Ci, którzy chcieli brać, tłumaczyli to potrzebą otrzymania obiecanych już i uchwalonych kiedyś funduszy na rozwój gospodarki ich państw. Ci zaś, którzy nie chcieli dawać, tym, że to właśnie oni najwięcej wpłacają do Unii Europejskiej, sami u siebie muszą oszczędzać i postanowili dokonać poważnych cięć w budżecie Unii na najbliższe lata. Innymi słowy, ci bogatsi powiedzieli, że nie chcą być Świętym Mikołajem dla biedniejszych.
Co zatem będzie ze Świętym Mikołajem? Przecież to tradycja. Św. Mikołaj nigdy jeszcze nie dokonywał cięć, bo zawsze był jako tako bogaty i hojny, choć nie zawsze dawał dużo, bo i on podlegał wahaniom rynku, który raz pozwalał dać więcej, innym razem mniej.
Trzeba jednak zauważyć, że Unia Europejska i św. Mikołaj dając, rzeczywiście dokonują takiego samego gestu, który jednak bardzo często ma zupełnie inną kwalifikację moralną i prezentuje inną wartość.
Św. Mikołaj jest synonimem troski i życzliwości w stosunku do biednych, a dzieci uważają go za starszego, uśmiechniętego pana z brodą, świętego biskupa w mitrze i z pastorałem, który jest zawsze gotów sprawić im przyjemną niespodziankę i czyni to za darmo. Dar, jaki przynosi, chociażby to była drobnostka, jest pochwałą za grzeczność, znakiem, że dobro jest wynagradzane. No owszem, czasem nawet sam św. Mikołaj, albo towarzyszący mu diabełek przynosi rózgę, kiedy dziecko coś zbroiło i powinno o tym wiedzieć, że się źle zachowało lub uczyniło coś niewłaściwego.
Unia Europejska jest natomiast bez twarzy. To nie osoba, którą można zobaczyć, z którą można się zaprzyjaźnić. To urzędniczy i bezimienny tłum, rządzący się dziesiątkami tysięcy szczegółowych, często bezdusznych przepisów. Owszem, nastawionych na współpracę i dobro wszystkich tworzących ją państw, ale zainteresowanych przede wszystkim narodowymi, własnymi korzyściami i nie liczących się, przynajmniej nie za bardzo, z potrzebami innych. To robot, zaprogramowany przez człowieka według poprawnych programów ekonomicznych, ale bez serca, bez uczuć, bez duszy. W sumie można powiedzieć, że św. Mikołaj, z całą towarzyszącą mu tradycją podarunków, ma się tak w stosunku do Unii Europejskiej jak człowiek do robota, chociażby był to robot najświeższej generacji.
A co z dziećmi, czekającymi z utęsknieniem na prezenty? Może się wydawać, że tak są zaabsorbowane tym, co otrzymują, że chyba nie są w stanie odróżnić, czy darczyńcą jest ludzkie serce, czy raczej czyjś dobrze skalkulowany interes. Dziecko ma niewątpliwie jeszcze inną przeszkodę w rozszyfrowaniu tej zagadki, bo pod tego prawdziwego św. Mikołaja, którym jest życzliwa i kochająca osoba, pragnąca sprawić dziecku miłą niespodziankę, podszywa się, coraz to częściej, jakaś jego fałszywka, w postaci agenta firmy, korzystającej z okazji stworzonej przez tradycję, by wykorzystać ją jako łatwy rynek zbytu dla swoich towarów.
Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by wykorzystać szeroką propozycję firm i sklepów, i nadać prezentom przekazywanym dzieciom i znajomym jakiś osobisty charakter, świadczący o autentycznej życzliwości i budującej duchową więź między darczyńcą i obdarowanym.