Podróżni aż dwie godziny snuli się roztrzęsieni po peronach, nim specjalna komisja powołana przez PKP zjawiła się na miejscu i zbadała przyczyny tego zajścia. Te jednak zostaną ujawnione dopiero za miesiąc. - Do zdarzenia doszło dokładnie o godzinie 19.16. Na szczęście maszynista zorientował się bardzo szybko, że jest na nie swoim torze i wycofał pociąg, wprowadzając go na właściwy - informuje Krzysztof Łańcucki, rzecznik prasowy PKP Polskie Linie Kolejowe S.A. Przyznaje, że podróżni dotarli do celu z dwugodzinnym poślizgiem.
- W czasie pracy komisji zapewniliśmy pasażerom ciepły napój, by nieco zrekompensować im niedogodności - informuje rzecznik Łańcucki, dodając jednocześnie, że zajście nie niosło za sobą żadnego zagrożenia katastrofą kolejową. - Droga była odpowiednio zabezpieczona. Urządzenia ostrzegawcze nie zawiodły, a pociąg, z którym mógłby ewentualnie zderzyć się pojazd, był bardzo daleko - podkreśla rzecznik. Wiadomo na razie tylko tyle, że tory zostały źle przestawione.
Kto zawinił - człowiek, czy urządzenia, dowiemy się najpóźniej za 30 dni. Tyle czasu ma komisja na zbadanie i wyciągnięcie wniosków Sebastian Bentkowski z Młoszowej pod Trzebinią był świadkiem czwartkowego zdarzenia. Choć nie jechał w feralnym pociągu, był w pobliżu dworca i widział panikujących ludzi.
Następnego dnia do Krakowa wybrał się już minibusem. - Nie chcę ryzykować. Doskonale pamiętam tragedię, jaka kilka miesięcy temu wydarzyła się pod Szczekocinami - wspomina przejęty mężczyzna. Żal mu było ludzi, którzy w czwartek najedli się strachu. - Gdyby tak z naprzeciwka jechał inny pociąg, nawet nie chcę myśleć ile byłoby ofiar - mówi trzebinianin.
Anna Borek, która pracuje w pobliżu trzebińskiego dworca, widziała, jak matki z trudem uspokajały dzieci, a mężczyźni przeklinali kolej. - Kobieta, która jechała z dziećmi nad morze, żałowała, że nie wybrała autokaru. Miała ponoć płynąć potem promem do Szwecji. Bała się, że przez opóźnienie nie zdąży na czas - relacjonuje sprzedawczyni z Trzebini. - Nie dość, że ludzie najedli się strachu, to jeszcze musieli tracić czas czekając - dzieli się uwagami pani Anna.
Zdaniem mieszkańców, kolej traci ostatnich wiernych pasażerów. - Remont torowiska na trasie Kraków-Katowice odbija się wszystkim czkawką. Po tym jak wykonawca remontu ogłosił upadłość i pociąg ślimaczy się na tej trasie ponad dwie godziny, większość ludzi przesiadła się do minibusów - dodaje Marek Kirkut z Trzebini. - Teraz, gdy jeszcze zaczną się bać wypadków, już całkiem pożegnają się z pociągami.
Rzecznik PKP Polskie Linie Kolejowe Krzysztof Łańcucki stara się uspokoić pasażerów. - Kolej nadal pozostaje najbezpieczniejszym środkiem transportu na świecie - zapewnia. Przyznaje, że podobne wpadki, jak ta czwartkowa zdarzają się przynajmniej raz w miesiącu. - Co dzień na polskie tory wpuszczamy sześć tysięcy pociągów. Pomyłki są nie do wyeliminowania. Wypadki jednak zdarzają się bardzo rzadko - zapewnia rzecznik Łańcucki.
Jeśli okaże się, że na trasie w Trzebini zawinili pracownicy kolei, PKP wyciągnie w stosunku do nich surowe konsekwencje. Jeśli natomiast nie sprawdził się system i urządzenia, zostaną one naprawione z należy- tą starannością, tak by więcej do takiej sytuacji nie doszło.
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!