Jest tu Ksiądz od 33 lat. Zdarzały się cuda?
Jesteśmy tak nauczeni, że chcemy widzieć od razu wyjątkowe znaki z nieba. A przecież ludzie doznają ich tu codziennie. Oczywiście, były uzdrowienia, nie tylko fizyczne, ale też duchowe. Często za to ludzie dziękują. Dla mnie jednak cudem jest to, że tu ciągle przychodzą.
Dużo było tych uzdrowień?
Chociażby przypadek księdza Stanisława Durbasa, choć to było kilkadziesiąt lat temu. Zaatakował go złośliwy nowotwór, właściwie już umierał. Później powiedział: Chcieli mnie już wywieźć do lodówki. Jego wujek, proboszcz w Trzcianie, ks. Piechura, przyjechał do naszego sanktuarium i poprosił Maryję: Przywróć temu chłopakowi życie, ja oddam za nie swoje. Niedługo potem napisał w liście do ks. Durbasa: "Czuję, że Matka Boża poparła moją sprawę, bo moje życie się załamało i w szybkim tempie gaśnie". Po dwóch tygodniach ks. Piechura, który nie był właściwie na nic chory, umarł. W tym samym czasie ks. Durbas, który wówczas leżał w krakowskiej klinice, wyzdrowiał. Lekarze nie mogli w to uwierzyć. Wydobrzał na tyle, że mógł jeszcze uczestniczyć w pogrzebie swojego wujka. Głęboka historia.
Co pielgrzymi Księdzu opowiadają?
Przede wszystkim się modlą, ale też dzielą się swoimi osobistymi dramatami. Rozpadają się im małżeństwa, dowiadują się o śmiertelnych chorobach. Uczą się żyć ze swoim cierpieniem. Dziękują za uzdrowienia, nawrócenia kogoś z bliskiej rodziny. Nie ma dnia, żeby nie przyszli. Ale ludzie niewierzący nie są w stanie tego zrozumieć. Dlatego ja uciekam od reportaży na przykład pt. "Sanktuarium - miejsce, gdzie był cud, a zaraz zdarzy się kolejny". Mówię im: jeśli chcecie tu przyjechać w takim celu, szukacie sensacji, to nie przyjeżdżajcie. To nie sanktuarium kupieckie, w którym Bóg jakieś łaski sprzedaje. Krytycznie patrzę na takie podejście: muszą być cuda, które coś tam udowodnią. Bo ja nie widzę potrzeby, by coś udowadniać. Najważniejsze jest, że ludzie tu odczuwają obecność Boga.
Ateista tego nie zrozumie?
Nie. Może się nawrócić, oczywiście. Wiary się nie da nauczyć - to iskra, która się zapala w człowieku, trzeba o nią dbać, podsycać. Każdy ją ma.
Każdy?
Tak, tylko nie każdy korzysta. Większość z nas jest wychowana w rodzinach katolickich. Ale wielu ludzi to odrzuca, spłyca swoją duchowość, są zagonieni, chcą mieć coraz więcej. Widzę to np. po przygotowaniach do ślubu. Podejście niektórych ludzi do niego jest bardzo płytkie. A moim zdaniem, związki nieosadzone w wierze są słabsze. A im dalej odchodzimy od Boga,tym trudniej potem wrócić do tych korzeni.
Przyszedł tu Ksiądz w 1982 r. Jak tu wtedy było?
Byli ludzie - bardzo pobożni.
To był jeszcze stan wojenny.
Tak. Ale nie zajmowałem się nigdy polityką, tylko ludźmi. Starałem się zawsze skupiać na tym, żeby pokazać wyjątkowość tego miejsca. Był kościół, choć wybudowany z oporami - wierni bardzo długo walczyli o pozwolenie. Władze stwierdziły nawet: zbudujemy nowy, jak zburzycie stary. Kościoła oczywiście nie zburzyłem, tylko odnowiłem, trochę się tym narażając władzom. Była zadra, ale udało się to przetrzymać. Jeśli się patrzy przez pryzmat religijny, to i tak na końcu dobro się obroni. Pojawią się ludzie, pomogą. Tak było tutaj. Powoli budowaliśmy zaplecze: jadalnię, mieszkanie, dom pielgrzyma, a po koronacji Matki Bożej Pocieszenia - drogę krzyżową.
Częstymi gośćmi byli tu ks. bp Józef Życiński i ks. Michał Heller, promotor Księdza na studiach.
Przyjeżdżali odpocząć od krakowskiego zgiełku… Ksiądz Heller przyjeżdża do dziś, każdego lata. Popracować, odpocząć. Dużo naukowców i nienaukowców tak robi. Na rozmowy, konsultacje, małe sympozja, seminaria naukowe. Zwłaszcza podczas wakacji.
Ksiądz bierze udział w tych sesjach?
Nie. To spotkania dla naukowców, zwykły człowiek może tych kwestii nie zrozumieć. Choć niektóre wykłady są bardzo ciekawe. Rozmowy też.
O czym?
O wszystkim, ale najmniej o polityce. To strata czasu, coś kompletnie bezpłodnego.
Boi się Ksiądz, że będą kłótnie?
Nie, tylko gadanie o polityce jest bez sensu, to młócenie już wymłóconej słomy. W Polsce jest taki dziwny zwyczaj, że w polityce zawsze musi być batalia: wyjdzie jakiś, za przeproszeniem, matoł, wymądrza się. Zbrzydło mi to. Przez ponad trzydzieści lat, jak tu jestem, mam wrażenie, że w tej materii słyszę ciągle to samo. Boli mnie też to, że w mediach atakuje się Kościół. Boli, bo dużo serca wkładam w to, co robię. A okpiwanie księży, polowanie na czarownice… Ech.
Chodzi o in vitro?
O wszystko. A mnie to już nie interesuje. Ważne, żeby rozwijać to, co się dzieje w sanktuarium. Teraz remontujemy stary cmentarz. Tam są pochowani nasi poprzednicy, ludzie, którzy tu się wychowali, żyli. Chcemy, żeby to miejsce było ich godne. Sami wszystko robimy, nikt nam nie daje pieniędzy z zewnątrz, wszystko pochodzi z ofiar ludzi.
Polityką się nie interesujecie, ale kibicowaliście pewnie nowemu kapelanowi prezydenta, księdzu Zbigniewowi Krasowi. W końcu to niemal sąsiad.
Znam go od lat i uważam, że to był trafny wybór. Proszę zauważyć: na jego parafię, Lipnicę Murowaną, patrzy się zawsze przez pryzmat wysokich palm. A przecież nie tylko palmy tam są ważne. Samo duszpasterstwo świetnie działa, mają trzech świętych. Świetnie to wszystko działa. Bo Ksiądz Zbigniew tak ma: więcej robi, mniej mówi. Nie jest może zbyt wylewny, ale bardzo doświadczony, ma głębokie spojrzenie duchowe. Myślę, że na trudny czas, kiedy prezydentowi będą kłaść kłody pod nogi, taki "Szymon Cyrenejczyk", "Szymon z Lipnicy" na pewno mu się przyda jako wsparcie.
A Ksiądz potrzebuje wsparcia? Kiedy było ciężej na parafii: 30 lat temu czy teraz?
Zawsze było trudno. Wtedy nie przewidywaliśmy, jak się świat rozwinie. Wiele rzeczy na pewno zrobiłbym inaczej. Np. bardzo zaangażowałem się wtedy w prace społeczne, pomagałem załatwiać drogi, gaz, wodociągi we wsiach. Dzisiaj bym już tego nie robił, nie angażowałbym się tak.
Dlaczego?
Szkoda mojego czasu duszpasterskiego. Ksiądz nie jest od wodociągów, tylko od tego, by zajmować się wiernymi. Od spraw społecznych są ludzie świeccy, samorządy, firmy - bardzo dobrze to robią. Święcenia kapłańskie służą do czego innego. Wtedy czasy były inne, trzeba było ludziom pomóc. Teraz moim zadaniem jest praca w sanktuarium: kult Matki Bożej i pożytek duchowy ludzi.
Ma Ksiądz jeszcze jakieś marzenie?
A cóż ja mogę chcieć? Chcę, żeby to miejsce nadal było dla ludzi magnesem. To mi wystarczy.
Ks. Józef Waśniowski. Kustosz sanktuarium MB Pocieszenia w Pasierbcu od 1982 r. (diecezja tarnowska). Urodzony w 1947 r., pochodzi z Borku. Święcenia przyjął w 1971 r.