.
Może to zabrzmieć zabawnie, ale odwołam się do Biblii: Najtrudniej być prorokiem we własnym kraju. Obcokrajowcy mogą dostrzegać coś, czego tutejsi zawodnicy mogą nie widzieć. Arboleda, ja, czy kilku innych zagranicznych graczy uważamy, że Smuda jest supertrenerem. Jeśli trener nie potrafi dostrzec czyjegoś talentu, to nic z tego nie wyjdzie. Tak samo było z Nakoulmą i Adamem Nawałką. W Widzewie przecież nie błyszczał, a potem trener Górnika zobaczył w nim dar i zrobił z niego superzawodnika. Warto szanować takiego szkoleniowca. Taki Robert Lewandowski miał talent, ale rozwinął go u Smudy.

A jak o Danielu Mendiem - zawodniku, którego Pan polecił Wiśle - Smuda na wstępie powie, że się do niczego nie nadaje?
Daniel jest na testach, a to inna sytuacja. Jeśli ktoś jest sprawdzany, a trener mówi "sorry, ale nie", to już możesz nie dostać szansy. W mojej ocenie Mendie ma atuty, by grać w Wiśle. Inaczej bym go nie proponował.

Do tej pory zajmował się Pan menedżerką na znacznie mniejszą skalę. Mendie to zawodnik innej klasy, niż gracze, których ściągał Pan do III-ligowego LZS Piotrówka?
W Polsce jest wielu chłopaków z Afryki, którzy szukają szczęścia. Nie znam ich dobrze. Czasem ktoś do mnie dzwoni i pyta: "Stary, masz coś dla mnie?" Ale to zupełnie inny poziom, niż przypadek Mendiego. On występuje przecież w nigeryjskiej ekstraklasie. To nie jest facet, który nie ma gdzie grać.

Ponoć wypatrzył go Pana brat?
Szukam w Nigerii graczy nie tylko dla polskich klubów - mam znajomości również w Norwegii i Niemczech. Osobiście oglądałem kilka meczów Mendiego. Wypytywałem o niego wielu ludzi, bo nie wystarczy mieć talent - charakter też jest ważny. Wszyscy wystawiali mu dobrą opinię. Nieraz było tak, że chciałem jakiemuś zawodnikowi znaleźć klub np. w Norwegii. A on na to: "Nie mogę jechać, bo dziewczyna mi nie pozwala". Dla mnie takiemu graczowi trudno będzie się odnaleźć w wielkiej piłce, bo już ma coś, co go powstrzymuje. Piłka powinna być jak pierwsza miłość - powinno się ją kochać najbardziej. Mendie chce zajść w futbolu jak najwyżej. Uważam, że spokojnie dałby sobie radę w polskiej ekstraklasie.

Co nie wypaliło z Isahem Akorem z Nigerii, który miał przyjechać na testy?
Znalazł już klub, który oferuje za niego 350 tys. euro. Nie ma szans, by Wisła wydała takie pieniądze. Mendiego również trzeba byłoby wykupić z Sunshine Stars i tu jest problem… Być może pojawi się w Krakowie trzeci z awizowanych zawodników [Sahid Fabiyi - przyp. JUK], ale jeszcze nie jest to pewne.

Myśli Pan, że Smuda będzie w stanie sprawić swoje "cuda" nie mając do dyspozycji poważnych pieniędzy na transfery?
Ciężko będzie bez pieniędzy. Liczę, że jednak się pojawią, bo one zawsze motywują zawodnika. Uważam jednak, że dzięki Smudzie Wisła i tak będzie grać lepiej, niż w poprzednim sezonie. Piast Gliwice pokazał, że charakterem też można swoje zdziałać, jeśli tylko trener potrafi zmotywować swoich graczy. Zawodnik także musi rozumieć, że opóźnienie w wypłatach nie może powodować, że ma rezygnować z gry. Jak się dobrze pokaże, to za chwilę może już być w innym klubie, gdzie zapomni, że kiedyś miał problem finansowy.

Zamierza Pan teraz postawić tylko na menedżerkę? W końcowej fazie przygody z piłką częściej Pan pauzował, niż grał. Niektórzy nawet twierdzili, że Sunday tylko udaje piłkarza, żeby podpisywać kontrakty w kolejnych klubach.
Tu też problemem były pieniądze. Kilka razy w ogóle ich nie zobaczyłem i przez to nie miałem już siły. Potem trzeba walczyć, opłacać adwokata, a nawet jeśli wygrasz sprawę, to pieniędzy dalej nie ma… Tak było w KSZO, w Gorzowie Wielkopolskim. Skąd więc mam brać motywację, by dalej się w to bawić?

Trudno się Panu rozstać z futbolówką. Z kolegami grywał Pan nawet na boisku A-klasowej Pychowianki.
Ja piłkę kocham, codziennie trenuję. Ale robię to dla siebie, to co innego. Jak praca to praca, jak zabawa to zabawa. Nie powiem, że już kończę karierę, jednak musiałoby się pojawić coś, co bardzo by mnie skusiło. Może jakiś klub blisko domu?

Na koniec muszę zapytać o anegdotkę, która krąży po Krakowie. Ponoć w młodości bawił się Pan niczym Mario Balotelli i rozpalił Pan w swoim krakowskim domu ognisko na podłodze…
Nic takiego nigdy nie miało miejsca. Nieraz ktoś pisał do Smudy, że widział mnie, jak byłem pijany. A ja przecież nie piję alkoholu. Nawet myślałem wtedy, że trener kłamie, ale pokazywał mi SMS-a, którego dostał. Z całym szacunkiem dla Balotellego, ale - dzięki Bogu - uważam, że mam bardziej poukładane w głowie, niż on.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska