- Poprzedni sezon nie był dla Pana do końca stracony. Po jesieni, w której nie dostawał Pan szans od trenera Roberta Moskala, wiosną bronił Pan już barw czwartoligowej Szczakowianki Jaworzno.
- To było chyba najlepsze posunięcie z mojej strony. Potrzebowałem drużyny, w której się odbuduję, nie tylko sportowo i mentalnie. W Jaworznie miałem taką możliwość. Grałem całe spotkania, ktoś w końcu we mnie uwierzył. Kadra była tam skromna, więc ktoś może powiedzieć, że to dla zawodnika dobrze, bo słaba była konkurencja. To tylko jedna strona medalu. Jak przyszło w maju zagrać osiem spotkań, to było bardzo ciężko.
- Udało się strzelić w Szczakowiance jakąś bramkę?
- „Upolowałem” jedną, w meczu przeciwko Wilkom Wilcza, którą pokonaliśmy na wyjeździe 2:1. Doprowadziłem przed przerwą do wyrównania. Zazwyczaj grałem na „ósemce”, ale bywało, że także na „dziesiątce”.
- Mimo młodego wieku, ma Pan za sobą z Trzebinią już dwa awanse do trzeciej ligi.
- Zdecydowanie milej wspominam ten pierwszy, wywalczony samymi wychowankami. W pierwszej przygodzie MKS z trzecią ligą posmakowałem trochę boiska. To jeszcze przy trenerze Pawle Olszowskim.
- Konkurencja na treningach jest ostra. Na razie kadra liczy 28 zawodników. Myśli Pan, że uda się w niej zmieścić?
- Umówiłem się z prezesem Jackiem Augustynkiem, że po skończonym wypożyczeniu powalczę o miejsce w Trzebini. To w końcu klub, w którym się wychowałem. Jeśli zostanę przez trenera skreślony, to poszukam sobie w okolicy jakiejś czwartoligowej drużyny. Będę miał jednak czyste sumienie, że zrobiłem wszystko, żeby dostać się do swojego zespołu.