Tragedia w Tarnowie. Półroczne dziecko w stanie krytycznym
Gdy ojciec chłopca rano wychodził do pracy, nic nie zapowiadało popołudniowego dramatu. - Pożegnaliśmy się jak zwykle i mieliśmy się zdzwonić po południu - opowiada zszokowany mężczyzna, który rozmawiał w niedzielę krótko z "Gazetą Krakowską".
Zamiast żony, do trzydziestokilkuletniego tarnowianina zatelefonowała matka. Kiedy przyszła w odwiedziny, dom był otwarty. W środku nie było nikogo, oprócz wnuka. Dziecko krwawiło z szyi i nadgarstków. - Gdy dotarłem do domu, na miejscu było jeszcze pogotowie. Razem z synkiem karetką pojechałem do szpitala - opowiada ojciec dziecka. Po jego 34-letniej żonie nie było śladu.
- Trwają intensywne poszukiwania kobiety - mówi Anna Zbroja, z zespołu prasowego małopolskiej policji. - Jej rysopis oraz fotografię rozesłaliśmy do wszystkich jednostek w kraju. Na razie jednak nie ma decyzji prokuratury o podaniu tych danych do publicznej wiadomości.
Według policjantów, to właśnie matka jest główną podejrzaną o poranienie syna. W sobotę po południu tylko ona była w domu z niemowlakiem. Drugi z synów, 12-latek, wcześniej wyszedł z domu. Także on nie zauważył niczego, co zapowiadałoby tragedię.
Półroczny malec z ranami ciętymi szyi oraz nadgarstków trafił do Szpitala im. św. Łukasza. - Ścięgna przy nadgarstkach były przecięte, ale szybko odbyła się operacja ich zszycia - mówi Damian Mika, rzecznik prasowy szpitala. - Martwię się, żeby jedna rączka syna nie została częściowo sparaliżowana - mówi ojciec. - To, co się stało, jeszcze do mnie nie dociera. Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć.
Mężczyzna spędził noc przy łóżeczku operowanego dziecka. - Syn jest zwykle bardzo radosnym maluchem, ale niedzielne wydarzenia spowodowały, że stał jest o wiele spokojniejszy. Może z powodu utraty krwi - zastanawia się ojciec. W niedzielę na szpitalnym oddziale wnukiem opiekowała się babcia. Nie chciała rozmawiać z dziennikarzami.
Lekarze również zwrócili uwagę na zadziwiający spokój dziecka. Ze względu na operację nie mogli zbadać, czy mógł to być efekt zastosowania jakichś środków farmakologicznych.
Dom, w którym w sobotę doszło do tragicznych wydarzeń, stoi na osiedlu, kilka minut drogi od centrum Tarnowa. Mieszkańcy okolicy mają o sąsiadach dobre zdanie, a samego zdarzenia nie chcą komentować. Z daleka obserwowali ruch wokół domu. - A może to wcale nie matka jest wszystkiemu winna, tylko ktoś ich napadł? - myśli głośno starsza kobieta wybierająca się do kościoła.
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+